- Protest się nie kończy, bo nawet jeśli nie dzieje się w tej chwili na ulicach, to cały czas jest w nas, zmienia się tylko forma walki – uważa Anka Herbut, dramaturżka. I przypomina, że z jesiennych marszy w asyście soczystych okrzyków „zostało przede wszystkim poczucie, że oddolne ruchy i działania mają moc sprawczą, a jako tłum jesteśmy nie do zatrzymania”. Wtóruje jej rzeźbiarka i autorka instalacji Laura Pawela. W rocznicę pierwszych wolnych wyborów w Polsce, 4 czerwca pokaże w Warszawie swój fotodokument złożony ze zdjęć zrobionych podczas Strajku Kobiet (ale i protestów ekologicznych oraz tych o prawa osób LGBT). Z kolei Anka Herbut wraz z choreografką Martą Ziółek pracują w warszawskim Teatrze Studio nad spektaklem „To jest wojna” na podstawie książki Klementyny Suchanow (premiera 6 sierpnia). Tekst tej pisarki i aktywistki politycznej opisuje rzeczywistość, w której do głosu coraz częściej dochodzą fundamentaliści ograniczający prawa kobiet i zmieniający ich świat w piekło znane ze słynnej powieści (i serialu) Margaret Atwood „Opowieść Podręcznej”.

Jak poradzi sobie z tym teatr? - Chcemy zastanowić się nad samą kategorią wojny - mówi Anka Herbut. - Nie tylko nad tym, co to znaczy ją toczyć, ale też nad tym, co znaczy być w stanie wojny, która toczy się w nas. Jak ten zewnętrzny stan rzeczy, napięcia i lęki przekładają się na konkretne ciała kobiet. Interesują nas choreografie i tańce społeczne, zwłaszcza tańce wojenne.

To oczyściło atmosferę

Ciekawe, czy będą w nim tak zwane „brzydkie słowa”, na temat których po jesiennej fali protestów zaczęto pisać prace magisterskie. „Obyś, ch..., wdepnął w lego”, „Po co mi Tinder skoro rucha mnie PiS” – to tylko kilka tekstów wymalowanych na transparentach, jakie niosła generacja memów przy akompaniamencie soundsystemów. Ale może warto zapytać, czy pół roku po tym jak wykrzyczałyśmy #mamydość, nie owijając w bawełnę, dokonała się jakaś trwała zmiana? Jaka przyszłość czeka toczoną od trzech dekad, polską walkę o prawo do aborcji po tym, jak jesienią 2020 roku miała miejsce jej rewolucyjna, techno-odsłona?

Po pierwsze: siła słów. Podobno język kształtuje rzeczywistość. Dobrze zrozumiały to same uczestniczki Strajku. Choćby moja koleżanka, Anna Maria Kwiatek, czterdziestoletnia przedsiębiorczyni i matka mająca za sobą zagrożoną ciążę. - Zrozumiałam moc dosadnego języka, kiedy wracałam do domu po jednym z protestów - mówi. - Podbiegł do mnie jakiś mężczyzna, wyrwał mi transparent, który trzymałam w ręce, potargał go i wyrzucił – co śmieszne – za mury kościoła. Byłam w szoku, chciałam mu się postawić, ale nie wiedziałam, jak to zrobić w stosunku do rosłego chłopa. Gonić go, bić? Wreszcie w mojej głowie pojawiło się jedno słowo: „wypierdalaj”. I to oczyściło atmosferę, pomogło mi rozładować gniew, agresję. Sytuacja stała się komiczna.

Dziewice, żony i wdowy

Fakt, wulgaryzmy nie są takie niewinne. Jak pisze Emma Byrne w książce „Bluzgaj zdrowo. O pożytkach z przeklinania”, przekleństwa służą przełamywaniu tabu. To dzięki nim możemy pozbyć się frustracji czy okazać solidarność. Takie słowa mają konsolidacyjną moc (co, nota bene, wyraźnie widać i słychać na stadionach). Tymczasem wiadomo, jak to jest z kobietami – mają przyzwolenie społeczne na to, by dać ujście uczuciom poprzez płacz, ale już nie przekleństwa. Te są domeną mężczyzn. Skąd te problemy z zezwoleniem na bluzgi? Ano stąd, że u progu XVIII wieku mężczyźni je zmonopolizowali, narzucając kobietom czystość językową, jaka miała być składową definiującej je niewinności. Uznawano trzy kategorie kobiet – dziewice, żony i wdowy. Czym więc stały się przekleństwa? Językiem władzy.

Pokolenie Tik Toka nie owija w bawełnę

W Polsce to wszystko poszło teraz jeszcze dalej. Pół roku temu władza objawiła się już nie tylko w języku. - Politycy i hierarchowie kościelni, których wiedza na temat praw reprodukcyjnych nie jest specjalnie pogłębiona, od lat wpływają na prawo czy też je stanowią. I, jak się okazuje, robią to coraz śmielej - komentuje prof. Julia Kubisa, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego. - Strona anti-choice postanowiła doprowadzić do zmiany obowiązującego w Polsce prawa aborcyjnego, nie oglądając się zupełnie na dobro kobiet.

Czy można się dziwić, że w tej sytuacji wyszły na ulice sięgnęły po ostry język? Nie, bo to mowa wyzwolenia. Autorka „Bluzgaj zdrowo” przytacza badanie przeprowadzone jeszcze w latach 70. kiedy na Zachodzie kwitł ruch wyzwolenia kobiet. Badaczki Marion Oliver i Joan Rubin odkryły, że wulgaryzmy były częścią protestu – kobiety, które dopiero walczyły o zrzucenie kajdan, piastunki ogniska domowego, przeklinały częściej niż ich wyzwolone koleżanki. Z innego przytoczonego w książce badania wynika, że kobiety używają wulgaryzmów najczęściej właśnie po to – by wyrazić negatywne emocje. I mieć pewność, że będą wysłuchane.

