Reklama

W tym artykule:

  1. Korektor zastępuje dziewczynom znad Sekwany podkład
  2. Zabiegi medycyny estetycznej po czterdziestce to święta zasada Francuzek
  3. Bez planu na cięcie i kolor francuskie dziewczyny nie chodzą do fryzjera
  4. Makijaż niczym druga skóra
  5. Żegnajcie pryszcze – tak Francuzki rozprawiają się z niedoskonałościami

Jak się okazuje, to, co widzimy na instagramowych kontach w stylu @parisianvibe czy @laparisennestylee, „to wszystko kłamstwo” – jak przyznaje sama Caroline de Maigret, absolutna ikona francuskiego stylu, która do swojego pochodzenia ma jednak spory dystans.

Prawdę mówiąc, nie ma nic mniej naturalnego niż naturalny wygląd. Paryżanki będą was przekonywały, że przyszły na świat z idealną skórą i zmierzwionymi włosami. Że ich ciało pachnie od chwili narodzin równie oszałamiająco jak Chanel No 5. Że swój „naturalny” wygląd zawdzięczają przodkom i że nie da się tego wytłumaczyć. To wszystko kłamstwo. Ów naturalny wygląd jest owocem ciężkiej pracy i przekazywanych z pokolenia na pokolenie tajemnic.

To szczere wyznanie influencerki można przeczytać w kultowym poradniku „Bądź paryżanką, gdziekolwiek jesteś”, który Caroline napisała razem z paczką swoich paryskich przyjaciółek. I choć od chwili jego wydania minęło już kilka lat, a nasz krajobraz kulturowy zdążył przejść w tym czasie niemałą ewolucję, nadal ulegamy zbiorczej fantasmagorii na temat idealnie-nieidealnych Francuzek. Oczywiście, nie ma tym nic złego – dopóki nie bierzemy ich perfekcyjnego wyglądu zbyt na serio, wyrzucając sobie, że nie umiemy obejść się bez podkładu, korektora, pogrubiająco-wydłużającej maskary, farby do włosów, prostownicy, maści na pryszcze i tak dalej. Złudzone ich stale zachwycającym wyglądem, prawie nabrałyśmy się, że to kwestia genów. Otóż brutalna prawda jest taka, że Francuzki też ich używają – tylko, że robią to na tyle umiejętnie, by tego po sobie nie poznać. Skuteczne metody sprawdziły na własnym przykładzie pokolenia Francuzek, udowadniając, że dobry self-care to podstawa promienistego wyglądu.

Sekret francuskiej urody Caroline de Maigret streszcza w jednym zdaniu: „Jak o siebie zadbać, by sprawiać wrażenie, że się o siebie nie dba”. Czy da się opanować tę sztukę? Jasne, że tak. Zebrałyśmy poniżej kilka sprytnych trików w dziedzinie pielęgnacji i makijażu, do których Francuzki się przyznają – choć się nimi nie chwalą. W rzeczywistości ich słynny effortless look to efekt delikatnie podkreślonych cech francuskiej urody. Za pozorną naturalnością kryje się sztuka makijażu „no-makeup”, perfekcyjnie dobrane fryzury, przemyślane zabiegi estetyczne oraz pielęgnacja skóry, która przynosi długoterminowe korzyści bez konieczności używania ciężkich kosmetyków. Dodatkowo mieszkanki znad Sekwany tworzą wokół siebie aurę tajemniczości, a ich największym sekretem jest urok osobisty i kontrolowana spontaniczność - tak dobrze wyreżyserowana, że faceci (i kobiety) wierzą w ich bezgraniczną naturalność.

