Słowa Lauten wywołały burzę. Podzieliły społeczeństwo i media amerykańskie, a ją samą doprowadziły do dymisji. Oskarżono ją, że wykorzystuje córki prezydenta do walki politycznej. Na wielu opiniotwórczych portalach, m.in. Huffington Post, pojawiły się głosy w obronie Sashy i Malii. Podkreślano, że to nie ich wybór, że mieszkają w Białym Domu. Przypominano również ekscesy córek George’a W. Busha, przyłapanych na piciu alkoholu i paleniu marihuany. W porównaniu z nimi wybryk sióstr Obama to niewarty uwagi drobiazg. W 2009 roku, tuż po tym, jak Obamowie wprowadzili się do Białego Domu, Jenna i Barbara Bush radziły swoim następczyniom, by mimo tak wielkiej zmiany w ich życiu pozostały sobą. „Jeśli będziecie podróżować z rodzicami w Halloween, nie pozwólcie, aby uniemożliwili wam to, co byście normalnie wtedy robiły. Nie rezygnujcie z przebrania, ubierzcie szalone kostiumy” – napisały do nich w otwartym liście. Na straży normalnego życia córek stoi też Michelle Obama, która pilnuje, by pojawiały się publicznie tylko podczas ważnych uroczystości. Po szkole siostry chodzą na lekcje tenisa i gry na pianinie. Mimo że mieszkają w Białym Domu, muszą same słać sobie łóżka i dbać o porządek w pokoju. Co wieczór o 18.30 cała rodzina zasiada wspólnie do kolacji.

Mimo to o Sashy i Malii ciężko powiedzieć, że są zwykłymi nastolatkami. Chodzą do prywatnej szkoły Sidwell Friends w Waszyngtonie, w której uczyły się dzieci Richarda Nixona i Billa Clintona. Nazywane w USA „First Teens”, w 2014 roku znalazły się na liście 25 najbardziej wpływowych osób poniżej 18. roku życia według magazynu „Time”. Mogą chodzić na randki, ale zawsze towarzyszy im kordon ochroniarzy. Robią sobie selfie, ale nie wrzucają ich na Instagrama. Gdy w zeszłym roku w sieci pojawiły się zdjęcia Malii z festiwalu Lollapalooza, uwagę internautów przyciągnął nieodstępujący jej ani na krok bodyguard.