Kiedy wpisałem w wyszukiwarkę hasło „jestem kleptomanką”, na forach znalazłem dziesiątki wpisów kobiet szukajacych pomocy. Wsród nich Karolinę, 37-letnią kontrolerkę finansową, i Ankę, 30-letnią dziennikarkę. Obie nie potrafią się powstrzymać od kradzieży, chociaż nie robią tego ani dla siebie, ani z chęci zysku, bo wartość skradzionych przedmiotów nie ma dla nich znaczenia. Zazwyczaj rozdają rzeczy znajomym lub wyrzucają do kosza. O kleptomanii stało się po raz pierwszy głośno za sprawą Winony Ryder, której niesławne czyny przyćmiły aktorskie sukcesy. Jeszcze parę lat temu wydawało się, że to wybryk rozkapryszonej gwiazdy, ale nic bardziej mylnego. W dobie konsumpcyjnego szaleństwa kleptomania spowszedniała. Dotyczy głównie kobiet, a mechanizm uzależnienia jest podobny jak w przypadku alkoholu. Narastanie napięcia, zastrzyk adrenaliny, rozładowanie, a potem poczucie winy.

Karolina: WSTYD MI, ŻE DAŁAM SIE ZŁAPAĆ

30 lat zajęło mi przyznanie, że mam z tym problem. Stanęłam przed lustrem w domu swojego byłego chłopaka i powiedziałam: „Cześć, mam na imię Karolina. "Jestem kleptomanką". Coming out? Na razie tylko przed sobą. Kradnę wszystko - od uszczelek w hurtowni z materiałami budowlanymi, przez żwirek dla kota w sklepie zoologicznym, po buty za kilka tysięcy złotych, które wcale mi się nie podobają. Podłożem mojej choroby nie jest bieda czy poczucie niższości, jak myśli większość ludzi. Nie, wychowywałam się w cieplarnianych warunkach. Potrzebowałam jednak mocnych bodźców. Czegoś, co mnie zaskoczy, zdziwi, poruszy. 

1985 rok. Jestem dzieckiem szczęścia. Tata - marynarz, pływa do USA. W sklepach puste półki, a ja mam Mambę, różowy piórnik z Barbie, prawdziwe dżinsy. Niedługo potem jako pierwsza z klasy wjeżdżam na zagraniczny obóz językowy. Koleżanki mi zazdroszczą, ale wciąż mi czegoś brakuje. Mój pierwszy raz? Mam siedem lat. Jestem na zakupach z ojcem. W koszyku ulubione słodycze - żelki, czekoladowe mleko z tubki, delicje. Mogę poprosić też o lizaka Chupa Chups, którego widzę przy kasie. Ale wolę go ukraść. Kiedy tata płaci za zakupy, wsuwam go bezszelestnie do kieszeni bluzy. Smakuje najlepiej ze wszystkich, które jadłam do tej pory, mimo, że niczym się od nich nie różni. Uzależniłam się nie tyle od jego smaku, ile od emocji, które towarzyszą kradzieży. Jak to opisać? Mieszanka niepokoju, stresu, zawstydzenia, a potem euforia, duma, radość, fun.

Rusza Lawina. Kradnę wszystko, co się da. Po lekcjach chodzę "dla sportu" do osiedlowych sklepów. Mój rekord - kilkanaście fantów w ciągu dnia. Kupuję jedną rzecz, np. bułkę, i płacę za to przy kasie. Ale w kieszeni, pod bluzą, czasem w bucie lub pod nogawką trzymam flamastry, torebki przypraw, breloki, a kiedy nabiorę już wprawy - perfumy lub książki. Ze szkolnej apteczki na wycieczce "ulatnia się" woda utleniona, którą potem wyrzucam do kosza. Nocując u przyjaciółki, zgarniam dwa porcelanowe słoniki z jej kolekcji.  Rozkręcam się. Mama pyta mnie: „Po co gromadzisz te śmieci?”. Ale ma na głowie tyle spraw, że natychmiast o tym zapomina. Rodzice dają mi kieszonkowe, dlatego nie sądzą, że trzeci błyszczyk, spinka do włosów czy zgromadzone w pudełku pod łóżkiem gumy do żucia są ukradzione. Przez rok nikt mnie nie łapie. Jestem ostrożna jak zwierzę łowne. Nienawidzę siebie za to, co robię, ale nie mogę się uwolnić od adrenaliny, która towarzyszy kradzieży. To ode mnie silniejsze. Podoba mi się, że ja, córeczka z dobrego domu, robię coś zakazanego.

