W szafie artysty: Frida Kahlo, Jean-Michel Basquiat, Marina Abramović i Sarah Lucas
W jaki sposób strój wpływa na ich sztukę i jej odbiór? Komunikaty, których nośnikiem są ubrania artystów takich jak Frida Kahlo, Jean-Michel Basquiat, Marina Abramović czy Sarah Lucas, są różne – od starcia płci po walkę z segregacją rasową. Ale wszystkie spotykają się w jednym punkcie: jest nią osobista opowieść.

- Maja Chitro
MARZEC 1960 ROKU, chłodny wieczór. Do wytwornej publiczności zgromadzonej w galerii sztuki wychodzi ubrany w smoking 32-latek. Zaraz za nim nagie modelki. Tym młodym artystą był Yves Klein, a na oczach widzów tworzył się performance „Antropometrie”. Modelki pracowały ciałem, które zanurzały w niebieskiej farbie – nie byle jakiej, to słynny „międzynarodowy Klein niebieski” – po czym odciskały ciała na płótnie i papierze. Yves: „Pozostawałem czysty. Już nigdy więcej nie ubrudziłem się kolorem, nawet koniuszków palców. Dzieło dokonało się na moich oczach, pod moim przewodnictwem, we współpracy z modelkami”.
Wybór stroju przez Kleina ma fundamentalne znaczenie. Jak przypomina Charlie Porter, autor książki „What Artists Wear” (W.W. Norton & Company), performance artysty odbył się 16 lat po przyznaniu kobietom we Francji praw wyborczych. Jeśli uświadomimy sobie, że dopiero w 2013 roku oficjalnie zniesiono prawo zakazujące paryżankom noszenia spodni (wprowadzone podczas rewolucji francuskiej i zawieszone w 1909 roku pod warunkiem, że jeździły konno lub na rowerze), wyłania się z tego obraz zmaskulinizowanego świata. A garnitur? W 1960 roku wciąż był manifestacją męskiej władzy. Gdy sześć lat później do kobiecej sylwetki dopasował go Saint Laurent, wywołał skandal.
KTO INNY POWINIEN ŁAMAĆ konwencję, jeśli nie artyści? Może artystki? Na przykład niegrzeczna dziewczyna brytyjskiej sztuki Sarah Lucas. Członkini Young British Artists – ruchu młodych gniewnych, do którego w latach 90. należeli m.in. Damien Hirst i Tracey Emin – od początku wyznaczyła swoją zawodową ścieżkę bez kompromisu. Skupiała się na życiu, śmierci, seksie i ciele. W autoportretach była na wskroś androgeniczna. Jeden z nich, „Autoportret ze smażonymi jajkami” (1996), dziś jest równie mocny jak niemal 30 lat temu. Sarah patrzy prosto w obiektyw, pozuje po męsku, siedząc w rozkroku. T-shirt z dekoltem przylegającym do szyi to też wynalazek dla mężczyzn – w latach 30. nosili go gracze amerykańskiego futbolu. Buty na słoninie – model zapożyczony z wojska. Jedyny kontekst kobiecy tworzą w miejscu piersi dwa sadzone jajka. Lucas od lat obala stereotypy płciowe i bawi się dwuznacznością, używając do artystycznej wypowiedzi także ubrań. Żonglowanie archetypami stało się w jej przypadku kluczem do sukcesu.
Przeciw rozróżnieniu na to, co męskie i kobiece, protestowała jedna z najważniejszych malarek XX wieku – Georgia O’Keeffe. Gdy zaproponowano jej udział w monografii poświęconej amerykańskim artystkom, odmówiła, tłumacząc, że sztuka jest albo dobra, albo zła. Nigdy kobieca lub męska. Podobnie podchodziła do mody. Dorastała w miasteczku w stanie Wisconsin, a wygląd zawsze ją wyróżniał. Gdy siostry plotły warkocze, Georgia rozpuszczała włosy. W dorosłym życiu nosiła czarne, luźne sukienki z wysokim kołnierzem i kieszeniami. W niektórych z nich przechodziła 60 lat. Skąd czerń? „Gdybym zaczęła zastanawiać się nad kolorami sukienek, nie starczyłoby mi czasu na malowanie” – kwitowała autorka słynnych, rozerotyzowanych kwiatów przypominających waginy (choć tę interpretację forsował mąż, fotograf Alfred Stieglitz, ona sama upierała się, że kwiat to... kwiat). Hołdowała zasadzie ubioru praktycznego. Takie podejście ukształtowała w niej książka „The Dress of Women” Charlotte Perkins Gilman, która rozpoczęła dyskusję na temat wyzwolenia kobiet przez adaptację męskiego stylu ubierania. Ten czas dla O’Keeffe nadszedł w latach 40., gdy kupiła ranczo w Nowym Meksyku. Tam nosiła granatowe lewisy i luźne koszule. Do Murdocka Pembertona, krytyka „The New Yorker”, pisała wówczas: „Powiedziałabym, że to nasz jedyny właściwy strój narodowy”. I coraz częściej zamawiała garnitury szyte na miarę u męskich krawców. To był jej „miejski mundurek”, w którym widywano ją m.in. w Nowym Jorku. Ostatni garnitur, który kupiła, został uszyty u Emsleya. Był 1983 rok, a O’Keeffe miała 96 lat. Poprosiła o minimalizm i funkcjonalność. Do końca wierna sobie. I diabelnie profesjonalna.
