Nina Patalon – pierwsza selekcjonerka piłkarskiej reprezentacji Polski, a także pierwsza trenerka z licencją UEFA PRO i koordynatorka szkolenia kobiet w PZPN w latach 2019-2025 – od lat udowadnia, że drużynę budują relacje, zaufanie i konsekwentna praca. Pod jej wodzą Biało-Czerwone przeżyły historyczny rok. Po raz pierwszy zagrały na mistrzostwach Europy, ponownie awansowały do elity w Lidze Narodów, a teraz przygotowują się do kwalifikacji mundialu 2027.

Jeśli chcesz zajrzeć za kulisy prowadzenia reprezentacji i poznać jej perspektywę z bliska, przeczytaj nasz wywiad. Trenerka wraca do najważniejszych momentów ostatnich lat, opowiada o budowaniu zaufania i pokazuje, co naprawdę stoi za rozwojem drużyny.

Sylwia Arlak: Domyślam się, że bycie trenerką reprezentacji to ogromna odpowiedzialność i jeszcze większe wyzwanie. Co w tej roli daje Pani najwięcej satysfakcji, a co potrafi jeszcze zaskoczyć?

Nina Patalon: Zawsze coś może nas zaskoczyć, przede wszystkim dlatego, że pracujemy z ludźmi. Nawet jeśli chcemy być przewidywalni i dojrzali, wciąż zdarzają się sytuacje, w których reagujemy inaczej, niż byśmy chcieli. Pracuję przede wszystkim z poczucia sensu, więc do uczucia satysfakcji nie potrzebuję „fajerwerków”. Wszystko zależy od tego, jak interpretujesz swoją pracę. Jeśli postrzegasz ją jako wizję, misję i strategię, to rozumiesz wszystkie etapy, które pojawiają się po drodze. Kluczowe jest rozumienie całego procesu.

Czyli najważniejszy nie jest sam efekt, ale droga do niego?

Mówi się, że dojrzały człowiek jest zdolny do dwóch rzeczy: pracy i miłości. Staram się więc postrzegać życie tak, by w obu tych sferach iść w kierunku spełnienia. Chcę realizować swoje pomysły, ale też dawać ludziom, z którymi pracuję, poczucie, że zmierzają we właściwym kierunku.

Nina Patalon
Mat. prasowe

To słowa prawdziwej mentorki. Jak wspiera Pani zawodniczki na co dzień – nie tylko na boisku, ale również poza nim?

W reprezentacji funkcjonujemy inaczej niż w klubie. Spotykamy się maksymalnie sześć razy w roku. Zgrupowania trwają 10–14 dni. To moment, w którym wszyscy, w około 60 osób, jesteśmy razem. Wtedy możemy się poznać i porozmawiać tak, by zrozumieć, jak zawodniczki funkcjonują poza reprezentacją, bo przecież większość życia toczy się właśnie poza zgrupowaniem. Pracujemy wtedy nad wspólnymi wartościami – one nas łączą i budują zaufanie. Jeśli patrzymy w podobnym kierunku, zaczynamy sobie ufać. Fundamentem jest szczerość. Na co dzień mamy kontakt głównie telefoniczny lub online. Kilka razy w roku jestem też obecna na meczach klubowych. Spotykamy się wtedy na obiedzie czy kolacji, rozmawiam z ludźmi z ich otoczenia.

Czy w tak krótkim czasie i w częstych warunkach „online’owych” można się naprawdę zżyć?

Myślę, że tak, zwłaszcza że pracujemy już cztery pełne sezony. Najważniejsza jest szczera i empatyczna rozmowa – prosta rzecz, ale konieczna. Bez tego nie ma relacji. Każdą zawodniczkę traktujemy indywidualnie, bo każda ma inną historię i inne potrzeby. Uważam, że piłka nożna jest najbardziej indywidualnym sportem wśród gier zespołowych.

Reprezentacja odnosi coraz większe sukcesy. Co Pani zdaniem najbardziej zmieniło drużynę na lepsze?

