NA TROPIE SZTUKI I HARRY’EGO POTTERA

Wspólna pasja – muzyka – towarzyszy również wyjazdom skrzypaczki Małgorzaty Woźniak, jej męża i ich córek: 16-letniej Hani, 13-letniej Tosi i pięcioletniej Helenki. – Starsze córki też grają: Hania na flecie, Tosia na harfie, a my sami, nasza rodzina i znajomi często obdarowujemy się, np. na urodziny, biletami na koncerty. To z kolei staje się pretekstem do organizacji wyjazdów, które na długo zostają w pamięci – przekonuje Małgosia. – Hania marzyła o koncercie London Symphony Orchestra w Barbican Hall, więc wybraliśmy się tam we czworo. Słuchaliśmy symfonii Mahlera i mimo że nie przepadamy za tym kompozytorem, w tym wykonaniu zrobił na nas piorunujące wrażenie. Bonusem było zwiedzanie Londynu – córkom spodobało się Victoria and Albert Museum, największe na świecie muzeum sztuki dekoracyjnej i de- signu – opowiada Małgorzata. Podobny wyjazd zorganizowali do Berlina, gdzie w ramach świętowania urodzin Małgorzaty wybrali się na recital skrzypcowy Anne-Sophie Mutter do Filharmonii Berlińskiej. – Nasza najmłodsza cór- ka, wówczas czteroletnia, właśnie nauczyła się jeździć na dwóch kółkach, więc największą frajdą było dla niej zwiedzanie Berlina, w tym zoo, na rowerze – mówi. Dodaje, że organizując wyprawy z dziećmi, należy pamiętać, że są one pełnoprawnymi uczestnikami wycieczki i nie można kierować się tylko tym, co my, dorośli, chcemy zobaczyć. A wyjazd inspirowany pasją dzieci może okazać się fantastyczną zabawą dla rodziców. – Tak było, gdy wybrałam się z Hanią i Tosią, która jest fanką Harry’ego Pottera, do studia filmowego pod Londynem, gdzie powstawały produkcje o małym czarodzieju. Można tam przechadzać się po makiecie Hogwartu czy ulicy Pokątnej, a nawet wypić kremowe piwo i kupić własną różdżkę. Na pewno wrócę tam z najmłodszą córką – mówi Małgorzata.

ZAKOCHANI W DWÓCH KÓŁKACH

– Znajomi z niedowierzaniem dopytują: „Czy twoim dzieciom robienie tylu kilometrów na rowerze też sprawia przyjemność?”. A moje dziewczynki nie wyobrażają sobie, żebyśmy inaczej spędzali wakacje. W zeszłym roku, gdy były na obozie konnym, dzwoniły do nas, mówiąc, że już nie mogą doczekać się naszej wspólnej wyprawy – mówi Ewa – śmieje się. Teraz dziewczynki podróżują tak jak rodzice: na rowerach, z własnymi sakwami, w których wożą swoje rzeczy i śpiwory. – Cztery lata temu objechaliśmy niemiecki Szlak Pięciu Rzek i Jezioro Bodeńskie, a w zeszłym roku przejechaliśmy pierwszą część szlaku Green Velo – z Elbląga do Terespola (1230 km). W tym planujemy pokonać drugą część tej trasy, czyli z Terespola do Kielc – wylicza Ewa. – Zawsze tak organi- zujemy jazdę, by co dwie, trzy godziny robić postój: obejrzeć wiatrak, muzeum zabawek, wykąpać się w rzece lub choćby zjeść kanapki i poleżeć na trawie, gapiąc się na chmury czy żurawie – mówi. I dodaje: – To jedyny czas w roku, gdy jesteśmy wyłącznie z sobą, 24 godziny na dobę, uczymy się, jak na sobie polegać i wspólnie radzić sobie z trudnościami.

ZA DUŻE NA WSPÓLNE PODRÓŻE

Anna Olej-Kobus zauważa, że ludzie często tłumaczą, że nie jeżdżą z dziećmi na samodzielne, egzotyczne wakacje, bo są za małe, bo mogłyby się rozchorować czy nudzić. – A przecież dziecko może popchnąć drugie na placu zabaw obok domu i skończyć na urazówce czy zarazić się ospą w przedszkolu. Chłopcom zdarzyło się gorączkować na Saharze i romantyczny wieczór w oazie zamienił się w wieczór pielęgniarski. Często jednak wyjazdy przynosiły odwrotny efekt: chłopcy napompowani słońcem i witaminami po listopadowym wyjeździe do Azji byli jedynymi, którzy po powrocie do Polski nie przeziębiali się, gdy całe przedszkole miało grypę. – Trzeba podróżować póki czas, bo dzieci, o czym często zapominamy, szybko dorastają i zaczynają mieć swoje plany na wakacje – mówi Krzysztof Kobus. Dlatego – nieważne, czy na rowerach w Bieszczady, czy terenówką po Namibii – korzystajmy z każdej wakacyjnej chwili spędzonej razem z dziećmi. To zaprocentuje na całe życie.