Garnitur daje siłę kobietom. Wkładały go najbardziej zdeterminowane artystki, jak Frida Kahlo, która ubiorem wyrażała wszystko, co osobiste, a zarazem polityczne. Ale zanim świadomie sięgnęła do szafy przodków, wykorzystywała strój w zmaganiu się z codziennymi trudami. Tych zaś nie brakowało. Najpierw, po przejściu polio, niesprawna i nienaturalnie chuda noga, na którą naciągała kilka par skarpet. Potem wypadek autobusowy, z którego wyszła cudem z pogruchotanym kręgosłupem. To ważny moment, bo zaczęła malować w trakcie długiej rekonwalescencji. Ubranie stało się jej orężem w walce związanej z fizycznym upośledzeniem. I choć początkowo lubiła wchodzić w męskie role (co widać na jej obrazach i fotografiach), małżeństwo z muralistą Diego Riverą osadziło ją w zwyczajowej roli kobiety z regionu Tehuantepec, czemu Kahlo się poddała. Być może dlatego, że społeczność ta od zawsze była matriarchalna? Długie spódnice, haftowane bluzki o pudełkowym kroju (tzw. huipiles), pozwalały ukryć gorsety i stelaże. Warstwy materiału tańczyły wokół artystki, kojąc ból. Przywiązanie do ciężkiej biżuterii z czasów prekolumbijskich i późniejszych to już wypowiedź czysto polityczna, bo Kahlo miała zdecydowane komunistyczne poglądy. Do tego zagęszczała zrośnięte brwi kredką do oczu. Geniuszka autopromocji!
„Nie ma sztuki męskiej lub kobiecej. Jest sztuka zła lub dobra. Podobnie jak moda”.
NIEDŁUGO potem ten tytuł przejął Andy Warhol. Dla papieża popartu najważniejszy był jeden element, który zdeterminował jego modowy wizerunek. Warhol namiętnie nosił denim. Za tą fascynacją stało coś więcej niż wygoda – społeczny eksperyment, zabawa klasy próżniaczej w „zwyczajnego człowieka”. Dżinsy nosili wszyscy. A artyści, cóż – czasami czuli przemożną chęć zejścia z Olimpu. Przywiązanie Warhola do denimu było tak silne, że na kolację do Białego Domu, wyprawianą przez prezydenta Geralda Forda na cześć szacha Iranu w 1975 roku, włożył niebieską parę pod smoking, bo ten – jak twierdził – kłuł go w nogi. W „Filozofii Andy’ego Warhola” pisał: „Marzę, by wymyślić odpowiednik niebieskiego dżinsu. Coś, dzięki czemu ludzie mnie zapamiętają. Coś masowego”. Wkrótce wystąpił nawet w reklamie dżinsów Golden Oak. David Wojnarowicz, artysta wizualny i zaangażowany społecznik, taką postawę uważał za „sprzedanie siebie”. Sam był wierny ideałom do tego stopnia, że w 1991, rok przed śmiercią na AIDS, odrzucił propozycję wystąpienia w kampanii GAP-a. W dżinsie bez problemów odnajdował się za to Richard Hamilton, autor kolażu z 1956 roku „Co właściwie sprawia, że nasze mieszkania są tak inne, tak pociągające?”, uważanego za pierwsze dzieło popartu. Bliski środowisku muzycznemu Londynu lat 60. (autor okładki „White Album” Beatlesów), zaistniał nawet w piosenkach The Kinks jako „miłośnik mody”.