Korektor zastępuje dziewczynom znad Sekwany podkład

To, że Francuzki rzadko sięgają po podkład, jest akurat prawdą. Ale nie myśl, że zupełnie rezygnują z jakiegokolwiek kamuflażu skóry – robią to tylko nieco subtelniej, niż pokrywając twarz szczelną warstwą fluidu. Znalazły genialny, niezapychający zamiennik, który sprawdza się na każdą porę roku. „Nasze emocje odbijają się na twarzy jak w lustrze. Nie powinniśmy się z nimi kryć. I dlatego trzeba pokazywać skórę taką, jaką jest” – przekonuje de Maigret. Francuzce nie przeszkadzają więc drobne piegi, rumieńce czy pieprzyki na twarzy, bo te dodają jej charakteru. Ogranicza się do zakrycia widocznych przebarwień i wyprysków za pomocą korektora albo lekkiego kremu BB. Nigdy nie przesada z ilością. Odpowiednia formuła, w odcieniu jak najbardziej zbliżonym do naturalnej karnacji, jest w stanie zniwelować niedoskonałości bez zakrywania indywidualnych cech urody. W ten sposób wydaje się, że paryżanka nie nosi wcale makijażu, choć tak naprawdę wszystkie większe mankamenty są u niej dobrze zakamuflowane. Co więcej, korektor w małym opakowanie zawsze mieści się w skrzętnie dobranej do stylizacji torebce, dzięki czemu mogą dyskretnie poprawić makijaż w ciągu dnia.

„Maskujemy niedoskonałości twarzy (sińce pod oczami, niedoskonałości, wypryski) korektorem rozświetlającym Touche Éclat Yves Saint Laurenta lub którymś z kremów BB” – poucza Caroline w swoim poradniku. Touche Éclat to istotnie najpopularniejszy korektor, który jest bestsellerem nie tylko we Francji, ale i na całym świecie – podobno co minutę sprzedaje się sześć opakowań tego kosmetyku. Pozostawia na skórze świetlisty woal i dlatego wygląda bardzo naturalnie. Niby jest, a jakby go nie było.

W przypadku kremów BB, Francuzki także nie mają problemów z ich wyborem – francuskie marki specjalizują się w pielęgnujących kremach koloryzujących, które są dużo popularniejsze niż klasyczne podkłady. Mają wszystko, czego potrzebują do codziennego makijażu. Dziewczyny chętnie sięgają po apteczne formuły, ponieważ mają dobrze przebadane, hipoalergiczne składy oraz dodatek SPF, który w słoneczne dni jest niezbędny. Francuzki cenią swój czas i kosmetyki, które pozwalają im go zaoszczędzić. Wielozadaniowe produkty zawsze znajdą miejsce w ich kosmetyczkach. Uwielbiają na przykład krem Avène Hydrance BB SPF 30, który zawiera kojącą wodę termalną i perłowe pigmenty nadające cerze delikatny, naturalny blask. Doskonale wtapia się w skórę i świetnie nawilża. Wystarczy jedno pociągniecie, a skóra jest jednocześnie nawilżona i ma wyrównany koloryt podobnie jak fluidem.

Drugi bestsellerowy krem BB to koreańsko-francuska fuzja, czyli kultowy Erborian, który aktualnie znika ze sklepowych półek jak świeże bułeczki. Gwarantuje naturalny, świeży wygląd skóry oraz ochronę anti-aging dzięki zawartości „ziół długowieczności” – mowa tu o żeń-szeniu i wąkrotce azjatyckiej od wieków stosowanych w medycynie wschodu w celach leczniczych oraz odmładzających.

