W zeszłym roku, na fali filmu „Barbie”, naszymi sercami zawładnął girl-core. Trend mocno feministyczny, który odzyskał pozytywne znaczenie słowa „dziewczyna”, posiadającego dotąd raczej negatywne konotacje. A także, tak jak już wcześniej zrobiły to trendy coquette i balletcore, przywrócił do łask ubrania stereotypowo „dziewczęce”. Róż, falbanki, kokardki, koronki i baletki weszły do mainstreamu, stały się modowym elementarzem, motywem przewodnim Pinteresta i Tik Toka. 

Każde pokolenie ma swój romantyzm, jednak jak pokazuje historia, trend na bujanie w obłokach nigdy nie trwa wiecznie, kiedyś trzeba przecież zejść na ziemię. No cóż, są projektanci, którzy by się z tym nie godzili. Tacy, którzy romantyzm mają w swoim DNA i nieustannie szukają kolejnych uniesień. Przyjrzyjmy się domom mody, które najlepiej wiedzą, jak romantyzować rzeczywistość i wybierają słodki eskapizm bez względu na kolekcję czy panujące akurat nastroje społeczne. Gdy przyjdzie nam ochota, by spojrzeć na świat przez różowe okulary, będą idealną inspiracją. 

Lanvin ubiera nasze wewnętrzne dziecko

Nie ma nic bardziej romantycznego od dziecka odkrywającego świat. Bella Baxter z „Biednych istot” jest tego najlepszym przykładem. Musiała to wiedzieć także Jeanne Lanvin, która na swojej fascynacji małymi dorosłymi zbudowała całe modowe imperium. A w szczególności jedną małą dorosłą, swoją córką Marguerite, która stała się dla projektantki największą muzą. Jeanne, która zaczynała w branży jako modystka, po narodzinach swojej pociechy, zaczęła projektować także stroje dla niej. Z luksusowych tkanin stworzyła szafę, która byłaby spełnieniem marzeń każdej małej dziewczynki. Piękne suknie Marguerite nie przeszły niezauważone. Dopytywały się o nie mamy jej przyjaciółek i w ten sposób wschodząca twórczyni dziecięcej mody zgromadziła swoją klientelę. Wkrótce Jeanne odkryła, że te większe dziewczynki także marzą o jej sukniach. I w swoim sklepie otworzyła dział dla dorosłych. Od tej pory matki i córki mogły wspólnie mierzyć i wybierać pasujące do siebie stroje, umacniając łączącą ich więź, inspirując się wzajemnie. Moment współdzielony przez starsze i młodsze pokolenie stał się zresztą symbolem marki. W 1907 roku Jeanne i Marguerite zostały sfotografowane na paryskim balu w pasujących do siebie strojach. Obraz matki i córki trzymających się za ręce został później przekształcony przez artystę Paula Iribe w logo Lanvin. 

Wprowadzony przez projektantkę etos oraz preferowana przez nią młodzieńcza estetyka zatarły granice między ubraniami dla młodszych i starszych.

Suknia projektu Jeanne LanvinRoger Viollet/Getty Images

I faktycznie, w projektach Jeanne Lanvin pełno było elementów, które kojarzymy z niewinnością dziecka. Zaczynając od misternych haftów, których wykończeniem Jeanne zajmowała się ponoć osobiście. Kończąc na dekoracyjnych aplikacjach, warstwowych falbanach, kokardach i wstążkach godnych małej królewny. „Robe de style” – suknia o dość prostym fasonie i wyrazistych zdobieniach nawiązujących do strojów z XVIII wieku – stała się jej znakiem rozpoznawczym. Dużą wagę przywiązywała też do kolorów. Preferowała „kwiatową” paletę barw. Aby opracować idealną gamę kolorystyczną dla organzy, koronek, jedwabiu, tafty i aksamitu, pasującą do koralików, pereł i cekinów w 1922 roku założyła nawet fabrykę barwników w Nantere. Najbardziej charakterystycznym kolorem marki stał się chabrowy odcień niebieskiego, tak zwany „Lanvin Blue”

Zobacz też: Jak nosić perły w nowoczesny sposób? Eleganckie stylizacje z perłową biżuterią i dodatkami

W każdej z nas kryje się mała dziewczynka, która chciałaby być ubrana w Lanvin. A i sama Jeanne miała w sobie dużo dziecięcej emocjonalności. „Działam pod wpływem impulsu i wierzę w instynkt. Moje sukienki nie są przemyślane. Ponoszą mnie uczucia, a wiedza techniczna pomaga mi to urzeczywistnić” – powiedziała w jednym z wywiadów. 

Gotycka lolita Simone Rochy 

Dramatyzm i delikatność, zwiewność i struktura, ekstrawagancja i wygoda, przezroczystość i wielowarstwowość. Romantyzm Simone Rochy jest pełen sprzeczności. Wielowymiarowy i niejednoznaczny jak sama kobiecość. Współczesna feministka wywraca dobrze znane motywy na lewą stronę, rzuca wyzwanie stereotypom. Sprawia, że kobiety czują się silne w eterycznych ubraniach. „Dla mnie to zawsze kontrast i równowaga”. „Twardy i miękki, męski i kobiecy – to właśnie lubię przedstawiać podczas tworzenia” – tak projektantka mówi o swoim stylu.

