mat. prasowe

Jestem tak brzydki, że żadna kobieta nie wyraziła dotąd chęci zostania moją żoną. A gdyby nawet znalazła się taka, to i tak nie ożeniłbym się z nią, bo nie lubię kobiet o złym guście” – miał powiedzieć Ludwig van Beethoven (1770–1827). Oświadczał się przynajmniej trzy razy. Bezskutecznie. Ten wizerunek wlókł się za kompozytorem latami. Od dziecka nie przepadał za czystością. Upominany, odpowiadał, że „gdy w końcu zostanie panem, nikt nie będzie zwracał na to uwagi”. Zwracał. Gdy pewnego wieczora już jako odnoszący sukcesy muzyk stał w poszarpanym płaszczu na ulicy, zaglądając do cudzych okien, aresztowano go za włóczęgostwo.

mat. źródłowe

Wiedeń przełomów XVIII i XIX wieku to miasto elegancji. Szczególnie w kręgach arystokracji, której ulubioną rozrywką były wieczory z muzyką klasyczną. Beethoven miał patronów, dobrze zarabiał. Ale głównym tematem kuluarowym były jego rozczochrane włosy, dziobata cera i niechlujność. Szczególny stosunek do higieny (np. chętnie zostawiał pełne nocniki pod fortepianem) stał w sprzeczności z tym, czego oczekiwano od kompozytora. Jednak z szacunku do jego twórczości to akceptowano. Ubiór go nie interesował, liczyła się tylko muzyka. A ta łamała wszelkie zasady – była emocjonalna (w końcu komponował na styku klasycyzmu i romantyzmu). W wyrazie i formie dramatyczna, wolna. Choćby V symfonia z legendarnym czteronutowym otwarciem (ba-ba-ba-bam!), która wniknęła w popkulturę. Albo IX symfonia z finałową kantatą do słów „Ody do radości” Schillera napisana przez niesłyszącego już kompozytora, długa na ponad 70 minut (to dlatego nośniki CD zaprojektowano tak, by zmieściły 74 minut nagrań).

Styl Beethovena pozostawał w zgodzie ze stylem jego muzyki. Burzył normy gwarantujące egzystencjalny spokój klasie wyższej, a publiczność reagująca nieprzychylnie na jego wygląd lub komentująca go podczas koncertu musiała liczyć się z cholerycznymi uwagami: „Dla świń nie gram!”.

Klasa próżniacza

Jeśli komuś się wydaje, że moda to nieistotny wymysł klasy próżniaczej, będzie miał rację, ale tylko w tej drugiej kwestii. Minie się jednak z prawdą, uznając modę za nieistotną. To dzięki niej socjologowie dokonywali krytyki nowoczesnego społeczeństwa. Tematem zajął się Georg Simmel w wydanej w 1905 roku „Filozofii mody”. Założył, że strój przyczynia się nie tylko do społecznej unifikacji, lecz także pozwala jednostkom wyróżnić się, czyli „ma zapewnić kompromis między tendencją do społecznego zrównywania a tendencją do indywidualnej odrębności”, jak zaznacza Aleksandra Perchla-Włosik w rozprawie „Moda jako komunikat”.

Przede wszystkim jednak moda jest domeną klasy wyższej – a gdy niższa zaczyna styl kopiować, ta pierwsza natychmiast go zmienia, by odróżnić się od mas. Choć trendy wyznacza tzw. klasa próżniacza, moda nie zaistnieje bez masowego odbiorcy (choć proces może działać w drugą stronę, dżins początkowo był domeną poszukiwaczy złota i kowbojów). Lata później Erving Goffman pisał, że ubiór jest częścią komunikacji niewerbalnej opowiadającej o naszych gustach.  

Temat poruszył też dr Janusz Noniewicz z warszawskiej ASP. W tekście poświęconym Krzysztofowi Pendereckiemu opublikowanym w „Beethoven Magazine” zauważa, że modę podzielono na trzy kategorie: fashion, antifashion i nonfashion. Ta ostatnia „to strój, styl, wizerunek nieodnoszący się w jakikolwiek sposób do zasad mody, które ona wyznaje i głosi. To styl, który ani jej nie aprobuje, ani nie kwestionuje. Służy czemuś innemu: jest obliczem władzy. (…) Majestat władzy nie może opierać się na modzie. Oznaczałoby to bowiem, że jest czymś nietrwałym. (...) Prawdziwa władza jest właściwością artystów”. A ci władzę zyskują, uosabiając ideę sztuki.