Zabiegi medycyny estetycznej po czterdziestce to święta zasada Francuzek

Jednym z największych mitów związanych z urodą Francuzek jest ich niechęć do jakichkolwiek zabiegów odmładzających. Istnieje święte przekonanie, że starzeją się „z godnością”, rezygnując z jakichkolwiek ingerencji chirurga. „Paryżanki nie robią sobie operacji plastycznych (…) To właśnie będą wam wmawiać, wam i swoim mężczyznom, ale to wszystko nieprawda!” – bez ogródek stwierdza Caroline de Maigret. Jest jedno „ale”. Choć Francuzki bez skrępowania korzystają z dobrodziejstw medycyny estetycznej, zawsze kierują się umiarem. Nigdy nie pozwolą sobie na przerysowane i zauważalne ingerencje plastyczne. Pierwszą operację odkładają najdłużej, jak się da. Idą pod nóż dopiero wówczas, gdy wszelkie mniej inwazyjne sposoby, czyli domowa pielęgnacja oraz zabiegi u kosmetyczki, już nie dają efektów. W praktyce decydują się na chirurgiczne poprawki, np. lifting, dopiero po pięćdziesiątce. Z botoksem i wypełniaczami zwykle czekają do czterdziestki. Dla nich poprawki wyglądu to naprawdę ostateczność. Są naczelnymi promotorkami akceptacji starzenia się, w tym wynikających z tego procesu zmarszczek i bruzd. „Najważniejsze to unikać zabiegów, w wyniku których kobieta może upodobnić się do mumii po reanimacji czy do lalki” – tłumaczy Caroline. Francuzki wstydziłyby się wyjść z domu, gdyby ludzie zauważyli wpływ medycyny estetycznej, efekty muszą być jak ich styl – bardzo minimalistyczne.

A jak udaje się Francuzkom zachować tak dobrą jakość skóry aż do czterdziestki? Przede wszystkim mają niemal nabożne podejście do aplikacji filtrów, których stosowanie wpajały im już matki. To kolejna rzecz, bez której nie przekroczą progu drzwi – jeśli zabrakło im SPF-u, wolą pracować zdalnie. Wystarczy wspomnieć, że Francja jest zagłębiem marek aptecznych, które wyspecjalizowały się w dobrej jakości kremach z filtrami SPF. Nad Sekwaną prym wiodą zwłaszcza produkty La Roche-Posay o „niewidocznych” formułach, których zupełnie nie czuć ani nie widać na skórze. Jeanne Damas na przykład, przy każdej okazji zachwala krem Anthelios SPF 50 o ultralekkiej konsystencji, która doskonale zgrywa się z makijażem. Ten produkt ma szereg korzyści m.in. nie zostawia białych śladów, jest odporny pot, zapewnia szerokie spektrum ochrony przed promieniami UVA i UVB oraz nie ma w składzie drażniących substancji zapachowych.

Francuzki kochają też produkty z retinolem. To składnik, który „szkoli” komórki skóry do produkcji większych zapasów kolagenu, a tym samym naturalnie przedłuża młodość. Jedna z najsłynniejszych maści na świecie z tym składnikiem – kultowa Pommade a313, to właśnie bestseller z francuskich aptek rozsławiony przez tamtejsze influencerki oraz kosmetyczki. Trzeba jednak uczciwie zaznaczyć, że formuła Pommade a313 jest na obecne czasy mocno przestarzała i drażniąca. Na rynku można znaleźć dużo lepsze preparaty z retinolem, o większym stopniu tolerancji przez skórę. Przykładem może być francuski krem marki Purles z półprocentową zawartością retinolu i składnikami łagodzącymi (chrząstnica kędzierzawa, bisabolol), które niwelują wysuszające działanie preparatu. Stosując tego typu kosmetyk dwa-trzy razy w tygodniu na noc, każda z nas jest w stanie „dociągnąć” do pięćdziesiątki bez żadnych poprawek. Ważne, aby znaleźć produkt, który przynosi widoczne efekty na skórze. W poszukiwaniu najlepiej zbilansowanego pod nasze potrzeby kosmetyku, warto wypróbować nawet kilka różnych marek i oferowanych przez nich formuł.

Trzeba też wspomnieć, że oprócz pielęgnacji domowej, Francuzki regularnie odwiedzają salony kosmetyczne i SPA. Robią to nie tylko w ramach nagrody, ale wpojonej zasady, że oprócz dbania o innych, trzeba mieć również czas dla siebie. Do ich ulubionych, bezinwazyjnych procedur anti-aging należy mezoterapia mikroprądami oraz różnego rodzaju masaże twarzy. Zabiegi tego typu mają na celu nie tylko poprawę jędrności skóry – przede wszystkim świetnie relaksują i poprawiają humor, a dobre samopoczucie to dla Francuzek najważniejszy, naturalny sposób na zachowanie urody.