W tej nowej odsłonie walki o aborcję, która trwa w naszym kraju od trzech dekad, też było przecież coś nowego. Zbuntowało się pokolenie dwudziestolatków, nawet nastolatków dla których wolność to coś oczywistego. Tak samo jak i ostry język. Trudno, żeby pokolenie Instagrama, Tik Toka i innych niezbyt nastawionych na powściągliwość i dyskrecję mediów społecznościowych owijało w bawełnę.

Gniew jest dozwolony

Młode kobiety, które szturmowały ulice w maseczkach z symbolem błyskawicy na twarzy i masą transparentów, jakich nie powstydziliby się najbardziej pomysłowi twórcy memów, wchodzą w dojrzałość po słynnej akcji #MeToo, która pokazała im, że nikt nie ma prawa naruszać ich granic. Są wolne i równe mężczyznom, a kiedy ktoś zachowuje się wobec nich niestosownie, reagują w zdecydowany sposób. One już dobrze wiedzą, że gniew jest dozwolony, a wręcz potrzebny. Ich matki, wychowane jeszcze w duchu pokory, mogły mieć z tym problem.

- To pokolenie, które chce się edukować seksualnie i to robi, nawet poza systemem edukacji szkolnej. Ma świadomość, że Polska jest pod względem prawa aborcyjnego wyjątkiem na mapie Europy, a zmiana – jak w Irlandii czy niedawno w Argentynie – jest możliwa - dodaje prof. Julia Kubisa. Przypomina, że te kobiety wywodzą się z generacji, która nie chce czekać – ci sami ludzie organizują Młodzieżowy Strajk Klimatyczny, czyli są zainteresowani systemowymi rozwiązaniami. Poważnie podchodzą do kwestii społecznych i myślenia o przyszłości.

W złożonym ze zdjęć z Archiwum Protestów Publicznych filmie Laury Paweli, do którego muzykę stworzył Avtomat, czyli Kajetan Łukomski, jeden z najzdolniejszych muzyków elektronicznych nowej generacji, będzie można zobaczyć ich determinację i pomysłowość. - Na tych zdjęciach widać niesamowite emocje. Wściekłość, przerażenie, ale też siłę - opowiada artystka. - Widać wspaniałe, zaangażowane, młode pokolenie, które wyraża sprzeciw wobec świata, jaki dla nas projektuje kulawa władza, ale też wobec międzynarodowych koncernów niedbających o środowisko.

Z drugiej strony są też zdjęcia, na których zarejestrowano opresję w stosunku do pokojowo demonstrujących kobiet. Ta opresja ma też wymiar językowy. Profesor Inga Iwasiów: - Niestety język fundamentalizmu antyaborcyjnego nadal ma się dobrze. Mamy więc przez cały czas dwa dyskursy, obrazy świata. Zerwanie z namaszczoną mową, w której nie rozpoznają się kobiety, na pewno czyni wyłom, daje ludziom dostęp do emocji, konfliktów, realności. Sam język jednak nie zmieni ustaw.

Smak sprzeciwu

W Irlandii - w której o możliwości przerywania ciąży do 12. tygodnia zdecydowano trzy lata temu w wyniku referendum - to zwycięstwo poprzedzone było wieloletnią kampanią społeczną. Od lat 90. wypływały skandale z udziałem kościoła katolickiego, odbywały się protesty uliczne. Najważniejsze w tym wszystkim były jednak opowieści kobiet, które przeszły aborcję. To one sprawiły, że sprawa stała się bliska ludziom, przestała być martwym zapisem, ideologią. Masowo spadła też w Irlandii liczba osób określających się jako praktykujący katolicy – na początku lat 90. to było 81 proc. obywateli, dziś już tylko około jedna trzecia.

W Polsce to dopiero początek drogi. Opinią publiczną wstrząsnęły choćby filmy braci Sekielskich, ujawniające pedofilię w kościele. Również kobiety coraz śmielej zaczynają dzielić się swoimi historiami aborcyjnymi, a i tak często robią to dalej anonimowo. Pod nazwiskiem nadal nieliczne – jak pisarka i redaktorka Marta Syrwid czy piosenkarka Natalia Przybysz.

Jakaś jednak zmiana, jak mówi prof. Julia Kubisa, następuje. Przypomina o stowarzyszeniach pomagających kobietom. Zeszłoroczne protesty pozwoliły nagłośnić działalność Aborcyjnego Dream Teamu. - Organizacja, która do tej pory była krytykowana za hasło „aborcja jest ok” zdejmujące stygmat winy z osoby przerywającej ciążę, okazała się ostatnią deską ratunku, co przełożyło się na wielką akcję crowdfundingiwą. Numer ich infolinii pojawiał się i na miejskich graffiti, i na popularnych profilach instagramowych - przypomina Kubisa. Jednym z najbardziej wzruszających haseł, które można było zobaczyć podczas protestów, było słynne „Nigdy nie będziesz szła sama”. Polski kościół katolicki przeżywa katastrofę wizerunkową – jak pokazywały badania CBOS z końca 2020 roku negatywnie oceniała go niemal połowa Polaków. To najgorszy wynik od 27 lat.

Czy i Polki, podobnie jak Irlandki, wywalczą bezpieczną, legalną aborcję?

Prof. Inga Iwasiów przypomina, że potrzebujemy do tego realnej solidarności, współdziałania i pracy. - Jestem pełna optymizmu, jeśli chodzi o nasze córki – dopowiada Laura Pawela. – Posmakowały siły sprzeciwu i nie dadzą się już źle potraktować.