Na boisku jesteś wojownikiem. W życiu też? 

GRZEGORZ KRYCHOWIAK Moje życie to piłka. Lubię dążyć do celu, jestem w tym perfekcjonistą. Kiedyś, gdy przegrywaliśmy, uderzyłem ze złości ręką w barierkę, ale teraz wiem, że nie ma zawodników, którzy zawsze wygrywają, i staram się zachować zimną krew. Wśród piłkarzy mówi się, że trzeba grać z chłodną głową i gorącym sercem. Dlatego daję sobie prawo do błędów – oglądam powtórki swoich meczów, żeby je wyłapać i poprawić. Porażki pomagają mi stać się lepszym piłkarzem. 

Mówiłeś kiedyś, że Cristiano Ronaldo zawdzięcza sukces pracy, a Leo Messi talentowi. A Ty?
Każdy zawodnik ma talent, ale tylko dzięki pracy ma szansę go rozwinąć. To, że chłopak wyróżnia się w wieku 15-16 lat, nie daje mu jeszcze gwarancji, że zostanie profesjonalnym piłkarzem. Ja doszedłem do punktu, w którym teraz jestem, dzięki ciężkiej pracy. Codzienne treningi, dieta, sen...

Rzeczywiście śpisz dziewięć godzin dziennie?
Zdarza się, że nawet więcej. To kwestia nawyku. Zwykle kładę się do łóżka około 22 i śpię do 8.30, a gdy nie mam treningu, to nawet dłużej. Bywa, że wręcz zmuszam się do snu, bo każdy mecz to ogromny stres i ciężko mi się po nim uspokoić, kiedy jestem naładowany jeszcze adrenaliną.

Nie mówiąc o tym, że grałeś już ze złamanym nosem i zmasakrowaną kostką.
Piłka nożna to sport kontaktowy i kontuzje są jego częścią. Ode mnie zależy, czy mimo bólu chcę kontynuować grę. Są też cięższe urazy, problemy z mięśniami, gdy lepiej dmuchać na zimne, niż podejmować ryzyko dalszej gry.

Jak się odżywia drugi w historii piłki nożnej najdroższy polski zawodnik?
Unikam fast foodów, ale nie stosuję żadnej rygorystycznej diety. Gotowaniem zajmuje się moja dziewczyna Célia. W menu są głównie warzywa, ryby, makaron, ryż, dwa razy w tygodniu jem czerwone mięso. W Sewilli rzadko stołujemy się poza domem. Restauracje otwierają tam dopiero około 20.30 i kiedy zjawiamy się o tej porze, to patrzą na nas jak na dziwaków, że tak wcześnie. Od kuchni hiszpańskiej wolę lżejszą, francuską, chociaż przyznaję, że ślimaków i żabich udek odważyłem się spróbować dopiero po dłuższym czasie.

Célia jest Francuzką. Jak się poznaliście?
To było cztery lata temu, gdy grałem w Bordeaux Girondins. Célia tam studiowała i odbywała staż w sklepie z wyposażeniem łazienek, do którego zajrzałem, bo robiłem remont mieszkania. Od razu zwróciłem na nią uwagę, bo jest piękna i uśmiechała się w cudowny sposób. Poprosiłem ją o numer telefonu.

I zataiłeś, że jesteś piłkarzem!
Nigdy nie chciałem o tym mówić, żeby zwrócić na siebie uwagę dziewczyny. Wolałem, żeby zainteresowała się mną, a nie tym, co robię. Dopiero po kilku tygodniach Célia dowiedziała się ode mnie, że gram w piłkę. We Francji opinia na temat piłkarzy jest nie najlepsza, było sporo skandali z ich udziałem. Mówi się, że są nieukami, nie umieją się wysłowić. Denerwuje mnie takie wrzucanie wszystkich do jednego worka.

Ty przeczysz temu stereotypowi. Znasz trzy języki, skończyłeś studia. Znajdujesz jeszcze czas na książki?
Ostatnio dostałem od Marcina Mellera książkę, którą napisał z żoną Anną, „Gaumardżos. Opowieści z Gruzji” i świetnie się przy tym bawiłem. Lubię czytać biografie wielkich piłkarzy, np. Messiego, żeby się dowiedzieć, jak ci najlepsi realizują swoje cele. Duże wrażenie zrobiła na mnie też historia życia Steve’a Jobsa. Ten człowiek zmienił świat. Najpierw uważano, że jego pomysłów nie da się zrealizować, a dziś każdy chce mieć jego sprzęt, bez względu na cenę. Podziwiam taki zapał i determinację.