Bez planu na cięcie i kolor francuskie dziewczyny nie chodzą do fryzjera

Przekonanie, że Francuzki wzdrygają się przed farbą do włosów to kolejna błędna informacja, która wymaga sprostowania. Otóż francuskie kobiety, jak większość z nas, nie mają nic przeciwko koloryzacji. Tylko trzeba ją robić w sprawdzonym miejscu i z długofalową myślą. Dziewczyny znad Sekwany zawsze mają z tyłu głowy, że nieprzemyślany zabieg fryzjerski może przynieść opłakane skutki dla kondycji ich włosów. Wypadające, puszące się i niesforne kosmyki to ich najgorszy koszmar, dlatego nigdy nie siadają na fotel bez świadomej wizji. W samym Paryżu nie brakuje światowej klasy specjalistów w tej dziedzinie, jak chociażby Christophe Robin. Na czym polega więc haczyk? „Prawie wszystkie paryżanki przestrzegają tej zasady: zachowują kolor, którym obdarzyła ich matka natura” – można przeczytać w poradniku Caroline de Maigret. Dla Francuzek nie ma więc nic złego w farbowaniu włosów, ale dobierając kolor, kierują się swoim naturalnym odcieniem włosów. W ten sposób wydaje się, że nic z nimi nie robią i wyglądają tak samo dobrze, jak dwadzieścia lat wstecz. W palecie ich ulubionych barw na pewno nie znajdziecie więc platynowego blondu (bo z góry widać, że jest „zrobiony”), ani kasztanowego brązu (kiedy ostatnio widziałyście kobietę z naturalnymi włosami w kolorze kasztanowym?), ani też atramentowej czerni. Ale już popielaty blond, średni brąz czy ciemny blond są bardzo francuskie. Podobnie jak subtelny, świetlisty balejaż, który daje złudzenie włosów rozjaśnionych przez promienie słońca – czyli tak zwane baby highlights. Jak zwykle więc chodzi o to, by fryzura nie wyglądała zbyt dosłownie i dawała złudzenie, że jest dziełem natury.

Makijaż niczym druga skóra

Uroda Francuzek to nie tylko kwestia „dobrych” genów. Jedną z ich największych tajemnic jest ich perfekcyjny wygląd „bez makeupu”. A raczej ich makeup, który naśladuje jego brak (tak, to skomplikowane – ale każdy wie o co chodzi). Francuskie dziewczyny często wyglądają tak, jakby urodziły się z bujnymi brwiami, które dodają im charakteru, ciemną oprawą oczu, ustami w kolorze pączków róż i delikatnym rumieńcem. Każda rysa ich twarzy jest idealna i ma się wrażenie, że budzą się oraz zasypiają z dokładnie takim samym, perfekcyjnym wyglądem, który nie wymaga od nich żadnego nakładu pracy. Chyba nie musimy was przekonywać, że to kolejny, dobrze uknuty podstęp. Francuzki po prostu wiedzą, jakich kosmetyków używać i jak to robić, by wydawało się, że nie spędziły przed lustrem nawet dwóch minut. Mają kilka sprawdzonych kosmetyków, z którymi się nie rozstają. Te produkty zawsze znajdziesz w ich kosmetyczce.

Po pierwsze: różana czerwień ich ust to nie tyle zasługa szminki, co koloryzującej pomadki, która nawilża i pogłębia naturalny odcień warg. Smarują nią usta tak jak my balsamem, gdy są spierzchnięte i suche – w ten sposób wydaje się, że ich wargi są cały czas kuszące i zaróżowione. Taki efekt może dać na przykład pomadka Guerlain Kiss Kiss Bee Glow z miodem, która zmiękcza i regeneruje skórę ust, a przy tym nadaje im soczystą barwę.