Pierwsza wpadka: sklep z bielizną. Ekspedientka przyłapuje mnie, kiedy chowam do torby stringi. Dopiero pojawiły się w Polsce. Nigdy bym ich nie włożyła, ale fajnie jest ukraść coś takiego. „Zostaw to, gówniaro, dzwonię na policję!” – słyszę zza pleców. Wyrywam się i w sekundę znikam z butiku. Wybiega za mną na ulicę, krzycząc: „Złodziejka! Złodziejka!”. Do dziś pamiętam to upokorzenie. Ale nie wstydzę się, że ukradłam. Wstyd mi, że dałam się złapać. „Sorry – tłumaczę sobie – moi rówieśnicy palą trawę, piją tanie wina, a ja co? Przecież nie robię nic złego, po prostu kradnę”. Wkrótce potem się zakochuję i odpuszczam kradzieże. Przysięgam sobie, że z tym skończę. Ale to wraca. Przed maturą, kiedy Tomek mnie rzuca, wpadam w czarną rozpacz. Zapłakana chodzę po mieście, rodzice boją się, że nie zdam. I wtedy instynktownie czuję, że muszę sobie ulżyć. Z drogerii wychodzę z lakierem do włosów i kremem. Od rauz czuję się lepiej, jakbym zobaczyła słońce w pochmurny dzień. Lubię ryzyko. Po maturze wyjeżdżam z rodzinnego Tarnobrzega na studia do Krakowa. Dziesiątki sklepów, raj.

Raz w tygodniu, zazwyczaj w piątek, jadę do galerii handlowej. Kupuję sukienkę, ale kradnę pasek. Płacę za buty, ale na dnie torby mam bransoletkę. Kiedyś nie zauważam „bomby”, czyli plastikowego zabezpieczenia przed kradzieżą, doczepionego do spodni. Ochroniarz łapie mnie na bramce i zaprasza na zaplecze, żebym wyjęła rzeczy z torby. „Ukradłam” – przyznaję się od razu. „Dla funu. Dam panu do ręki tyle, ile kosztuje ta kurtka, ale sprawa zostaje między nami”. Wyciągnęłam z portfela 400 zł i pomachałam mu przed oczami plikiem banknotów. Zadowolony, przepraszał mnie jeszcze za zamieszanie. Nikt ze znajomych nie wie, co robię. Czuję się trochę jak alkoholik, który w trudnych momentach zamyka się w toalecie, wyciąga z torby butelkę i bierze łyk. Potem jest mu już zacząć terapię. Ale nie wyobrażam sobie, że mogłabym usiąść w gabinecie i opowiedzieć o tym lekarzowi. Co jakiś czas wystukuję na klawiaturze komputera słowo „kleptomania”, czytam o kobietach, które mają ten sam problem co ja. Piszą: „Czy ktoś może mi pomóc?”. Jedna z nich – w desperacji – na forum podaje nawet swój numer telefonu. 

Łudzę się, że uda mi się samej pokonać chorobę. Omijam centra handlowe, chodzę na zakupy razem z koleżanką, bo przy niej przecież niczego nie ukradnę. Napady pojawiają się zazwyczaj w sytuacjach stresowych. Korek, lęk przed utratą pracy, oblany egzamin na studiach doktoranckich. Objawy – takie same jak u każdego innego uzależnionego – jestem rozdrażniona, trzęsą mi się ręce, nie umiem się na niczym skupić. Myślę wtedy: „Jesteś żałosna. Ty, atrakcyjna, inteligentna kobieta, nie możesz opanować się przed kradzieżą?”. A dzień później wychodzę ze sklepu i orientuję się, że w kieszeni płaszcza mam cytrynę, za którą nie zapłaciłam. W takich chwilach ogarnia mnie bezsilność. Płaczę.