Charlotte jest pogodna, zabawna, promienna. Wydaje się taka nawet podczas rozmowy telefonicznej. Spotykamy się w Budapeszcie, gdzie trwają zdjęcia do filmowej adaptacji książki „Obietnica poranka” Romaina Gary’ego. Niedawno skończyła pracę nad realizowanym w Oslo thrillerem „The Snowman”, w którym gra u boku Michaela Fassbendera. Paradoksalnie, odkąd zamieszkała na stałe w Nowym Jorku, dużo pracuje w różnych zakątkach świata. Dlaczego porzuciła Francję? Po samobójczej śmierci siostry Kate Barry w grudniu 2013 roku musiała opuścić Paryż. Wspomnienia okazały się zbyt bolesne. W Stanach znalazła spokój i nabrała dystansu do kwestii śmierci. Czuje się tu swobodniej niemal jak na wakacjach. Odpuściła sobie i innym, wystąpiła nawet z córką w kampanii Comptoir des Cotonniers. W ELLE opowiada o swoim obecnym życiu. 

Kolor nieba ma wpływ na to, jacy jesteśmy, jak się czujemy?

CHARLOTTE GAINSBOURG Ja w to wierzę i chyba lepiej jest w to wierzyć. Cały świat mi mówi, że odkąd się przeprowadziłam, zmienił mi się wyraz twarzy. Ścięłam też włosy, co na szczęście nie przeszkadza reżyserowi filmu („Obietnica poranka”, reż. Eric Barbier). A co tam, mówię, że najwyżej będę nosić peruki (śmiech). 

Niedawno partnerowałaś Michaelowi Fassbenderowi na planie filmowym w Oslo, teraz pracujesz w Budapeszcie. Nie zatrzymujesz się! 

Tak, żongluję jak mogę. Najważniejsze, że jestem bardzo szczęśliwa. Poczułam, że Eric szukał własnie mnie do swojego filmu, więc nie mogłam odmówić udziału w „Obietnicy poranka”. W filmie udało się zachować piękno pierwowzoru, czyli autobiograficznej książki Romaina Gary’ego, ale ten projekt jest dla mnie ważny także przez wzgląd na moje pochodzenie. Wcielam się w matkę Gary’ego. To postać, która niejako zostaje zapomniana w całej historii, bo umiera młodo. I tyle mogę powiedzieę – jestem przesadna, więc wolę więcej nie zdradzać. 

Niedawno na ekrany wszedł „Dzień Niepodległości: Odrodzenie” z Twoim udziałem. Taki film to spora zmiana po kinie Larsa von Triera... 

Tak, to zabawne! Pracy z Larsem nie da się porównać do pracy z nikim innym. Jestem dumna z tego, że już trzy razy stawałam u niego na planie, jednocześnie pojawił się we mnie jakiś lęk – może formuła naszej współpracy się wyczerpała, może trzeba od siebie odpocząć… Na pewno jestem zachwycona tym, że mogłam wziąć udział w tak spektakularnym filmie jak „Dzień Niepodległości”. Co to była za zabawa! Na szczęście nie mam wątpliwości, czy dobrze zrobiłam. To bez wątpienia zasługa reżysera Rolanda Emmericha, który sprawił, że kino gatunkowe pozostało radosną opowieścią o ludziach. Co tu dużo mówić, fajnie było mieć te wszystkie sztuczne pistolety. Chciałam, aby moje dzieci przyszły na plan zobaczyć, jak udaję, że wiem, o co w tym chodzi, ale akurat nie mogły mnie wesprzeć swoją obecnością. 

Stany Zjednoczone to punkt zwrotny w Twojej karierze? 

Na pewno jestem o wiele dostępniejsza dla swoich amerykańskich agentów, pomaga to, że wszyscy przebywamy w tej samej strefie czasowej. Przeważnie… 

Dlaczego wybrałaś Stany, a nie Anglię? 

Z prostego i dobrego powodu, Yvan (Attal, mąż Charlotte – przyp. red.) nienawidzi Anglii! O rany, mówię to bez żadnych oporów… 

Co sprawia, że jesteś szczęśliwa w Nowym Jorku? 

Moje życie jest zupełnie inne niż to, które prowadziłam w Europie. Wiesz, nie prowadzę intensywnego życia towarzyskiego, co innego z tym wewnętrznym – ono jest bardzo bogate (śmiech). W Paryżu pozostawiłam dwoje ważnych dla mnie przyjaciół, a w Nowym Jorku koncentruję się na dzieciach: o której zabrać je ze szkoły, jaki przygotować obiad... 

Żyjesz tu prawie incognito? 

Całkowicie! Ta normalność to prawdziwa przyjemność. Po raz pierwszy poczułam, jak to jest, gdy ktoś cię ceni niejako za „darmo”. Nic za tobą nie stoi albo mniej niż do tej pory. Nie jestem oceniana przez pryzmat słynnych rodziców. Od razu zaznaczę, że bardzo źle się czuję, wypowiadając te słowa, ale dziedzictwo w postaci dorobku rodziców było naprawdę trudne do udźwignięcia. A przecież ja jako ja – a nie ich córka – mogę mieć także coś ważnego do zaoferowania światu. 

Juliusz Cezar do 40. roku życia starał się udowodnić, jak bardzo różni się od swoich rodziców, jednak po czasie dostrzegł, jak mocno ich przypomina. 

Często długo musimy pracować na własną autonomię, próbujemy za wszelką cenę się czymś wyróżniać, ale bywa, że nie sposób tego osiągnać, nie popadając w konflikt z rodzicami. Myślę że do czterdziestki staramy się coś udowodnić światu i sobie, potem przekraczamy pewną granicę. Nie mogę powiedzieć, bym była teraz bardziej zadowolona z siebie, ale na pewno jestem bardziej z sobą pogodzona. 