W jednym rytmie

Świat muzyki klasycznej rządzi się swoimi prawami, istnieje niejako poza czasem, pewne kwestie zdają się niezmienne. Wśród nich stosunek do mody. W szkole od najmłodszych lat słyszy się od profesorów: czarny garnitur, biała koszula. Uwaga ma być skierowana na muzykę. Nie na grającego. Ale dlaczego? To przekonanie utrwalane od pokoleń wywodzi się z odwiecznego sporu między tym, co cielesne, a tym, co duchowe. Historyczka muzyki dr Leah Broad pisała, że muzyka klasyczna ostrożnie przygląda się tematowi ciała, które ją „produkuje”. Przez lata obchodziła się z nim wybrednie, choć związki mody z muzyką (tą popularną) są oczywiste. Madonna to Gaultier, Sex Pistols – Westwood, a Björk– McQueen.

Media społecznościowe trochę ośmieliły klasykę. Na wizualny haczyk złapali się niektórzy muzycy, a nawet dyrygent Lorenzo Viotti (108 tysięcy obserwujących na Instagramie), który swoim nienagannym stylem dzieli się nie tylko w salach koncertowych, lecz także online. Nie opuszcza najważniejszych pokazów mody, został twarzą Bvlgari. 

A wcześniej? Maria Callas nosiła się w „diorach”. Znakiem szczególnym Luciano Pavarottiego (oprócz tenoru lirycznego) były szale od Hermesa. Skrzypek Nigel Kennedy dzięki talentowi, a także postpunkowemu entourage’owi (irokez, popijanie piwa z puszki podczas koncertu) trafił do Księgi rekordów Guinnessa, sprzedając album „Vivaldi: Cztery pory roku” w rekordowej liczbie ponad trzech milionów egzemplarzy.

Jednak to kompozytorzy mieli zawsze największe pole do popisu w modzie, sprawiając, że stanowiła ona nieodłączny element ich sztuki.

Igiełki i szkarłat

Najsłynniejszy portret Wolfganga Amadeusza Mozarta (1756–1791), namalowany przez Barbarę Krafft, przedstawia go w szkarłatnym fraku (1819). To znak rozpoznawczy, element strategii, wyróżnienia się. Wygląd był dla Mozarta wszystkim. Już jako kilkulatek grający na dworach otrzymywał w ramach zapłaty, m.in. od cesarzowej Marii Teresy, książęce szaty. Ekstrawagancka moda rekompensowała mu braki fizyczne. Urodą nie grzeszył, mierzył niewiele ponad 150 cm. Żył – w przeciwieństwie do Beethovena – ponad stan. I też w przeciwieństwie do niego, wyrażał zachwyt nowinkami modowymi, które odpowiadały jego eleganckiemu stylowi muzycznemu. „Nie jedzie się do Wiednia jak włóczęga. Nie możesz wyglądać tam tanio, bo wtedy jesteś skończony!” – pisał w listach.

Wolfgang Amadeusz Mozart / Getty Images

W szafach Mozarta wisiało około tuzina aksamitnych fraków z plisami na plecach, długie do kolan kamizelki zdobione kwiecistymi wzorami i masa koszul (które rzadko się w tym czasie prało, z wyjątkiem kołnierzyka i mankietów). Poza tym był dumny ze swoich jasnych włosów. Gdy mógł, unikał peruk, co wychodziło mu na zdrowie, bo były siedliskiem wszy. Z ich powodu tak popularnym akcesorium klasy wyższej były igiełki, którymi próbowano opanować swędzenie. Mozart był konsekwentny. Jego sonata C-dur na fortepian (oryginał znajduje się w Bibliotece Jagiellońskiej w Krakowie) to czystość i gracja jak on sam. Ostatnie słowa kompozytora miały brzmieć: „Pisałem to dla siebie”.

