Reklama

Szarości i zobojętnieniu szczególny wyraz dał wielokrotnie nagradzany „Plac Zbawiciela” Joanny Kos-Krauze i Krzysztofa Krauzego. Wkrótce miał stać się abecadłem rodzimego kina i należało przygotować się na falę podobnych obrazów. Do tego stopnia, że niedługo dobry film polski zaczęto utożsamiać z nieszczęściem.

Wrześniowa Gdynia jest jasna. Słońce jeszcze udaje lato. Wchodzę do festiwalowej sali kinowej i pierwsze, co widzę to marazm, cień i ulewa. „Polskie kino” – krąży mi po głowie, choć od dawna przecież tak nie myślę. Karcę więc siebie. Choć „Brat” w reżyserii Macieja Sobieszczańskiego rzeczywiście wraca do abecadła, wciągając widza w świetnie skonstruowany scenariusz i bardzo sprawne poprowadzenie opowieści. Blok z wielkiej płyty, niewielkie mieszkanie, a w nim matka i dwóch synów – nastolatek i kilkulatek. Ojciec w więzieniu. Przewinień nazbierało mu się wystarczająco, by nie skracano wyroku. Figura nieobecnego ojca jest tu bardzo silna i zaznaczona od pierwszych minut. Starszy z braci – Dawid (fenomenalny w tej roli Filip Wiłkomirski) – znalazł sposób na kontakt z tatą, ustawiając się na klatce schodowej jednego z bloków stojących nieopodal zakładu. Jeśli głośniej krzyknie, do jednego z okien dotrze jego donośny głos. Poza tym trenuje judo, leje rówieśników, którzy zajdą mu za skórę, ale niekontrolowaną, nastoletnią agresję zdarza mu się kierować też w stronę matki. Choć potrafi być wobec niej również opiekuńczy.

Młodszy – Michał (równie fantastyczny Tytus Szymczuk) – sprawia same problemy. Przede wszystkim kradnie, za co obrywa mu się srogo od matki. Ale też tęskni i trudno mu wyrazić to dziecięcymi emocjami. Na szczęście zawsze stoi przy nim Dawid, a jego chwilowy brak prowadzi do tragedii.

Chłopcy – de facto amatorzy – są w swoich rolach zaskakujący, dobrzy! Prawdziwi i uczciwi. Podobnie jak matka grana przez Agnieszkę Grochowską, umęczona pielęgniarka. Kocha swoje dzieci, ale próbując znaleźć właściwą ścieżkę w labiryncie życia, gubi się w uczuciach i reakcjach, raz boleśnie karząc, innym razem tuląc swoje dzieci. Pozwala sobie jednak na bliskość (tu mocna rola Juliana Świeżewskiego, grającego trenera Dawida), co daje pewną nadzieję na lepsze czasy. A trzymać się nadziei warto, by w strugach wciąż padającego deszczu nie utonąć.

Oferuje nam Sobieszczański kino bardzo polskie, szare, ale pełne odcieni, które rozszyfrowuje się jeden po drugim. To film o dysfunkcyjnej rodzinie, o Polsce, ale dla mnie, przede wszystkim, o relacji chłopców – poruszającej, dobrej, odpowiedzialnej, agresywnej, dojrzałej – choć czasami też nie. Na śmierć i życie. W dosłownym tego rozumieniu.

„Brat” nie operuje kliszami, do których się przyzwyczailiśmy, a jednak zdarza się deja vu – czuję jakbym oglądała „Plac Zbawiciela 2.0”. Czy wiem, co mnie czeka? Tak. Ale mimo to oglądam i nie żałuję. Czy spełnia się zły sen zwany zgrzebną rzeczywistością? Może tak? Może nie?

To jest solidnie zrobione kino, z naprawdę znakomitymi rolami świetnych aktorów i młodych adeptów. Z przemyślanym scenariuszem i dobrą realizacją. Jednak jedno pytanie wciąż nie daje mi spokoju: po co ten film powstał? Przecież nie jako ostrzeżenie. Nie jako umoralniacz. Nie jako drogowskaz. A więc po co?

Reklama
Reklama
Reklama