To po śmierci siostry Kate Barry zdecydowałaś się na przeprowadzkę do Nowego Jorku? 

Myslę o niej cały czas. Cały czas. Byłyśmy blisko. Jeśli dowiadywałam siś o czymś, co jej się podoba, to zwykle natychmiast chciałam to poznać, posmakować tego. Dzisiaj, gdy robię różne rzeczy, nawet te najbanalniejsze, od razu się zastanawiam, jak ona by je zrobiła. Podobnie miałam po śmierci ojca (Serge’a Gainsbourga – przyp. red.), też rozpamiętywałam jego odejście, starałam się patrzeć na wszystko jego oczami. Paryż był nie do wytrzymania bez Kate. Wracałam do miejsc, w których wychowałyśmy się razem. Cierpiałam, ale także się cieszyłam, że wciąż są obecne, to mały, ale ważny ślad po naszym wspólnym byciu. Dzisiaj sprawia, że mocniej niż kiedykolwiek czuję, że żyję. Prawda jest też taka, że nieczęsto chodziłam nagrób ojca. Zawsze było tam zbyt duzżo osób, brakowało mi intymności. Teraz będę musiała się przemóc, pochowałam tam również siostrę. 

Uważasz, że dziedziczymy po przodkach pewien rodzaj melancholii? 

Mój ojciec był niewolnikiem melancholii. Był także bardzo dramatyczny, jak przystało na Rosjanina. W naszym domu zwykle wszystko było ciemniejsze i bardziej ponure niż u innych, został ustalony pewien porządek świata jako miejsca dziwnego, przygnębiającego. To nie było negatywne, wręcz przeciwnie – piękne, poetyckie. Każdego dnia coś nowego zyskiwałeś, jednocześnie każdego dnia coś bezpowrotnie traciłeś. Bez wątpienia ojciec kochał ciemną stronę mojej duszy. Na długi czas uwieziłam samą siebie w jego wyobrażeniu. Mam nadzieję, że moje dzieci będą umiały iść w stronę światła, nawet jeśli to mniej poetyckie. 

Wziełaś udział – i to po raz drugi – w kampanii Comptoir des Cotonniers, tym razem z córka. Chronisz swoją prywatność, nie boisz się, że to coś zmieni? 

Kiedy byłam dzieckiem, rodzice nie obawiali się naszej obecności w mediach. Pokazywali siebie, nas, to było zawsze radosne przeżycie. Potem świat gwałtownie się od nich odwrócił: byli nagabywani przez dziennikarzy, bezwzglednych paparazzi. Do dziś prześladują mnie straszne wspomnienia, dlatego zawsze chciałam chronić swoją rodzinę przed mediami, tzw. bywaniem. Na przykład przez długi czas nigdy publicznie ani tym bardziej w wywiadach nie wypowiadałam imienia swojego partnera. Jak sie okazało po czasie, wszyscy i tak wiedzieli, że jesteśmy razem! Jakiś czas temu zdałam sobie sprawę, że były też dobre strony związane z popularnością moich rodziców. Śpiewałam ze swoim ojcem i bardzo to lubiłam. Za sprawą nagranej wspólnie piosenki świat zwrócił na mnie uwagę i pewnie dzięki temu łatwiej mi było wejść do świata filmu... Nie będę pozować ze swoimi dziećmi, nadmiernie ich eksponować, chcę, by dorastały z dala od świata show-biznesu. Ale Alice- -Jane ma już tyle lat, że może sama zadecydować o tym, czy chce wziąć udział w danym projekcie, czy nie. 

Zagrałaś z Yvanem Attalem w filmie „Ils sont partout” („Oni są wszędzie” – tłumaczenie od red.), komedii, która demaskuje stereotypy antysemickie. Czujesz we Francji wzrost nienawiści rasowej, patrząc na to z daleka? 

Zdaję sobie sprawę z tego zjawiska. Szczególnie wstrząsnęły mną doniesienia z Polski i Węgier. Wygląda jednak na to, że wzorce Starej Europy nie wszędzie upadły. Podziwiam np. Niemców, którzy potrafili się zmienić. Zajrzeli w swoje sumienia idokonali wielkiego przewartościowania moralnego. Nie wszystkie kraje Europy przeprowadziły taki bilans. Francja tego nie zrobiła. Myślę, ze wszyscy w tym momencie obiecują sobie więcej po filmie „Obietnica poranka” o życiu Romaina Gary’ego ijego matki, rosyjskich Żydów, dla których Francja stała się uosobieniem marzeń. To nie jest historia mojej rodziny. Można powiedzieć, że my mieliśmy szczęście, moja rodzina zdołała uciec przed pogromami z Rosji do Paryża, choć ponieśliśmy i stratę – wuj zmarł podczas podróży. Do tej pory dla mnie to był zamknięty rozdział, stara historia, która nie budziła poczucia zagrożenia. Yvan zdecydował się walczyć z odradzającym się rasizmem za pomocą komedii. I sprawił, że gram wstretną postać, potworną antysemitkę. Ale jak się okazuje, takie kobiety jak ona wciąż istnieją… 

Tęsknisz za Paryżem? 

Bardzo, zwłaszcza za kuchnią (śmiech). Nie wiem, jak długo będę mieszkać w Nowym Jorku. To wspaniały powiew świeżego powietrza, ale mam zamiar jeszcze kiedyś wrócić do ojczyzny.

Tekst Florence Besson