Filmowcy uwielbiają sięgać po głośne i ukochane przez czytelników książki. Tym razem przyjrzano się powieści Waltera Tevisa z 1983 roku. Opowieść o zdolnej szachistce zachwyciła producentów amerykańskiej platformy i właśnie światło ujrzał nowy miniserial "Gambit królowej". Dlaczego warto go obejrzeć?

Seriale na jesień 2020, na które czekamy. 5 tytułów, których nie możecie przegapić [Netflix, HBO GO] >>

"Gambit królowej" to nowy serial Netflix, który trzeba zobaczyć 

"Gambit królowej" / serwis prasowy Netflix

"Gambit królowej to przepiękna opowieść o samotności i przyjaźni, rywalizacji i współpracy, zagubieniu i poszukiwaniu sensu życia" - możemy przeczytać o tej książce. Podobnie jest z serialem Netflixa, ale zacznijmy od początku. O czym jest "Gambit królowej"? Główną bohaterką jest Beth Harmon. W wieku 8 lat dziewczynka trafia do sierocińca, a tam całkiem przypadkowo zaczyna uczyć się, jak grać w szachy. Jej trenerem zostaje woźny. Mężczyzna szybko odkrywa, że ten zamknięty w sobie rudzielec ma ogromny talent. To nie jedyna rzecz, która staje się ważna dla dziewczynki. W placówce każdy z wychowanków dostaje środki odurzające - główna bohaterka szybko się od nich uzależnia, łykając kolejne pastylki jak cukierki. Gdy Beth ma 10 lat wygrywa już partie z licealistami grając symultanicznie, co więcej, zostaje adoptowana przez pewne małżeństwo w Kentucky. Na każdym kroku jej uwielbienie do szachów jest początkowo lekceważone - nastolatka musi przebijać się przez kolejne mury aż zdobywa upragnione tytuły i mistrzostwa. To bardzo trudne, zwłaszcza że historia dzieję się w latach 60. ubiegłego wieku, kiedy to kobiety miały głównie zajmować się domem i dziećmi. Szachy? To zajęcie dla mężczyzn. Co ją czeka na końcu drogi? Rozgrywka z sowieckim arcymistrzem. Ale czy dojdzie do tego sama? Wywalczy to przy pomocy zielonych tabletek? Z geniusza zamieni się w końcu w szaleńca jak przepowiedziała jej dziennikarka magazynu Life? To ostatnie pytanie pojawia się kilkakrotnie w trakcie oglądania tej serii. 

Jeśli sądzicie, że szachy nie są dla was albo że to nudna gra to nic bardziej mylnego. Nawet nie znając dokładnych reguł tej gry historia pokazywana w "Gambicie" zachwyca i sprawia, że kolejne rozgrywki oglądamy z zapartym tchem. A to właśnie szachy obok Beth są główną bohaterką. "Obrona sycylijska", "obrona Caro-Kann", "gambit hetmański", "partia hiszpańska" - to tylko kilka terminów i zagrań pojawiających się na ekranie. Dobry gracz nie tylko ćwiczy z innymi, ale rozgrywa partie w głowie oraz... czyta biografie innych arcymistrzów, w których pojawiają się wskazówki jak ograć przeciwnika. To wszystko robi też Beth - wyciszona, trochę żyjąca we własnym świecie, a także bardzo ambitna młoda kobieta i często bezpardonowa, ale zawsze logicznie myśląca. Przy okazji nie zdaje sobie sprawy, że na swojej drodze łamie wiele serc, nie tylko męskie ego. Z drugiej strony bohaterka nie stroni od używek, a nawet więcej, zatraca się w nich. I to przez długi czas. Przeżywa również emocjonalne rozterki i leczy złamane serce. Tak wielowymiarową postać zagrała zaledwie 24-letnia Anya Taylor-Joy, którą mogliśmy już podziwiać w nowej wersji "Emmy", "Peaky Blinders" czy w "Nowych mutantach". Jej oryginalna uroda pasuje tu jak ulał, a Amerykanka świetnie potrafi wyrazić emocje napędzające Beth do działania, nawet te najmniejsze. Nie można od niej odwrócić wzroku!

Gambit królowej / serwis prasowy Netflix

Nie możemy też zapomnieć o sytuacji w jakiej się znajduje nasza niezłomna Beth. To okres zimnej wojny, kiedy USA i ZSRR walczą ze sobą w każdej dziedzinie, a zwłaszcza w szachach. To sport narodowy Sowietów, dotąd niezdetronizowanych mistrzów. Jednym z nich jest totalne przeciwieństwo panny Harmon, czyli opanowany niczym robot Vasily Borgov (wcielił się w niego Marcin Dorociński).  Dla niego kolejne zwycięstwa to z pewnością przepustka do lepszego życia, choć w ciągłej obstawie KGB. Pojawiają się też wątki adopcyjnej matki i jej problemów związkowych, historie miłosne samej Beth, ale w tle zawsze mamy czarno-białą szachownicę przyciągającą tłumy ciekawych widzów. 

Zachwycające są kostiumy i scenografia dopracowana szczegółowo. Nad tymi szczegółami czuwali Gabriele Binder ("Kraina miodu i krwi", "Życie na podsłuchu", "Obrazy bez autora"), Uli Hanisch ("Babilon Berlin", "Pachnidło: Historia mordercy", ) oraz Ingeborg Heinemann ("Aeon Flux", "Krucjata Bourne'a", "Babilon Berlin"). Za reżyserię odpowiadał za to Scott Frank, który pracował przy takich tytułach jak "Godless", "Logan: Wolverine", "Marley i ja", "Tłumaczka", "Raport mniejszości", czy "Co z oczu, to z serca". 

"Gambit królowej" to tylko (a może i aż) siedem odcinków. To świetnie pokazana historia ze wszystkimi swoimi detalami, która nie potrzebuje kolejnych sezonów. Przyzwyczailiśmy się do tytułów z 3, 5, a nawet 7 seriami (te ostatnie oglądają już chyba tylko prawdziwi fani produkcji), ale czy zawsze tak trzeba wydłużać fabułę? Okazuje się, że nie. Choć łatwo przewidzieć rozwój niektórych wątków, a nawet samo zakończenie, "Gambit królowej" ogląda się świetnie i nie zdziwi nas, jeśli obejrzycie ten miniserial za jednym zamachem. Tak jak my. 

Gambit królowej / serwis prasowy Netflix