Zobacz też: Na górze róże, na dole... też. Ten superkobiecy trend będzie wszechobecny w 2024 roku. Skąd ta obsesja na ich punkcie? 

A jest bardzo charakterystyczny i w zasadzie nie do podrobienia. W sylwetkach Rochy co sezon ścierają się nie tylko różnorodne wyobrażenia na temat płci, ale także dwie odmienne kultury i dwa odmienne doświadczenia. Jako córka pochodzącego z Hongkongu projektanta – Johna Rochy – od najmłodszych lat obcowała z modą i sztuką. Z drugiej strony, sielankowy nastoletni czas spędziła w Irlandii, skąd pochodziła jej matka. Połączenie irlandzkich i chińskich korzeni, wielkiej sztuki i sentymentalizmu – swoje nietypowe dziedzictwo ta poetka krawiectwa splata w spójną całość. Inspiruje się rzeźbami Louise Bourgeois, ozdabia Crocsy perłami, tka swetry zgodnie z irlandzką tradycją, do obszernej tiulowej sukni ubiera sportowe buty i jakimś cudem nie wygląda to karykaturalnie, ale dokładnie tak, jak wyglądać powinno. I co najważniejsze, w centrum każdej jej baśniowej kolekcji konsekwentnie pozostaje kobieta. Gotycka lolita, mroczna balerina, w którą wcielić można się bez względu na wiek, narodowość, płeć czy okazję. W ozdobionej wstążkami sukni z organzy można by pójść zarówno na bal, jak i do sklepu po bułki.

Simone Rocha dress shoesSpotlight/Launchmetrics

Gdyby wyzwolona ze wszystkich społecznych konwencji Bella Baxter żyła w obecnych czasach, Simone na pewno byłaby jej ulubioną projektantką. 

Nostalgiczny ogród Erdem

Mówię „Erdem”, myślę „kwiaty”. Bo jeśli chodzi o ten romantyczny print brytyjski projektant Erdem Moralıoğlu nie ma sobie równych. Jako dziecko, urodzony w Kanadzie projektant o tureckich i angielskich korzeniach, miał obsesję na punkcie ogrodu swojej matki. Często się tam zakradał i ku powszechnemu przerażeniu zrywał wszystko, co oczarowało go kolorem. Jak wspomniał w jednym z wywiadów, kwiaty budziły jego zainteresowanie, bo były przedłużeniem kobiecego języka. Nie bez powodu jedno z ulubionych dzieł sztuki projektanta to „Portret kobiety” autorstwa Andy’ego Warhola, który wisi na piętrze sklepu w Mayfair. Przedstawiający z profilu postać piękną i tajemniczą. 

Główną inspiracją Moralıoğlu od zawsze były kobiety i kody kobiecości. To jak poruszały się, mówiły, jak się malowały, co nosiły, jak były przedstawiane w filmach. Szacunek, z jakim traktuje je jako projektant, wyniósł z domu, gdzie nie istniał stereotypowy podział na słabą i silną płeć. Bliska więź z mamą i siostrą bliźniaczką, sprawiła, że ta granica się zatarła. Dzięki nim jego projekty są dziś przesiąknięte potrzebą umacniania kobiet w ich pewności siebie. 

Erdem sukienki w kwiatySpotlight/Launchmetrics

Marzycielskie sukienki z metką Erdem to miks formalnego z beztroskim. Inspirowane stylem wiktoriańskim, usłane kwiatami i olśniewającymi, ręcznie wykonanymi zdobieniami. Przez jego projekty przemawia też nostalgia. Być może dlatego, że w dzieciństwie Moralıoğlu podróżował nieustannie między domami swoich dwóch babć. Turcją i Wielką Brytanią. „Myślę, że moi rodzice trochę tęsknili za domem. Mam wrażenie, że oboje chcieli wrócić do swoich rodzinnych miast, ale byli razem, bardzo zakochani. Być może moja praca ma związek z tym marzeniem o zabraniu kogoś gdzie indziej”.

Romans Chloé z nonszalancją

Romantyzm to jednak nie tylko słodycz kwiatów i eteryczność zwiewnych tkanin. To także wolność ducha i optymizm. Tego uczy nas dom mody Chloé. Założony przez Gaby Aghion, zamożną egipską przedsiębiorczynię w 1952, w Paryżu, miał oddawać bohemiczną naturę mieszkanek tego najmodniejszego miasta świata. Rdzeniem marki stały się więc luz, swoboda i nonszalancja. Można to było odczuć zarówno w zwiewnych, zdobionych haftami kolekcjach, jak i podejściu do biznesu. W latach pięćdziesiątych rzadko można było kupić odzież ready-to-wear. Ci, którzy mogli sobie pozwolić na couture, nosili couture. Inni kopiowali wysokie krawiectwo w domu lub u krawcowej. Chloé miało to zmienić. Marka wypuściła na rynek sześć gotowych do noszenia sukienek inspirowanych odzieżą noszoną w klubach sportowych w Egipcie. Dużo bardziej swobodne od modnego wówczas New Looku Diora. Natomiast zamiast typowych w tamtych czasach pokazów kolekcji, Aghion wolała prezentację ubrań podczas śniadania w Café de Flore.

