Człowiek tak ma, że gdy patrzy na trzy linie połączone ze sobą, z których dwie dążą do tego, żeby się połączyć, natychmiast widzi trójkąt. Nawet, gdy figura nie jest zamknięta, to i tak intuicyjnie wyprzedzamy rysunek, dążąc w domyśle do jej domknięcia. Zakończenia, puenty, rozwiązania zagadek, finały seriali, filmów, opowieści są nam po prostu niezbędne do uzyskania spokoju, zamknięcia książki, zgaszenia lampki. Marta Minorowicz w "Iluzji" wybija nas z tego komfortu, jednocześnie doświadczając widza emocjami rodziców zaginionych dzieci, którzy czasem czekają w nieskończoność na wiadomość, telefon, poszlaki. Na jakiekolwiek katharsis w rodzinnej tragedii. 

Oto w "Iluzji" mamy przed sobą stalowo-błękitne Trójmiasto a w nim w wiejącym smutkiem mieszkaniu widzimy Piotra i Hannę. Jakiś czas temu w niewyjaśnionych okolicznościach zaginęła ich córka. Prokuratura sprawdziła już wszystkie tropy, nie pomaga nawet piąty z kolei wróżbita oprowadzany po klifie, gdzie ostatnio widziano Karolinę. Śledztwo ma zostać zawieszone, co jest jak zbliżąjący się nieodwracalny deadline dla jakiejkolwiek nadziei. By do tego nie dopuścić, konieczna będzie prowokacja, która zapętli sytuację jeszcze bardziej i życie Hanny zamieni w matnię.

Co jest prawdą, a co dzieje się na jawie? Hanna błądzi po lesie dosłownie i w przenośni. Sama na prowadzonej przez siebie lekcji w szkole metaforycznie przywołuje zresztą las, jako największy organizm, w którym wydaje Ci się, że chodzisz wśród różnych drzew a tak naprawdę błądzisz wokół jednego. Ten epizod otwiera i naznacza całą fabułę, która staje się z czasem coraz bardziej oniryczna. Racjonalną wcześniej Hannę, kpiącą z wahadełka, niesie strumień intuicji, który z czasem prowadzi ją do widzeń, tropów składanych z guzików a nawet do miejsca zbrodni. Tylko czy na pewno tej, o której myśli? 

"Iluzja" to kino wydłużane, monotonne, po skandynawsku stalowe w pięknych kadrach, ale formalnie zawieszone jak ciężka gradowa chmura nad portem. Stwarza pozory kryminalnej konwencji i dramatu psychologicznego, ale w rzeczywistości jest obrazem niewyobrażalnego zapadania się bohaterki w mrok. Bez szansy na prawdziwy zwrot akcji, a co dopiero na katharsis. Symboliczny pogrzeb guzików, którego dokonuje na plaży Hanna nie zamyka żadnego etapu dotychczasowego życia, ani nie otwiera żałoby. Bohaterka jest gdzieś pomiędzy nimi, jak tysiące ludzi czekających na to, że któregoś dnia zadzwoni telefon lub dzwonek do drzwi. Iluzja staje się alternatywą życia, równoległym scenariuszem, który Agata Buzek jak na wytrawną aktorkę przystało odgrywa bardzo wiarygodnie. Raz będąc niemal przezroczystą w swojej kruchości, innym razem silną w przenikliwości. 

Minorowicz przez półtorej godziny dręczy widza, nie dając mu ujścia emocji. Trochę po to, żeby pozwolić nam odczuć na własnej skórze koszmar tego czekania, które się nie kończy. Przygotowywała się do tego w roli dokumentalistki, zbierając we współpracy z fundacją Itaka wywiady wśród rodzin osób zaginionych. Jak sama przyznaje, zrezygnowała z dokumentu na rzecz filmu fabularnego, by nie rozbudzać w rodzinach nadziei, że jej dokumentalna praca pomoże odnaleźć ich bliskich. Fabuła jest w tym wydaniu fikcją i tytułową iluzją. Nie obiecuje niczego. Tym bardziej tak bardzo upragnionej i uwalniającej prawdy.