Reklama

Wraz z grudniową aktualizacją katalogu Netflixa pojawił się tytuł, który od ponad dwóch dekad utrzymuje status jednego z najbardziej lubianych filmów XXI wieku. „Złap mnie, jeśli potrafisz” to Spielberg w formie, którą widzowie kochają: lekki, przewrotny, idealnie zbalansowany między humorem a melancholią. A przede wszystkim - oparty na historii, która wydarzyła się naprawdę.

To właśnie prawdziwe życie Franka Abagnale’a Jr. napisało scenariusz tak nieprawdopodobny, że gdyby był fikcją, chyba nikt by nie uwierzył.

W tym artykule:

  1. „Złap mnie, jeśli potrafisz” znów na Netflixie
  2. Spielberg, DiCaprio, Hanks - trio, które nie mogło się nie udać
  3. Historia, która brzmi jak fikcja, ale jest prawdą
  4. Sukces, który mówi sam za siebie
  5. Czy warto wrócić do „Złap mnie, jeśli potrafisz”?

„Złap mnie, jeśli potrafisz” znów na Netflixie

Film przenosi nas do lat 60., gdzie młody Frank - po rozwodzie rodziców - ucieka do Nowego Jorku i zaczyna życie, o którym marzył od dawna. Lata w przestworzach jako rzekomy pilot, wchodzi na sale operacyjne jako fałszywy lekarz, a nawet próbuje swoich sił jako prawnik. Za każdym razem działa z wdziękiem i pewnością siebie, która hipnotyzuje widza.

Cały czas ma jednak za sobą kogoś, kto nie spuszcza go z oka: agenta FBI Carla Hanratty’ego.

Spielberg, DiCaprio, Hanks - trio, które nie mogło się nie udać

Reżyseria Stevena Spielberga, scenariusz Jeffa Nathansona i zdjęcia Janusza Kamińskiego tworzą film, który jest jednocześnie stylowy, inteligentny i zaskakująco czuły. DiCaprio - wtedy jeszcze przed oscarowym etapem kariery - błyszczy w jednej ze swoich najbardziej charyzmatycznych ról. Jako Frank jest jednocześnie beztroski i boleśnie zagubiony, pewny siebie i desperacko spragniony uwagi. To rola, o której trudno zapomnieć.

Tom Hanks, z kolei, wciela się w Hanratty’ego z charakterystyczną dla siebie mieszanką surowości i subtelnego ciepła - znanej wszystkim dobrze zarówno z „Zielonej mili” oraz z filmu „Sully”. Między tą dwójką buduje się relacja, która wykracza daleko poza schemat „łowca i uciekinier”. Jest w niej coś niespodziewanie intymnego - coś, co sprawia, że ten film nie jest tylko historią o pościgu, ale także opowieścią o człowieku szukającym miejsca, do którego mógłby wrócić.

Na drugim planie lśnią Christopher Walken (znany publiczności z wielu rewelacyjnych czarnych charakterów) jako ojciec Franka oraz młodziutka Amy Adams („Julie&Julia”, „Zaczarowana”), która dodaje całości świeżości i lekkości.

Historia, która brzmi jak fikcja, ale jest prawdą

„Złap mnie, jeśli potrafisz” powstało na podstawie książki Franka Abagnale’a Jr., nastolatka, który w latach 60. stał się mistrzem oszustw finansowych. Już jako dwunastolatek zaczął fałszować czeki i wykorzystywać karty kredytowe, szybko opanowując sztukę podrabiania dokumentów. Gdy osiągnął pełnoletność poszedł o krok dalej i zaczął podszywać się pod pilota linii lotniczych, lekarza czy prawnika, podróżując po Stanach Zjednoczonych i Europie i wyprzedzając o krok tych, którzy chcieli go złapać.

Jego oszustwa były tak spektakularne, że zarobił w ten sposób miliony dolarów, a policja i banki wciąż pozostawały krok za nim. Ostatecznie został aresztowany we Francji i ekstradowany do USA, gdzie odsiedział część wyroku, po czym - zupełnie niespodziewanie - rozpoczął nowy rozdział życia jako ekspert od zabezpieczeń, pomagając instytucjom finansowym w wykrywaniu oszustw.

Sukces, który mówi sam za siebie

Film czekał ponad 20 lat na realizację, ale gdy wszedł do kin w 2002 roku, okazał się światowym fenomenem. Zarobił aż 352 miliony dolarów przy 50-milionowym budżecie i zgarnął aż siedem nagród oraz liczne nominacje - w tym do Oscarów, Złotych Globów i BAFT-y.

Dziś uchodzi za jeden z najważniejszych filmów początku XXI wieku i po prostu klasyk, do którego widzowie wracają nie tylko z sentymentu, ale dlatego, że zwyczajnie dobrze się go ogląda.

Czy warto wrócić do „Złap mnie, jeśli potrafisz”?

00082X1U1RSP4I6E-C461-F4

To film, który ma swój rytm jak lot odrzutowca, ale w środku skrywa cichą nutę melancholii. Po seansie trudno nie myśleć o tym chłopaku, który z całych sił próbuje ułożyć sobie życie, nawet jeśli robi to w najmniej rozsądny sposób. Sama miałam momenty, kiedy musiałam zatrzymać film i wrócić po chwili - bo ta mieszanka humoru i emocji uderza mocniej, niż można się spodziewać. A gra dwóch świetnych aktorów - Toma Hanks'a i Leonarda DiCaprio - do których mam ogromny sentyment, jeśli chodzi o amerykańskie produkcje sprawia, że gdybym nie miała dostępu do platform stremingowych, to na pewno płyta DVD z tą historią znalazłaby się na mojej półce obowiązkowych klasyków.

Jeśli więc szukacie filmu na zimowy wieczór, który wciąga od pierwszych minut i zostawia po sobie ciepłe, dobre uczucie - to jest właśnie ta „perełka”. A dzięki Netflixowi można ją znów obejrzeć bez pośpiechu, z kubkiem herbaty i świadomością, że to jedno z tych dzieł, które zwyczajnie nie przemijają.

Reklama
Reklama
Reklama