Do kina też chodzisz na filmy biograficzne?
Wolę komedie, zwłaszcza z Johnnym Deppem, wzrusza mnie jego sposób bycia, poruszania się. To, jak grał w „Piratach z Karaibów”, jest nie do podrobienia. Na szczęście w Sewilli jest kino, w którym puszczają filmy po francusku, bo nie mówimy jeszcze z Célią biegle po hiszpańsku. Przecież już po trzech miesiącach pobytu w Sewilli udzielałeś wywiadów w tym języku. Pomogła mi znajomość francuskiego, dzięki któremu mogłem się dogadać. Od pierwszego dnia pobytu w Hiszpanii wiedziałem, że muszę przysiąść do nauki. Trener, który jest Francuzem (Unai Emery), przygotował mi listę słówek potrzebnych na boisku. Najpierw uczyłem się samodzielnie, a teraz, raz w tygodniu, przychodzi do mnie do domu nauczyciel.

Twój dom robi wrażenie.
Przez cały zeszły rok bawiliśmy się w jego urządzanie. Podglądałem wnętrza butików, szkicowałem. Przerobiliśmy taras na garderobę według mojego projektu. Natomiast wystrojem zajęła się Célia. Śmiejemy się, że to dom w stylu zen, jest tu trochę elementów orientalnych, indyjskich. Dobrze się tu czujemy, mimo że oboje jesteśmy z dala od rodzinnych stron. Hiszpania to świetne miejsce do życia. Prawie przez cały rok świeci słońce, ludzie są mili, otwarci. Gdy jest trochę wolnego, robimy grilla w ogrodzie, sam przygotowuję różne mięsa, kiełbasy. Wpadają znajomi z drużyny z żonami.

Jak zawodnicy przyjęli fakt, że kapitanem drużyny w hiszpańskim klubie został Polak?
To, że jestem Polakiem, nigdy nie miało wpływu na decyzje trenerów. Zawsze byłem dumny ze swojego pochodzenia i łatwo łapałem kontakt z ludźmi. Od początku koledzy traktowali mnie więc jako jednego z wielu zawodników, a nie obcokrajowca. 

Zgadzasz się, że razem z Robertem Lewandowskim czy Wojciechem Szczęsnym tworzycie nową markę
polskich piłkarzy, o których biją się największe europejskie kluby?
Jeszcze nie tak dawno, kiedy klub się dowiadywał, że jesteś Polakiem, twoja cena spadała. Teraz marka polskiego piłkarza stała się silniejsza, chociaż w porównaniu do Francuzów, Hiszpanów czy Niemców nadal mamy niższe stawki (Grzegorz jest wart 25 milionów euro, Niemiec Thomas Müller z Bayernu Monachium – 75 milionów euro, a najdroższy Europejczyk – Cristiano Ronaldo – 110 milionów euro – przyp. red.).

Polscy piłkarze trzymają się razem poza boiskiem?
Ze Szczęsnym znam się od 16. roku życia. Podobnie jak z Lewandowskim trzymamy się razem głównie podczas zgrupowań, ale nie mam problemów, by rozmawiać i żartować też z innymi zawodnikami. Na boisku nie ma przyjaciół, tylko zawodnicy. Jeden walczy za drugiego, a po meczu, wiadomo, trzeba się pośmiać, pożartować, żeby puściły emocje. 

W internecie furorę zrobił filmik, na którym razem z Wojciechem Szczęsnym świętujecie awans reprezentacji Polski na Euro 2016, udając, że jedziecie do Francji na koniu. Co Cię najbardziej śmieszy?
Nakręciliśmy ten film spontanicznie przed meczem z Irlandią, z myślą, że go wrzucimy, jeśli awansujemy. Nie było żadnych cięć ani powtórek. Dzięki żartom lepiej mi się pracuje, umiem też śmiać się z siebie, kiedy coś mi nie wychodzi na boisku. 

