Jesteście ciekawi jak zaczynała swoją karierę, bohaterka naszego tekstu „Moje szycie z Lee McQueenem?”, Jola Ludwin? Co kocha w Wielkiej Brytanii lub gdzie najchętniej wypoczywa? Koniecznie przeczytajcie.


ELLE: Wyjechałaś do Wielkiej Brytanii w poszukiwaniu pracy i założyłaś sobie, że musi to być coś, na czym się znasz i co kochasz, czyli krawiectwo. Nagle okazało się, że z tym szyciem nie jest do końca tak dobrze, jak Tobie się wydawało. Bolało?
Jola Ludwin: Początkowo tak, ale moim życiu często zdarzały się mocne punkty zwrotne. Zawsze byłam silna i zdecydowana, co do tego, czym chcę się zajmować. Bazowałam na mojej wyobraźni, talentach i umiejętnościach. Miałam za sobą doświadczenie, szyjąc, projektując i robiąc wykroje w Polsce, zarówno dla polskich jak i europejskich klientów. Zaczęłam prowadzić swój własny biznes w kraju, jednak okoliczności sprawiły, że musiałam wyjechać. Były to lata dziewięćdziesiąte. W Anglii natomiast okazało się, że tak naprawdę nic nie umiem robić, ponieważ tam już wtedy był inny standard. Wszystko wykonywało się manualnie, bez użycia maszyn, co wymagało niezwykłej precyzji i doskonałej techniki. Do dziś szyje się tu w znacznej mierze ręcznie, bo to gwarantuje jakość i oczywiście wysoką cenę, więc zaczęłam z pokorą uczyć się tego brytyjskiego krawiectwa.


ELLE: I jak Ci szła ta nauka?
Całkiem nieźle. Choć sposobów na ściegi i zaszewki jest na Wyspach Brytyjskich kilkadziesiąt, do teraz znam każdy i potrafię wręcz po spojrzeniu powiedzieć czy materiał był sztukowany w Polsce czy w Anglii. Początkowo trudno było mi się przestawić na tryb pracy, który wyznaczali Brytyjczycy. W dodatku była to praca bardzo pochłaniająca, szycie dekoracyjnych zasłon, poduszek, baldachimów. Miałam już warsztat, a teraz musiałam go poszerzyć i udoskonalić tak, aby sprostać wymaganiom angielskiego rynku. Gdy startowałam w zawodzie w Anglii pracowałam w większości dla polskich firm działających w UK, później przyszedł czas na miejscowe.


ELLE: Czym dokładnie się wtedy zajmowałaś?
Pracowałam dla uznanych już w świecie firm dekorujących wnętrza. Szyłam i robiłam wykroje. Przeszłam przez kilka takich etatów. Dostawałam sporo zleceń na robienie wystrojów powierzchni użytkowych. Między innymi pracowałam dla National Trust (brytyjska organizacja zajmującą się ochroną zabytków i przyrody w Anglii, Walii i Irlandii Północnej), English Haritage, dla V&A Museum, premiera Tonyego Blaira. Ale trafiały się nam i bardziej egzotyczne zlecenia, jak szycie elementów dekoracyjnych do posiadłości Księcia Dubaju czy Księżniczki Kuwejtu. Do dziś to lubię i czasami robię. Szybko załapałam, o co chodzi w krawiectwie, które ceni się na zachodzie. Pracowaliśmy bardzo intensywnie, a zleceń wciąż przybywało. To były szalone czasy.


ELLE: Czego się wtedy nauczyłaś?
Dzięki tym zajęciom poznałam wielu fascynujących ludzi. Nawiązałam wiele zawodowych relacji i kontaktów, które owocują do dzisiaj. Wyniosłam z tego naukę. W tym zawodzie, jeśli jest się naprawdę dobrym i daje się z siebie sto procent, bez względu na to czy szyjesz bogato zdobioną zasłonę, czy kreacje na show, możesz zostać zapamiętanym.

ELLE: Mimo tego, to właśnie suknie na wybieg były wciąż Twoim marzeniem?

Tak. Choć przyznam, że to, co robiłam w branży strojącej wnętrza dawało mi mnóstwo satysfakcji i szczęścia, a przy tym zapewniało dobry dochód. Ja dosyć szybko nudzę się w jednym miejscu i jak jestem gdzieś długo, to zaczynam szukać nowych wyzwań. No i oczywiście tkanina i ubranie to coś, co kocham, a więc podjęłam decyzję, że wracam do mody. Otworzyłam firmę i zaczęłam pracę na własne nazwisko. Zarejestrowałam się również w angielskiej agencji pracy specjalizującej się w wyszukiwaniu ciekawych ofert na modowym rynku, Freedom Recruitment. Pomyślałam, że jak pójdę popracować tak od czasu do czasu dla konkretnych firm, to poznam ich wymogi i metody pracy, nowych ludzi i nowe miejsca.


ELLE: I udało się?
Tak. Miałam już dobrze opanowany język, a moje umiejętności okazały się dla tych firm bardzo przydatne i pożądane. Wtedy współpracowałam z Oasis, Karen Millen, H&M, Topshop i wieloma innymi markami oraz projektantami. W sumie około czterdziestu różnych marek. Przy tym nigdzie nie byłam związana etatem, co dawało mi duże pole manewru.


ELLE: Jesteś bardzo niezależna, ale jednak praca w modzie jest często pracą zespołową.
Dokładnie. Jestem niezależna. Nie dotyczy to tylko pracy zawodowej, ale i całego życia. Jestem samodzielnym człowiekiem obdarzonym wolną wolą i dlatego suwerenność jest dla mnie taka ważna. Lubię prace w zespole i nie mam nic przeciwko tworzeniu w grupie, jednak ma to swoje ograniczenia. Osobiście mogę sobie narzucać mnóstwo zadań i to mi nie przeszkadza. Jestem bardzo wymagająca dla siebie samej, nie lubię nade mną nikogo prócz największego kreatora, tego, który stworzył wszystko. Jemu jestem posłuszna. Mówię o Bogu (uśmiech – przyp. Red.)

Rozmawiała: Weronika Jarek-Radłowska