Ponieważ Chloé miało definiować ponadczasową estetykę francuskiej dziewczyny – luzacką, a jednocześnie szykowną, musiała to być marka tworzona przez kobiety dla kobiet. I pomijając dość długi i dwukrotny epizod Karla Lagerfelda w domu mody, tak faktycznie było. Dla marki projektowały Martine Sitbon, Stella McCartney, Natacha Ramsay-Levi, Phoebe Philo, Clare Waight Keller i Gabriela Hearst. A teraz funkcję dyrektorki kreatywnej marki przejęła Chemena Kamali, przywracając na wybieg typową „Chloé Girl”. Tryskającą młodością i energią, skorą do modowej zabawy. Beztrosko łączącą motywy romantyczne, rockowe i hipisowskie. W ostatnim pokazie domu mody zobaczyliśmy koronkowe pirackie koszule i legginsy, patchworkowe jeansy, chodaki, skórzane kozaki za kolano, duże złote paski oraz naszyjniki i szyfonowe falbaniaste sukienki, których rękawy sięgnęły ziemi. W kolorze piaskowego różu. 

Chloe jesień-zima 2024/2025Spotlight/Launchmetrics

„Egipt to dla mnie kolor. Tamtejszy piasek to najpiękniejszy piasek, jaki kiedykolwiek widziałam. Beż w odcieniu różu. W dłoniach zdaje się jedwabiem” – miała kiedyś romantyzować swoją ojczyznę Gaby Aghion.

Cecilie Bahnsen – suknie do spania i do hasania po łąkach

Rozmarzmy się przez moment. A gdyby tak można było bezkarnie chodzić w piżamie przez cały dzień? Pytanie tylko, co nas przed tym powstrzymuje. Odkąd na wiosnę 2023 zapanowała moda na „pyjamacore” – w zasadzie nic. W obszernych spodniach od piżamy wychodzimy na ulicę w już od roku. Viralowa estetyka przywróciła do łask też jakże pamiętny trend z lat 90., na seksowne bieliźniane halki, ale i wyhypowała te bardziej romantyczne koszule nocne w stylu babydoll. A jeśli o nie chodzi, bezkonkurencyjną mistrzynią spokojnie można tu okrzyknąć duńską projektantkę Cecilie Bahnsen. Choć jej imponujące suknie z bufiastymi rękawami i obszernymi spódnicami z organzy zahaczają już niemal o fasony balowe, to jednak górę bierze tutaj skandynawski umiar. „Wszystko opiera się na kontraście. Jeśli dodasz kokardki z tyłu, przód musi być czysty i rzeźbiony. Zestawienie elementów tworzy zrelaksowaną, nowoczesną kobiecość, w której można być romantycznym i odnaleźć siłę w dużej, puszystej sukience” – powiedziała projektantka w jednym z wywiadów. Chodzi o to, by nosić sukienkę, a nie o to, żeby sukienka nosiła nas. Nawet jeśli jest jak żywcem wyjęta z najpiękniejszej baśni.

„Myślę, że jestem bardzo romantyczną osobą, zarówno pod względem gustu, jak i życia”.

Faktycznie, projektantka miała okazję, by ten romantyzm w sobie zaszczepić. Dzięki swojej babci haftowania i innych robótek ręcznych nauczyła się już w bardzo młodym wieku. Wspólnie wszywały w tkaniny nawet prawdziwe kwiaty zerwane w ogrodzie. Na estetykę Bahnsen wpływ wywarły także trzy miejsca: Danish Design School, w którym studiowała, atelier Johna Galliano, gdzie odbywała staż i londyński Royal College of Art, gdzie ukończyła magisterkę i asystowała Erdemowi Moralıoğlu.

Cecilie Bahnsen sukienkiSpotlight/Launchmetrics

Kto obecnie ją inspiruje? Oczywiście, kobiety! Szczególnie te z jej studia. „Kiedy dziewczyny przychodzą, patrzę, jak zestawiają swoje stroje. Jak podwijają rękawy i zawiązują kokardę, kiedy muszą uszyć sukienkę, albo kiedy wjeżdżają rowerem do studia i wpinają w sukienkę wstążkę do włosów, żeby nie dostała się do koła” – wspomina. Obserwacja otoczenia skutkuje projektami tak wygodnymi, że można by w nich spać, tak naturalnymi, że można wylegiwać się w nich na trawie i tak marzycielskimi, że zachęcają, by zajrzeć, co kryje się po drugiej stronie lustra.