Zebrane doświadczenia. Drużyna musi przejść przez swoje kryzysy, wzloty i upadki. Zawodniczki są różne – pochodzą z odmiennych środowisk, grają łącznie w 11 ligach. Z jednej strony to bogactwo, z drugiej natomiast kluczowe jest, żeby patrzyły w tym samym kierunku i czuły potrzebę jedności. I to udało nam się zbudować. Współzawodnictwo jest naturalne, własne ego też – zawodniczki grają przy wielotysięcznej publiczności, presja jest ogromna – ale najważniejsza jest drużyna. Czasem podejmuję niepopularne decyzje, ale zawsze z myślą o drużynie.

Zawodowy sport jest ekstremalnie nastawiony na wyniki, ale ja staram się pracować inaczej. Nie rywalizujemy z innymi, tylko skupiamy się na naszym rozwoju. Najważniejsze to być każdego dnia lepszą wersją siebie. To była największa zmiana w drużynie i fundament drogi do EURO, które było naszym celem numer jeden. Równie ważne są:odporność na ocenę publiczną, zrozumienie celów i inwestowanie w siebie.

Kobieca piłka nabiera rozpędu, reprezentacja rośnie. Jakie emocje to w Pani budzi? Jakie wyzwania jeszcze przed wami stoją?

Nasze zawodniczki są pionierkami. Wiedzą, że niosą odpowiedzialność za przyszłe pokolenia i nie uciekają od niej. Angażują się społecznie, promują kobiecą piłkę, są aktywne i świadome swojej roli. I to przynosi efekty. Z każdym rokiem rośnie liczba dziewczynek grających w piłkę. Duże kluby otwierają sekcje kobiece. Również media poświęcają kobiecej piłce więcej miejsca i uwagi. Są też turnieje dla dzieci – jak Puchar Tymbark, do którego właśnie trwają zapisy– które pozwalają na kontakt młodych z piłką, z ambasadorami, z ideą, że sport jest dla wszystkich. Piłka kobieca nie jest już niszowa.

Ale wyzwań jest jeszcze przed nami wiele. Mamy dziś 30 tysięcy piłkarek, to wciąż mało. Potrzebujemy minimum 60 tysięcy, by poziom jakościowy był porównywalny z tym światowym. Liczę, że do 2030 roku taki skok będzie możliwy. To też cel globalny – według analiz 2030 ma być przełomem dla kobiecego futbolu.

Nina Patalon
Mat. prasowe

Jak Pani sobie radzi z presją wyników i oczekiwań?

Zarządzanie kadrą wymaga zdrowego podejścia i życia w zgodzie ze sobą. Dbam o codzienną rutynę i proste rzeczy takie jak sen, odżywcze jedzenie, spacery w naturze, ruch. To może brzmieć banalnie, ale trzyma przy zdrowym stylu życiu i pomaga zachować obiektywne spojrzenie. Często robię krok w tył, obserwuję z boku i daję ludziom działać. To wymaga zaufania.

Czy bycie kobietą-trenerką w świecie sportu wciąż wymaga dodatkowej siły?

Tak, bo mamy więcej barier do pokonania niż nasi koledzy. Pełnimy więcej ról społecznych, mamy więcej obowiązków. Kiedyś widziałam taki rysunek: kobiet, biegnących przez płotki, a obok nich nocnik, pranie, gotowanie, choroby dzieci, zakupy. I to jest bardzo trafny obraz. Balans między życiem prywatnym a pracą na najwyższym poziomie jest bardzo trudny. Musisz być dostępna od poniedziałku do niedzieli. Jeśli ktoś zadzwoni wieczorem, nie możesz powiedzieć, że pracujesz tylko do 17. Bycie pionierką wiąże się z wyzwaniami. Nikt przed tobą nie przeszedł tej drogi, więc musisz walczyć nie tylko z technicznymi aspektami zawodu, ale też ze stereotypami. Z drugiej strony bycie pierwszą ma też swoje zalety. Tworzysz własną ścieżkę, budujesz wzorzec. Potrzeba do tego odwagi.

Jakie wartości są dla Pani najważniejsze w pracy z drużyną i jak stara się je Pani przekładać na codzienne treningi i relacje z zawodniczkami?

