Kim jest Kosel?

Jaki jest? Nie wiem. On chyba też jeszcze tego nie wie. Nie musi. Ma czas. To chłopak-uśmiech, facet-łobuz, człowiek-ciekawość. Tak go widzę. Mam 45 lat i czasami żałuję, że nie mam już w sobie takiego fajnego dzieciaka. A Jakob troskliwie pielęgnuje w sobie to dziecko, czasami mu folguje, ale rozsądnie, dojrzale, nie pozwala mu brykać za bardzo. Jego Instastories obserwuje każdego dnia kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Czasami nawet sto. Śledzą tę chłopięcą naturalność. Ja też. Nie bez radości. Dlatego chciałem go wam przedstawić w niezwykłym świetle: poranne paryskie słońce nad Montmartre'em.

Jakub Kosel – człowiek, który kocha otwarte drzwi

- Lubię ludzi, potrzebuję ich wokół, blisko. W czasie studiów wolałem mieszkać w trzyosobowym pokoju niż sam. Od dziecka miałem w swoim pokoju otwarte drzwi, żeby zasnąć, nie cisza była mi potrzebna, a świadomość, że ktoś się obok kręci. Brat, siostra, rodzice. Jak coś szurało, brzmiało, było, czułem się bezpieczniej. Kiedy rodzice wyjeżdżali, sąsiedzi dostawali klucze, bo musiało się kotłować obok mnie. Samemu trudno mi wytrzymać. Tramwajem jechać potrzebuję, pociągiem. Wtedy czuję życie, wchodzę w nie, obserwuję, chłonę. Uczę się, poznaję. No i szukam atencji.

Sztuka płynięcia i łowienia

- Kiedy masz 18 lat, to zupełnie normalne, że nie wiesz, co chcesz robić w życiu. Ale co jeśli masz 23 i dalej nie wiesz? Teraz mam 27 i cieszę się, że wciąż mogę szukać. Mogę beztrosko poznawać. Niczego nie planuję, nie zakładam z góry, płynę i łowię momenty. Poznałem ludzi i miejsca, o których z perspektywy rodzinnego miasta nawet nie marzyłem. Nie wstydzę się pytać. O cokolwiek. O wszystko. Matkę pytałem o seks bardzo wcześnie, z ojcem byłoby to trudne. Na studiach dręczyłem profesorów ku uciesze kujonów i przy podziwie tych mniej wiedzących, bo dzięki moim dociekaniom rozumieli wreszcie to, co trzeba.

Zaczęło się od „Top Model”. Edycja Kosela miała silną obsadę. Najmocniejszą chyba jak do tej pory. Karolina Pisarek, Karolina Gilon i on w finale. Wyraziści ludzie, choć młodzi, konkretni, jacyś. Dziś razem mają prawie półtora miliona obserwatorów. I robią spore zamieszanie. On najprawdziwsze.

- To była trampolina. Mój wiatr w żagle wiary w siebie. Rozwijam się dzięki tym doświadczeniom; robię może małe kroki, ale do przodu. Program był katalizatorem, dziś wiem, że warto próbować. Etykietkę modela z programu pewnie będę miał już na zawsze i wiesz co? Nie będę się tego wstydził ani wypierał.

W kolejnej edycji robił już za gwiazdę, laureata z dorobkiem. – Na planie kolejnego finału reporterka zadała mi pytanie. Wziąłem mikrofon, przejąłem inicjatywę. Zacząłem nawijać, strzelać pytaniami. Rożnego kalibru i mocy. Namierzyłem Joannę Krupę, potem Kasię Sokołowską, bez przygotowania, na oślep, bez reporterskiej wiedzy, bez doświadczenia przyatakowałem salwą pytań. Trafiłem. W punkt. Mój własny środek. Tak wystartowałem. Obejrzało to mnóstwo osób na Player.pl. Dzień później producentka zadzwoniła do mnie, że chcą więcej. I będzie więcej. Jest więcej na co dzień. Na moim Instagramie. Nie boję się pytać, nie boję się nawet banalności, każdy ma ją w sobie. Ja mam odwagę się z tym nie kryć.

Jakob pyta, nawet sam siebie. Często. Udaje na filmikach, że ma audytorium, że są inni obok, choć ich nie widać. Dziesiątki tysięcy obserwują jego instagramowe poczynania, zgrywa się sympatycznie, bez nadęcia, z niewiarygodnym luzem. Nagrywa filmiki wszędzie. Jako uznany dziś influencer bywa w zacnych miejscach, wśród nieprzypadkowych ludzi, których zawsze podświadomie potrzebował. Znalazł ich także w social mediach. Widzom własnej telewizji zostawia otwarte drzwi do swojej wersji świata. Jego koloryt rysuje swoją beztroską, młodością, zawadiackim szaleństwem. I uśmiechem. Nigdy nie widziałem go smutnego. Nieprawdziwego czy napuszonego również nie. Dlatego lubię jego profil. W nadętym, pozerskim świecie Instagrama, tej „krainie sztucznych min”, jest prawdziwie kolorowym ptakiem. Doskonale czuje to medium.