Dużo bardziej stresuje się Twoja mama, która podobno w ogóle nie może oglądać meczów z Twoim udziałem?
Ogląda powtórki, kiedy zna już wynik. Za to tata jeździ na każdy mecz, nieważne, czy gramy w Warszawie, czy we Wrocławiu. Jest prawdziwym fanem reprezentacji Polski, nie przegapił jeszcze żadnej rozgrywki. Zawsze optymistycznie wychodzi z założenia, że i tak wygramy, a ja strzelę bramkę, chociaż patrząc na mój dorobek, często się myli (śmiech). Gdy ja i moi bracia byliśmy młodsi, w domu panował podział na złego i dobrego glinę, i to tata był surowszy. Dzięki rodzicom poszedłem na studia, bo zdobycie wyższego wykształcenia to był ich wymóg. Później sam zrozumiałem, że na wykształcone osoby patrzy się inaczej. Oboje zawsze ciężko pracowali. Dziś prowadzą agencję ubezpieczeniową.

A czym zajmują się Twoi bracia?
Starszy, Krzysiek, sam grał wcześniej w piłkę i to on zaprowadził mnie na pierwszy trening w Mrzeżynie. Dziś jest moim
menedżerem i pracuje w dziale sprzedaży znanej sieci hoteli. Młodszy, Tomek, pozostał bliżej rodzinnych stron i jest dyrektorem sprzedaży alkoholu. Dowcipkujemy, że nie jestem jego najlepszym klientem, bo w ogóle nie piję. Obaj bardzo mnie wspierają, rozmawiamy prawie codziennie przez telefon lub FaceTime’a, byli u mnie w Sewilli. Ja z kolei zawsze przyjeżdżam do Mrzeżyna na święta i w czerwcu, gdy mam przerwę w treningach. Tam mogę się całkowicie odłączyć. 

Rodzice nie bali się o Ciebie, kiedy jako 12-latek wyjechałeś trenować do Szczecina i Trójmiasta, a trzy lata później do Bordeaux?
Nie, bo mój tata też wyjechał z Mrzeżyna, gdy był w podobnym wieku, do szkoły górniczej na Śląsku. Wszyscy uważali, że to wielka szansa, którą powinienem wykorzystać. Mimo że w Szczecinie i Trójmieście mieszkałem w internacie, ufali mi, że nie narobię tam żadnych głupot. Nie zawiodłem ich. 

Tęskniłeś za domem?
Gdy było mi źle, dzwoniłem do rodziców, miałem już wtedy komórkę. Mój dzień był przewidywalny: rano trening, potem szkoła, czasem drugi trening. Po całym dniu padałem ze zmęczenia. Jeździłem do domu w weekendy. Gdy przeniosłem się do Trójmiasta, wizyty stały się rzadsze – co trzy-cztery tygodnie, w zależności od tego, kiedy grałem mecze. Pewnie, że nie zawsze było różowo. Kiedy miałem 12 lat, wracałem z obozu piłkarskiego z Krakowa z zerwanym mięśniem ponad 20 godzin, sam, bo trener musiał zostać z resztą uczestników. Poza bólem czułem smutek i samotność. Ale wyjazdy w Polsce pozwoliły mi się przyzwyczaić do rozłąki z bliskimi. Dzięki temu przeprowadzkę do Francji wspominam fantastycznie. Klub w Bordeaux dał mi ogromne możliwości rozwoju: boisko, szkoła, mieszkanie, za które nie musiałem płacić. Od pierwszego dnia mieliśmy indywidualne lekcje z nauczycielem francuskiego. Po roku poszliśmy do szkoły, żeby osłuchać się z językiem, a po dwóch latach zaczęliśmy naukę z zawodnikami z różnych krajów. Nauczyciele bardzo nam pomagali. Francja jest otwarta na nowych ludzi, kultury, religie. Po maturze zdałem na studia na uniwersytecie w Lyonie. Wybrałem kierunek najbliższy temu, co robię – organizację klubu sportowego.

Już wtedy się zastanawiałeś, co będziesz robił po zakończeniu kariery?
Chciałbym spróbować swoich sił jako trener. Wierzę, że pomoże mi w tym także doświadczenie, które zdobywam jako piłkarz. Mam dyplom, który pozwala mi trenować chłopaków do 13-14 lat. To jeszcze taki wiek, kiedy trener zastępuje ojca, bo potem liczą się już przede wszystkim wyniki, a trener jest poddany ciągłej presji i krytyce. Musi odpowiednio się prezentować, umieć panować nad drużyną, mieć autorytet i strategię. Ale gdy zaczyna się mecz, to zawodnicy decydują o wyniku, i to oni są aktorami pierwszego planu.