„Naturalny” rumieniec na twarzy paryżanki to nie francuska uroda, a zasługa różu idealnie dobranego pod kolor karnacji. W tym aspekcie zawsze kierują się poleceniem eksperta – nie próbują setek testerów, ufają wiedzy i doświadczeniu. Musi on przypominać prawdziwy kolor rumieńca, jaki przybiera ich twarz pod wpływem emocji – dzięki temu właśnie wydaje się, jakby cera była naga i pozbawiona jakiegokolwiek makeupu. Nigdy nie przesadzają z ilością, liczą się miejsca nakładania produkty. Francuzki lubią rozprowadzić odrobinę różu u nasady nosa – w ten sposób tworzą iluzję lekko opalonej cery.

Dla osiągnięcia efektu no-makeup niezwykle ważna jest też oprawa oczu. Francuzki pogłębiają ich odcień i pogrubiają włoski, by wydały się bujniejsze oraz dłuższe – dodaje to twarzy wyrazistości i charakteru. Must-have’em w ich kosmetyczkach jest dobra maskara, która podwaja objętość rzęs, a także nadaje im ciemniejszy kolor. Skrupulatnie tuszują włosek po włosku, by uzyskać efekt kociego oka. Lubią gdy makijaż jest nieco niedbały, jakby wcale im nie zależało doskonałym wyglądzie, dlatego po skończonym tuszowaniu, nie usuwają wszystkich odbić na powiece. Ich ulubioną maskarą jest Lancôme Hypnôse – tusz, który Francuzki po prostu ubóstwiają i który traktują jako zamiennik sztucznych rzęs. Daje tak dobry efekt, że kreska na powiece jest już właściwie zbędna. Wyciąga oko i optycznie je powiększa. Hypnôse od lat należy do czołówki najlepiej sprzedających się kosmetyków na świecie i także wśród Polek zbiera doskonałe opinie. By rzęsy były naprawdę bujne oraz pogrubione, spróbujcie wariantu Volume-À-Porter.

Gdy mowa o brwiach, Francuzki idą na całość - zamiast cieniutkich kreseczek, zdecydowanie wolą pierzaste, nieujarzmione łuki, które wyostrzają rysy. Aby uzyskać taki wygląd, najpierw defniują kształt brwi za pomocą kredki (byle nie za dokładnie - nie chcemy efektu "brwi od szklanki"), a następnie pogrubiają włoski za pomocą żelowego tuszu. Przy okazji wyczesują je do góry, by były bardziej bujne i nastroszone. Brwi mają wyglądać jakby dopiero wstały z łóżka, a te pozostały wciąż odciśnięte od poduszki.

Żegnajcie pryszcze – tak Francuzki rozprawiają się z niedoskonałościami

Wydaje się, że problemy z cerą nie dotyczą Francuzek. Nic bardziej mylnego – to dziewczyny takie same jak my, z tą samą huśtawką hormonalną i PMS-ami, które zostawiają po sobie ślady w postaci wyprysków i przebarwień. Mają tak samo „bad skin day”, tylko znalazły skuteczne sposoby na ich przetrwanie. Nie walczą jednak z problemami skórnymi tylko na własną rękę. Po pomoc udają się do dermatologa, bo największe zaufanie pokładają w lekach oraz aptecznych specyfikach. Terapię od lekarza uzupełniają o pielęgnację hipoalergicznymi, dobrze przebadanymi dermokosmetykami. Kultowy Effaclar Duo+ mają zawsze w pogotowiu w razie niespodziewanego „wysypu”. W zalecaniach są skrupulatne i trzymają przeciwzapalną dietę, to ich święte zasady w walce z niedoskonałości. Z kolei na pojedyncze „niespodzianki” nakładają serum Caudalie Vinopure – zawarty w nim kwas salicylowy ma silne działanie antybakteryjne i wysusza pryszcze w ciągu zaledwie kilku godzin.

Reklama
Reklama
Reklama