- Jeśli udajesz, od razu masz wiadomości, dziesięć, sto: że udajesz. – Jakob nie udaje. Po prostu szuka swojego miejsca: – Nie wiem, czy to będzie kiedyś telewizja? Mam nadzieję, że będę w niej naprawdę pracował, na razie show robię w swoim telefonie, totalnie to lubię, gadam sam do siebie, bo potrzebuję towarzystwa i tych otwartych drzwi jak w dzieciństwie.

Kiedy Paryż?

- Ojciec powtarza czasami, że mi zazdrości tych wszystkich miejsc, które oglądam. A już Paryża zazdrości najbardziej. Opowiadałem mu, jak wyglądał mój dzień, kiedy byłem na kontrakcie: wstawałem o szóstej rano, w pracy byłem od ósmej. Do ósmej. Wieczorem. Potem jakaś bagietka na sen w drodze powrotnej i tyle widziałem z Paryża. Bycie modelem to ciężka praca. Co z tego, że dobrze mi szło, że zarobiłem pieniądze, że miałem oferty z USA, z Niemiec, zresztą wciąż je dostaję? Lubię modeling, będę się tym bawił, ale szukam czegoś więcej w sobie.

Kiedy dowiedziałem się, że Huawei Team zaprosiło Jakoba na premierę nowego smartfona do stolicy Francji, pomyślałem, że to dobra okazja, aby właśnie w paryskim klimacie rozprawił się ze sobą. Marzyła nam się sesja Paris by night, ale obowiązki ambasadora się przedłużyły, bankiet na statku płynącym po Sekwanie wykluczał szansę na to, że ulotni się po angielsku i zrobi zdjęcia.

Gdy wreszcie miał czas, neony pogasły. Pozostało czekać na pierwsze światło dnia. Słońce wstało i fotograf miała swoja złotą godzinę. I tylko godzinę, bo kolejne wyzwanie czekało na bohatera, który nie lubi spokoju. Nie było fryzjera, nie było wizażystki, stylista także nie doleciał. Na szczęście bohater wstał po średnio przespanej nocy. Przebierał się na ulicy. Bez stresu, bez obciachu, bez marudzenia. Nie mogliśmy tylko spuścić wzroku z walizki pełnej przygotowanych w Warszawie ubrań z modą z Paryża. Była nie tylko ciężka, ale i bardzo wiele warta. Sam tylko kapelusz ze zdjęć kosztuje 5 tysięcy. Transportowy trud nie mógł być nadaremny. Szybka była ta sesja, trochę na wariata, ale pięknie się wydarzyło. Jak zawsze w Paryżu.

Ile ćwiczy model?

Model pracuje ciałem. Musi dbać o formę. Sportowe zainteresowania pomagają. Jakob jest fanem piłki nożnej, śledzi karierę Arkadiusza Milika w Napoli. Także z bliska. Potrafi złapać samolot i po prostu polecieć na mecz. Lubi siatkówkę, kibicuje Onico Warszawa. Ciągle gdzieś jeździ, kibicuje i relacjonuje. Robi to tak, że mu nie zazdrościsz, ale cieszysz się, że tam jest, a ty, widz, razem z nim. Ze dwa miesiące umawialiśmy się na rozmowę, taki jest zajęty. W końcu chwycił przynętę. Złapałem go na sport. Na trening prawie crossfitowy poszliśmy razem. Kiedy na Instagramie Jakob pokazuje swoje aktywności, nigdy spocony nie jest. Będąc dwa razy starszy od niego, postanowiłem sprawdzić, czy potrafi się zmęczyć. Chłopak po AWF nie tylko w teorii daje radę. Nie padł podczas treningu z dojrzałym kolegą. Z tym swoim zawadiackim uśmiechem po godzinnej „rozgrzewce” poszedł poćwiczyć jeszcze sam.

– Kiedyś, przez zupełny przypadek, trafiłem do jakiejś pani, prywatnie, na zajęcia jogi. Jedno ćwiczenie, drugie, dziesiąte i wreszcie czuję, że kompletnie się rozlewam, rozjeżdżam, że mi wszystko cudownie puszcza. Tylko dół pleców trzyma. „Wie pan, co to znaczy?”, pyta trenerka. „Kasa pana spina”. Teraz jest fajnie. Teraz gimnastykuje się tylko z życiem.

Tekst pochodzi z magazynu ELLE MAN nr 2/2019.