Poza samodyscypliną, która daje poczucie odpowiedzialności i rozwoju, kluczowa jest wytrwałość. Ważna jest również pokora i umiejętność panowania nad emocjami. W sporcie co chwilę wstajemy i upadamy. Raz jest dobrze, innym razem gorzej. Kiedy wszystko idzie po naszej myśli, nie można tracić uważności. Wtedy najłatwiej się zgubić. Nie możemy też zapomnieć o rozwoju. Ludzie, którzy chcą być lepsi każdego dnia, pociągają innych. To działa jak domino, tak samo jak negatywne nastawienie.

Sukcesy dają satysfakcję, ale porażki często uczą najwięcej – jak to wygląda z Pani doświadczenia: z czego czerpie Pani większą naukę w pracy trenerskiej?

Zdecydowanie więcej uczymy się z porażek. Jest ich w życiu więcej niż sukcesów, które zazwyczaj są wynikiem wielu wcześniejszych niepowodzeń. Świadomość tego procesu oraz przebytej drogi daje pewność siebie, by wejść piętro wyżej, a tam czekają na nas przecież nowe wyzwania. Nie przywiązuję się ani do sukcesów, ani do porażek. Skupiam się na zadaniach i obserwacji. Porażka to lekcja, informacja, że jeszcze nie jesteś gotowy albo że coś trzeba poprawić.

A jak motywuje Pani zespół, gdy pojawiają się trudności i momenty zwątpienia?

Każda zawodniczka ma inne potrzeby. Dopiero, gdy je poznamy, możemy je mądrze motywować. Czasem wystarczy rozmowa przed meczem, a czasem drobny gest.

Nina Patalon
Mat. prasowe

Kiedy spogląda Pani za siebie – na swoją karierę zawodniczą i trenerską – które momenty uważa Pani za naprawdę przełomowe?

Miałam 15 lat i wiedziałam, że chcę grać. Zobaczyłam w telewizji Mistrzostwa Świata kobiet w 1999 roku. Powiedziałam rodzicom: „Dziewczyny jednak grają, ja też chcę znaleźć swoją drużynę”. To mnie ukształtowało. Potem wyjazd 300 km od domu do Konina – sama, w innym środowisku. To była dojrzała decyzja jak na tamten wiek. Czasem wsparciem jest rodzic, innym razem trener, dziadek, ciocia. Ktoś musi pomóc. Drugim momentem było macierzyństwo. Ono zmieniło moje patrzenie na ludzi i wymagania wobec nich. Zrozumiałam, że każdy ma gorszy dzień i że nasze „100%” też nie zawsze jest takie samo. Bycie trenerem to widzenie świata nie tylko swoimi oczami, ale oczami innych. Macierzyństwo bardzo mi w tym pomogło.

Co przekazałaby Pani młodym kobietom, które marzą o byciu trenerkami albo po prostu chcą działać w sporcie i sięgać po więcej?

Powiedziałabym im, żeby miały marzenia i odwagę. Ograniczenia stawiamy sobie sami. Jeśli masz cel – działaj. Nawet jeśli się nie uda, zdobędziesz doświadczenie, poznasz ludzi, odkryjesz coś nowego. W takich sytuacjach – próbuj jeszcze raz. Stawiaj sobie cele. Dziś jest tyle rozpraszających bodźców, zwłaszcza młodych ludzi, że łatwo odpuścić. Trzeba próbować do skutku. I koniecznie być ciekawą świata.

A jak wygląda Pani dzień poza boiskiem – co pozwala Pani się zresetować i złapać dystans od sportu?

W tej pracy nie ma tak naprawdę wolnych dni, ale ważna jest dla mnie rutyna. Kiedy jestem w domu 2–3 dni w tygodniu, spędzam czas z synem i wożę go na treningi. Wstaję, jem śniadanie, czytam fragment książki i idę do lasu się wyciszyć. Spacer to dla mnie podstawa. Potem są ćwiczenia, praca, telefony, maile, czasem analiza meczów, jeden zaplanowany call.

Bardzo dziękuję za rozmowę.

Materiał promocyjny marki ORLEN