Naprawdę odpisujesz na każdą prośbę o autograf?
Tak, mam górę listów od fanów! W dzieciństwie sam wysyłałem takie prośby m.in. do Jerzego Dudka. Pamiętam, jaki byłem szczęśliwy, gdy mi odpisał. Kibice są sercem piłki nożnej. Kochają nas, gdy wygrywamy, nienawidzą, gdy przegrywamy, ale bez nich nie byłoby dla kogo grać. Przez 90 minut jesteśmy pod lupą.

Jesteś pod lupą także po zejściu z boiska, czego dowodem choćby słynny płaszcz z futrzanym kołnierzem, z którego żartował na Twitterze Zbigniew Boniek, pytając: „A męskich nie było?”.
Sytuacja ze Zbigniewem Bońkiem to tylko dowód na to, że piłkarze mają do siebie dystans i lubią z siebie żartować. Na portalach społecznościowych obserwują mnie głównie kibice i często słyszę, że powinienem skupić się na piłce, nie na ubraniach. Ale według mnie moda jest dla wszystkich i uważam, że piłkarz może w wolnym czasie zająć się czymś innym. We Francji starałem się znaleźć swój styl, przeglądałem zdjęcia w internecie, obserwowałem ludzi na ulicy. Do dziś został mi sentyment do francuskich marek: Balmain, Hermès, Saint Laurent. Francuzi przywiązują do ubrań dużo większą wagę niż np. Hiszpanie, którzy ubierają się bardziej na luzie.

Radzisz się Célii w sprawie zakupów?
Każde z nas ma swoją wizję, jak chce wyglądać, ale zawsze pytamy siebie nawzajem o zdanie. Jeździmy razem na zakupy do Marbelli, Madrytu, a gdy mam kilka dni wolnego, do Paryża. Uwielbiam tamtejsze butiki. Gdy byliśmy z Célią w Dubaju, zupełnie przypadkiem odkryliśmy polską markę Poca & Poca.

Naprawdę masz 200 par butów?
Nie liczyłem, ale chyba dużo mniej. Lubię ubierać się elegancko, ale też ekstrawagancko. Nie mógłbym chodzić cały czas w dżinsach ani w garniturze.

O tym, że moda to nie żart, tylko świetny sposóbna biznes, świadczy przykład Davida Beckhama. Chciałbyś iść w jego ślady?
Beckham w 100 proc. wykorzystał karierę piłkarza, nie skupiając się tylko na grze. Pokazał, że ten sport daje ogromne możliwości. Na razie traktuję modę jako hobby, zabawę. Priorytetem jest dla mnie piłka nożna.

Kto będzie gwiazdą polskiej kadry Euro 2016?
Zawsze podkreślam, że największą gwiazdą jest drużyna. Jeśli będziemy wygrywać, to każdy zawodnik będzie doceniony. W tym leży siła naszej reprezentacji, że cały zespół pracował ciężko na wspólny sukces. Jeśli oddalimy się od tej myśli, to zaprzepaścimy Euro i wrócimy do tego, co było dwa lata temu, gdy przegrywaliśmy prawie z każdym.

A Ty gdzie widzisz siebie za rok?
Nie myślę o tym, skupiam się na najbliższym treningu i meczu. Gdy kopałem piłkę jako dzieciak, też nie myślałem, czy zostanę piłkarzem, tylko po prostu miałem frajdę z gry. Chciałbym rozwijać się jako sportowiec i żeby moi bliscy byli zdrowi. Nie mam też wymarzonego klubu ani ligi. Przed przyjazdem do Sewilli myślałem o grze w lidze niemieckiej albo angielskiej. A jestem w hiszpańskiej. To tylko dowód na to, żeby w futbolu nigdy nie mówić „nigdy”, bo nie wiadomo, jak się wszystko potoczy. Zresztą tak jak w życiu. Pochodzę z małej miejscowości. Kto by przypuszczał, że w przyszłości będę występował w reprezentacji Polski?

Rozmawiała Marta Krupińska

Numer ELLE Man z Grzegorzem Krychowiakiem kupisz w dobrych salonach prasowych.