MODĘ DO BUDOWY WIZERUNKU wykorzystywał także Jean-Michel Basquiat. Szybko stała się ona jego dialektem w świecie białej sztuki. Nie było łatwo, bo choć utalentowany, artysta wywodził się ze środowiska graffiti, które w latach 70. nie było szanowane przez znawców sztuki. Basquiat wiedział jednak, że nowojorska śmietanka jest europocentryczna – liczył na to, że garnitury od Armaniego i Comme des Garçons (szedł nawet w pokazie marki w 1987 roku) otworzą przed nim kolejne drzwi. I chociaż nie chodziło o przypodobanie się białym elitom, krytyk Dick Hebdige ostro wypowiedział się na temat zamiłowania Basquiata: „Moda była dla niego warunkiem wybielenia, a jednocześnie pozostania czarnym”. Artysta tkwił w zawieszeniu. Bo choć zapraszany na najważniejsze wydarzenia i ubrany w buty Kennetha Cole’a, nie mógł złapać taksówki. Nie zatrzymywały się na widok czarnego chłopaka w poplamionym garniturze. W sklepach sprzedawcy patrzyli na niego podejrzliwie. Odbił się od drzwi kilku ekskluzywnych butików. Bo był czarny. Robił wszystko, by „przynależeć”. Okładka „The New York Times Magazine” w połowie lat 80., na której siedzi w fotelu bosy, ubrany w garnitur od Armaniego, przysporzyła mu kolejnych klientów. Ale wciąż miał status ciekawostki. Nie pomogły marki, uznanie Bowiego, mentoring Warhola. Jean-Michel nie dożył 28. urodzin.
O TYM, ŻE ŚWIAT ma swoją ciemną stronę, przypominał niemiecki artysta Joseph Beuys, którego widmo wojny ścigało do końca życia. W 1944 roku, gdy służył w Luftwaffe, jego samolot miał wypadek. Beuys przeszedł operację, podczas której wszczepiono mu w czaszkę metalową płytkę. To dlatego elementem jego wizerunku stał się kapelusz z londyńskiego Lock & Co. Hatters, o którym mawiał, że reprezentuje jego drugą głowę i funkcjonuje jak druga osobowość. Każdego dnia wkładał także rybacką kamizelkę, lewisy i białą koszulę. Lotniczy uniform zamienił więc na artystyczny. Mawiał: „Wszyscy jesteśmy artystami, a sztuka jest jedyną siłą polityczną i rewolucyjną. Jedyną, która może uwolnić ludzkość od represji”. Uniformizacji, ale w przewrotny sposób, przeciwstawia się David Hockney. Od zawsze nosi te same żywe kolory, które wykorzystuje w obrazach. Poczucie wolności wyniósł z domu. Jego ojciec Kenneth, członek Kampanii na rzecz Rozbrojenia Nuklearnego, chodził do pracy w trzyczęściowym garniturze i muszce udekorowanej papierowymi kropkami. „Nauczył mnie, że nie ma co się przejmować tym, co powiedzą sąsiedzi” – wspominał po latach malarz. Wziął sobie tę lekcję do serca. Na studiach w latach 50. otwarcie podkreślał swój homoseksualizm – wówczas uznawany w Wielkiej Brytanii za przestępstwo. Gdy w trakcie pierwszej podróży do Nowego Jorku dowiedział się z reklam, że „blondynom w życiu jest łatwiej”, przefarbował włosy na biało. Wkładał barwne kardigany, masywne oprawki, wzorzyste skarpety. Osiągnął wolność zarówno w twórczości, jak i życiu, łącząc je w spójną całość.
Jak uważał Warhol, moda jest sztuką bardziej niż sama sztuka jest sztuką. Kontrowersyjne, ale dające do myślenia. Zwłaszcza w kontekście artystów, bo dzięki temu można lepiej zrozumieć ich styl bycia i pracy. Można też spojrzeć na to jeszcze szerzej, jak eseistka i feministka Rebecca Solnit (autorka „Mężczyźni objaśniają mi świat”), która podkreśla, że sztuka jest osobista, a to, co osobiste, jest zarazem polityczne. Dowodem na to są performance’y Mariny Abramović, choćby „Energia spoczynkowa”, w której z partnerującym jej Ulayem, ubrani w quasi-biurowe stroje, stoją naprzeciw siebie i naprężają łuk, kierując strzałę w serce artystki. Lata później wektor zależności się odwrócił i Marina zwróciła się do projektanta Riccarda Tisciego z domu mody Givenchy, który zaprosił ją do współpracy: „Jestem sztuką, a ty modą”. Tak powstało zdjęcie, na którym niczym Matka Boża z odsłoniętą piersią karmi projektanta tak, jak się karmi dziecko. Cóż za szokująco dosłowna metafora.
1 z 3

JOSEPH BEUYS w swoim „mundurku”. Kapelusz chronił jego głowę dosłownie – podczas II wojny światowej niemiecki artysta służył w Luftwaffe i uległ wypadkowi, w którego wyniku wszczepiono mu metalową płytkę.
2 z 3

GEORGIA O’KEEFFE nie uznawała sztywnych genderowych podziałów – swój ostatni garnitur szyty na miarę zamówiła jako 96-latka u męskiego krawca.
3 z 3

MARINA ABRAMOVIĆ w krwistoczerwonej sukni, swoim znaku rozpoznawczym