Dandysi i fiołki

mat. źródłowe

Elegancja stała się też obsesją Fryderyka Chopina w kwestii muzyki i ubioru. Gdy tylko wylądował w Paryżu, przyodział ciemnoniebieski tużurek wcięty w pasie i podkreślający sylwetkę (przy 170 cm wzrostu ważył niecałe 50 kg). Zdobył jasne lakierki, jedwabne koszule szył u Dautremonta. Wiedział, że muzykę najszybciej sprzeda dzięki wizerunkowi. Chopin, inaczej niż Mozart czy Beethoven, był rzemieślnikiem. Pracował ciężko nad kompozycjami, podobnie jak nad wyglądem – jego zapisy nutowe wyglądały równie wytwornie co strój. Złościł się, gdy ktoś postawił na nich dopisek. Dobra prezencja była przepustką do wyższych sfer, a to one wedle teorii Simmela decydowały o modach oraz o powodzeniu artystów. I choć mowa o przedstawicielu romantyzmu, Chopin odżegnywał się od krzykliwej mody. Nie przepadał za pozą dandysa, nie wdzięczył się, a gdy kogoś nie lubił, udawał atak kaszlu i opuszczał pomieszczenie.

mat. źródłowe

Dandysami zachwycał się Erik Satie, twórca m.in. miniatury na fortepian Gymnopédie no. 1. Swoją awangardową muzyką (jest uznawany w tej dziedzinie za pioniera surrealizmu i minimalizmu) i szokującym zachowaniem bulwersował publiczność fin de siecle’u. Zawsze miał przy sobie młotek, na wypadek gdyby ktoś go zaatakował, i jadał tylko jasne potrawy (za to w nieskromnych ilościach – na jednym posiedzeniu wciągał 150 ostryg). Zyskał przydomek „aksamitnego dżentelmena” ze względu na kilkanaście identycznych aksamitnych garniturów, które nosił na zmianę. Uzupełniał je parasolką (miał ich ponad 100). Dziwactwa modowe przekładały się na jego życie i pracę. W notatkach zapisywał chwile, gdy przychodziło natchnienie (zazwyczaj między 10.23 a 11.47), gdy spożywał lunch (między 12.11 a 12.14). Satie podobnie jak jego muzyka był komunikatem artystycznym. Zdarzyło mu się nawet wyrzucić przez okno swoją lubą. Ale jako że mowa o życiu tak bliskim sztuce, historia zakończyła się szczęśliwie - dziewczyna była akrobatką, sprytnie uczepiła się więc framugi i wróciła do środka.

Pachnieć CHANEL N°5

Przeciwieństwem Satiego był Igor Strawiński, który uciekł z Imperium Rosyjskiego do Paryża tuż po wybuchu rewolucji. Jego związek z modą był, cóż... dosłowny. Z fascynacji, która przerodziła się w romans projektantki z kompozytorem, miał powstać zapach Chanel N°5. Choć miłosne zawirowania
nigdy nie zostały potwierdzone przez zainteresowanych, w recenzji baletu „Pietruszka” Strawińskiego, jeden z krytyków napisał: „To koktajl z rosyjskiej wódki i francuskich perfum”.

mat. dystrybutora

W oparach kontrowersji komponował też Leonard Bernstein, twórca „West Side Story”, dyrektor Filharmonii Nowojorskiej. Był muzykiem, a także aktywistą, który protestował przeciw wojnie w Wietnamie. W odpowiedzi na komponowane przez siebie eleganckie, nowoczesne dzieła nosił się zgrabnie, jak na bitnika przystało, lubił dobrej jakości golfy, wełniane marynarki i kaszmirowe swetry.

Getty Images

Moda, choć nadal stanowi tabu w muzyce klasycznej (seksualizujące komentarze na temat odważnych kreacji pianistki Yuji Wang), była z nią związana od zawsze. Giacomo Puccini w operze „Cyganeria” poświęcił arię płaszczowi Colinne’a. Dzisiaj Max Richter, brytyjski pianista skupiony na klasyce i elektronice, komponuje muzykę na pokazy Diora i w Diora się ubiera, tworząc spójny wizerunek maestro. Twierdzi, że moda i muzyka są kreacją człowieka, ekspresją pełną emocji. Zgadza się to z teorią Anthony’ego Giddensa, według której wybór marki, rzeczy, staje się elementem budowania tożsamości. A czymże innym jeśli nie tożsamością kompozytora jest i muzyka, i moda.