Alexi Lubomirski: arystokrata z aparatem, fot. Alexi Lubomirski

Jak spędzacie razem czas?
Jestem najszczęśliwszy, gdy leżymy na podłodze, a chłopcy wskakują na mnie, śmieją się, łaskoczą mnie i całują. Bycie ojcem sprawia, że chcesz być lepszą wersją siebie, pokazywać dziecku właściwą drogę, inspirować je. To też źródło niesamowitych emocji. W jednej chwili mam ochotę śmiać się i skakać, a gdy mój syn mówi: „Kocham cię, tato”, totalnie się wzruszam.

Twoja rodzina jest multikulturowa. W jakiej kulturze wychowujesz synów?
Pochodzę z różnych środowisk: matka Peruwianko-Brytyjka, ojciec pół Polak, pół Francuz, moja żona jest Kubanko-Włoszką. Na razie dzieci są za małe i mogłyby się w tym zagubić. Pamiętam, że gdy miałem 18 lat, pojechałem do Polski, bo nigdzie nie czułem się jak w domu. Dorastałem w Anglii, ale nie identyfikowałem się w pełni z tym krajem. Gdy poznałem rodzinę z Polski, pomyślałem: „To jest to”, odnalazłem polską część w sobie. Ale wciąż czegoś mi brakowało, więc pojechałem do Peru, tam odkryłem swoją łacińską duszę. W końcu zrozumiałem, że tak jak wielu ludzi jestem obywatelem świata. Chcę przekazać synom po kawałku z każdej z tych kultur i pchnąć ich w świat, żeby sami mogli go poznawać. Na razie mówią po angielsku i hiszpańsku.

Jako fotograf jesteś ciągle w rozjazdach. Jak godzisz rodzinę i pracę?
Już jako pięciolatek sam latałem samolotem. Teraz staram się mniej podróżować, jeśli wyjeżdżam na cztery dni, muszę mieć trzy dni dla rodziny. Gdy jesteś freelancerem, myślisz, że musisz brać każdą pracę. Robiłem tak i szybko zdałem sobie sprawę z tego, że nigdy nie ma mnie w domu. Dlatego pod koniec miesiąca siadamy z moją żoną i agentką i ustalamy, ile dni spędzam w pracy, ile w domu. Usłyszałem kiedyś: „Pracuj, aby żyć, a nie żyj, aby pracować”. Musi być równowaga.

Rozmawiała Marta Krupińska