Skórzane spodnie to według mnie klasyk w szafie. Ze względu na moją drobną posturę znalezienie tych idealnych graniczyło z cudem. Ten szczęśliwy dzień nadszedł jakieś dziesięć lat temu, kiedy razem z mamą robiłyśmy porządki w jej szafie. Ku mojemu zdziwieniu pośród marynarek i płaszczy wisiała długa, czarna, skórzana sukienka. Jak się okazało mama kupiła ją za niemałe, jak na tamte czasy, pieniądze. Ze względu na spory wydatek nigdy się jej nie pozbyła, chociaż była w złym rozmiarze. Na nią była za mała, na mnie zdecydowanie za duża. Myślę, że spokojnie mogłabym w niej starać się o rolę Mortici Addams. Ale nie dałam za wygraną…
 

 

Od dziecka marzyłam o skórzanych spodniach, więc pomyślałam, że z tak dużej ilości skóry jesteśmy w stanie je zrobić. Początkowo mama nie była chętna, ale czego nie robi się dla ukochanej córki. Po kilku tygodniach spodnie były gotowe - skrojone i uszyte na miarę. Mam je do dzisiaj, chociaż są już lekko przetarte z tyłu i na kolanach. A noszę je często bo pasują na wiele okazji. Idealnie sprawdzały się na co dzień z koszulą w męskim stylu, czy też z luźną marynarką. Łączyłam je również ze zwykłym t-shirtem, narzucając oversize'owy sweter. Lubię też zestawiać je z bluzą i ciężkimi butami. Tak naprawdę to ciężko znaleźć mi stylizację, w której skórzane spodnie wyglądałyby niekorzystnie.

 

 

Dla mnie mają one jeszcze jeden walor. Osobiście kocham rzeczy vintage i lubię nadawać ubraniom drugie życie, nawet kosztem ich całkowitej przeróbki. Lepiej tak niż kupować nowe. A wystarczy dobrać do nich odpowiednie dodatki i kompletnie zmieniają one swój charakter a co za tym idzie klimat stylizacji. Kiedy wybieram się w nich na spotkanie z osobami zajmującymi się modą, stawiam na odważniejszą, bardziej ekstrawagancką górę np. srebrną marynarkę. Z kolei na biznes meeting zakładam do nich białą koszulę. Pewnie niektórzy pomyślą: „skórzane spodnie na spotkanie biznesowe?”. Tak, zdaję sobie sprawę, że dla wielu to zbyt odważny elementem garderoby, ale z powodzeniem mogą się one sprawdzić w garderobach modowych tradycjonalistów. Wystarczy połączyć je z czymś prostym i minimalistycznym np. białym t-shirtem t i czarnym żakietem.
 

 

Ostatnio zauważyłam, że wcale nie potrzebuję tak dużo ubrań jak przypuszczałam. Nie ukrywam, że były dni podczas kwarantanny, że miałam ochotę wskoczyć w długą sukienkę i wystroić się na tzw. home office. Tak też bywało, ale przede wszystkim zdałam sobie sprawę, że moja szafa pęka w szwach i nie mogę doczekać się jej kolejnej wyprzedaży.

Cieszę się na sam fakt, ze moje ubrania trafią do kogoś innego i, że ten ktoś spojrzy na nie inaczej niż ja.

W ciągu ostatnich kilku miesięcy kupiłam tylko jedną sukienkę a ostatnio udało mi się nabyć, również z drugiej ręki, piękny płaszcz od Nanushka. Dawno nie cieszyłam się tak z żadnego zakupu. Dziś wiem, że nie potrzebuję zbyt wielu ubrań, aby móc tworzyć ciekawe stylizacje. I, że nie trzeba ich zmieniać co sezon. I właśnie to będę udowadniała na swoich social mediach, że można budować swój styl w oparciu o ubrania sprzed lat w połączeniu z nowościami.