Alexi Lubomirski: arystokrata z aparatem, fot. Alexi Lubomirski

Czy masz przyjaciół z branży?
Gdy byłem młodszy, sporo imprezowałem. Od kiedy mam synów, jedyne, o czym marzę, to wrócić do domu. To oni są moimi najlepszymi przyjaciółmi, choć jeden ma rok, a drugi trzy lata. Ludzie, z którymi pracuję, są dla mnie jak rodzina, bo widzę ich codziennie, ale moja prawdziwa rodzina jest w domu.

Zawodu fotografa uczył Cię Mario Testino. Jak to jest pracować z żywą legendą świata mody?
Miałem 25 lat, gdy zostałem jego asystentem. Przez cztery lata moje życie było skupione na pracy z nim i dla niego. Robiłem wszystko: ustawiałem światła, wywoływałem negatywy, nosiłem sprzęt,
trzymałem blendę. Było jedno za- danie, którego inni asystenci nie chcieli wykonywać. Chodziło o to, aby przez cały dzień trzymać nad Mario lampę błyskową. Wszyscy woleli wywoływać filmy na zapleczu, bo mogli palić papierosy i żartować. To, że mogłem go obserwować, było najlepszą lekcją. Mario cudownie potrafi zmieniać ludziom nastrój. Rozśmieszy największego ponuraka.

Nad czym teraz pracujesz?
Szczególnie ważny jest dla mnie projekt, który zacząłem, gdy moja żona była w ciąży. To bardzo intymne studium kobiecego ciała. Uważam, że kobiety powinny być traktowane jak boginie, bo rodzą dzieci. Moja żona jest piękna, przed urodzeniem dziecka była zmysłowa, silna, a gdy zaszła w ciążę i jej ciało zaczęło się zmieniać, stała się bardziej miękka, delikatna i jeszcze piękniejsza. Fascynują mnie te dwie strony kobiecości.

Od sześciu lat jesteś zakochany w żonie. Masz receptę na idealny związek?
Uważam, że miłość jest jak dziecko, które musisz ciągle zachęcać, nagradzać, pielęgnować. Dziś nie przykładamy do niej wystarczającej wagi. Mamy rocznicę, czyli jeden dzień w roku, gdy mamy ją celebrować. Dlatego z Giadą obchodzimy miesięcznice. Ósmego dnia każdego miesiąca daję jej wiersz, czerwoną różę i perłę. Któregoś dnia, gdy będziemy mieli wnuczkę, przekażemy jej naszyjnik z tych pereł, aby mogła nosić miłość swoich dziadków.

Macie też własny rytuał przed urodzeniem dziecka, tzw. „baby moon”.
Gdy dziecko przychodzi na świat, życie wywraca się do góry nogami, dlatego dobrze mieć trochę czasu dla siebie. Zanim urodził się Sole Luka, wziąłem miesiąc wolnego i pojechaliśmy do domu w Hamptons. Za drugim razem zabraliśmy też starszego syna. To były moje najlepsze wakacje. Giada spała, my z synem wypożyczali ́my rowery, uczyłem go pływać, od siódmej rano do ósmej wieczorem byliśmy non stop razem.

Jak się zmieniłeś, gdy zostałeś ojcem?
Zawsze, gdy zaczynałem ważny rozdział w życiu: ślub, śmierć mojego ojczyma czy narodziny dziecka, byłem bardzo kreatywny, pisałem wiersze, piosenki, malowałem obrazy. Gdy urodził się Sole Luka, otworzył się nowy fragment w moim mózgu. Jeszcze przed „Notes for a Young Prince” wymyśliłem dla niego książkę. Były wakacje, siedzieliśmy na podłodze, nagle mój syn zobaczył przelatujący samolot i zapytał, czy będę musiał wyjechać do pracy. Odparłem, że tak, za tydzień. Zapytał, czy może mi towarzyszyć. Odpowiedziałem, że muszę lecieć sam, ale zacząłem myśleć, jak mu to lepiej wytłumaczyć. Wtedy wpadłem na pomysł książki „Daddy Goes on a Trip” (Tatuś jedzie na wycieczkę). Są tam obrazki, co robię w samolocie, co on ma robić, gdy nie ma mnie w domu, że musi dbać o mamę i brata. Nie opublikowałem tego, to była książka tylko dla niego. Zostawiłem mu ją na łóżku przed wyjazdem.