Trwa tylko 19 minut, a porusza niczym wielkie dzieło. Ten polski film to uniwersalna opowieść o potrzebie bliskości
Filip – zawodowy statysta od grania trupów – i Łucja – debiutująca „martwa” kobieta – leżą przytuleni na planie filmu historycznego. Zanim padnie kolejne „akcja!”, rodzi się rozmowa. Z niej – relacja. Krótkometrażowe „Martwe małżeństwo” (2022) w 19 minut składa z drobnych gestów w pełną czułości opowieść, która zdobyła Grand Prix Alter-Native w Târgu Mureș.

„Słodko-gorzka opowieść o spotkaniu dwójki ludzi w nietypowych okolicznościach” – tak Filmweb ujmuje sedno filmu: Filip, mężczyzna w średnim wieku i zawodowy statysta poznaje Łucję, która wciela się w rolę martwej kobiety. Podczas ujęcia leżą na sobie; między dublem a dublem nawiązuje się między nimi relacja. To z tych pauz, z milimetrów ruchu i szmeru oddechu toczy się historia o bliskości, która zwykle nie mieści się w reżyserskim planie.
Łucja poza planem prowadzi kawiarnię i remontuje mieszkanie, dla niej statystowanie to przygoda, dla Filipa – rzemiosło doprowadzone do perfekcji, z arsenałem sztuczek: jak nie mrugać, jak zatrzymać oddech, jak „być ciałem”. Razem grają małżeństwo zabite w trakcie historycznej potyczki, a kamera wymusza bliskość, której nie da się zagrać bez odrobiny prawdy.
Obsada i twórcy: Stankiewicz, Ścisłowicz i Toczek
Za kamerą stoi Michał Toczek, współautorką scenariusza jest Aleksandra Hulbój. W rolach głównych: Sebastian Stankiewicz jako Filip i Marta Ścisłowicz jako Łucja. Te nazwiska budują kręgosłup filmu. Premiera światowa odbyła się 31 maja 2022 r., a seans trwa 19 minut – czas, który dla wielu widzów okazuje się zaskakująco pojemny.
Jak widzowie czytają ten film: głosy z Filmwebu
„Nawet pesymista uwierzy w miłość od grobowej deski” – pisze jeden z użytkowników forum Filmweb, trafiając w ton tej opowieści, która wbrew scenerii śmierci wybrzmiewa życiem. Inny głos: „Mógłby być dłuższy. Fajnie się ogląda Stankiewicza w akcji, charakterystyczny aktor. Ciekawa, krótka historia statystów, których połączyła gra na planie”. I jeszcze: „…szkoda, że taka krótka [historia]”. W tych komentarzach pobrzmiewa wspólny refren: film budzi emocje i apetyt, by spędzić z bohaterami więcej czasu.
Z kolei na stronie głównej filmu obok metryczki pojawiają się krótkie głosy sugerujące „uniwersalną potrzebę bliskości” i rekomendacje seansu na popularnych platformach. Nie jest to jednak kino „na odhaczenie” – to drobiazg, który wchodzi pod skórę.
Dlaczego to działa
„Martwe małżeństwo” pracuje minimalizmem: dwie postacie, pole bitewne, ciało przy ciele, kamera, która nie szuka fajerwerków – i słowa, które pęcznieją w ciszy. W tym krótkim formacie każdy szczegół ma wagę: profesjonalizm Filipa, świeżość Łucji, ułamek sekundy, gdy gra zamienia się w rozmowę. To film, który rozciąga czas; 19 minut wystarcza, by przenieść ciężar z „martwego” rekwizytu na pulsujące tu i teraz. Nie dziwi więc, że publiczność prosi o „więcej” – bo po takim spotkaniu człowiek chce jeszcze przez chwilę poleżeć obok kogoś, kto właśnie ożył.
Ten polski film krótkometrażowy obejrzycie na Disney+ (naprawdę warto).

