Ten nowy serial true crime nie pozwoli wam zasnąć. Historia seryjnego mordercy dosłownie wbija w fotel
Nie epatuje przemocą, nie romantyzuje zła, nie bawi się w horror. Ten nowy serial rozbraja mit „seryjnego mordercy” w najważniejszy możliwy sposób: oddając historię tym, którzy przez lata byli w cieniu.

Gdy na Netfliksie wciąż żyje dyskusja wokół „Potwora: Historii Eda Geina”, na SkyShowtime cicho pojawił się serial, który w kilka dni zdobył reputację znacznie bardziej dojrzałego i odpowiedzialnego. „Devil in Disguise: John Wayne Gacy” to nie kolejny krwawy thriller, tylko przemyślana, odważna próba opowiedzenia o jednym z najbardziej przerażających przestępców XX wieku - bez budowania mu pomnika ze strachu.
To true crime, które nie traktuje widza jak konsumenta mocnych wrażeń. To opowieść, która nie pozwala zapomnieć, że każda zbrodnia to czyjaś historia, czyjeś dziecko, czyjeś zaginięcie.
W tym artykule znajdziesz:
- Nowy serial o seryjnym mordercy na SkyShowtime, to true crime jakiego dawno nie widziałam
- Kim był seryjny morderca John Wayne Gacy?
- O czym tak naprawdę jest „Devil in Disguise”? O tym, że system też zawiódł
- „Devil in Disguise” to nie serial dla wszystkich
- Queerowość a psychopatia. Dlaczego ten serial mówi o tym inaczej niż wszystkie poprzednie
Nowy serial o seryjnym mordercy na SkyShowtime, to true crime jakiego dawno nie widziałam
W ostatnich latach produkcje o seryjnych mordercach coraz częściej stają się wizualnym widowiskiem. Połączenie horroru z popkulturą przyciąga widzów, ale często spłaszcza sens. „Devil in Disguise” idzie w odwrotnym kierunku - i robi to z pełną świadomością. Tu nie ma krzykliwej estetyki. Nie ma brutalnych, „malowniczych” scen. Nie ma fetyszyzowania mordercy.
Patrick Macmanus, twórca serialu, od samego początku stawia na ciszę i skupienie. Na konsekwencje, a nie na same czyny. Na ludzi, którzy zniknęli - nie na tego, który odebrał im życie. Po trzech odcinkach widać wyraźnie: to nie jest serial, który ma cię przestraszyć. To serial, który ma cię poruszyć.
Michael Chernus gra Gacy’ego tak, że czujemy dreszcz, choć na ekranie nic strasznego nie widzimy. Marin Ireland jako matka Roberta Piesta jest tu emocjonalnym rdzeniem - jej rozpacz, zmęczenie i determinacja wprowadzają realny ciężar, który widz może odczuć patrząc w ekran. A Gabriel Luna gwiazdor „The Last of Us”, w roli detektywa wnosi do serialu ciepło potrzebne w świecie... który wydaje się nie do uratowania.
Chcesz zobaczyć tę treść?
Aby wyświetlić tę treść, potrzebujemy Twojej zgody, aby YouTube i jego niezbędne cele mogły załadować treści na tej stronie.
Kim był seryjny morderca John Wayne Gacy?
John Wayne Gacy, znany jako „Klaun Zabójca”, był jednym z najbardziej przerażających seryjnych morderców lat 70. - nie dlatego, że wyglądał jak potwór, lecz dlatego, że tak doskonale potrafił udawać zwyczajnego człowieka. W Chicago postrzegano go jako sympatycznego przedsiębiorcę, członka lokalnej społeczności i mężczyznę, który w wolnym czasie występuje jako klaun na imprezach charytatywnych. Za tą fasadą krył się jednak człowiek skazany w młodym wieku za napaść seksualną na nieletniego i ktoś, kto doskonale wykorzystywał swoją pozorną normalność, aby zdobywać zaufanie młodych chłopców i mężczyzn.
Jego dom stał się miejscem niewyobrażalnych zbrodni - to właśnie tam, pod podłogą, policja odkryła ciała 26 ofiar, a kolejne znaleziono w pobliskim rowie i rzece Des Plaines. W sumie Gacy zamordował co najmniej 33 osoby, zwabiając je obietnicą pracy lub wykorzystując swoją pozycję pracodawcy.
Tyle że w „Devil in Disguise” nie oglądamy przerysowanego, demonicznego mężczyzny rodem z horroru. Michael Chernus gra Gacy’ego jak człowieka, którego nie zauważylibyśmy na ulicy - cichego, niepokojącego w swojej nijakości. I właśnie ta zwyczajność mrozi najmocniej. Macmanus nie każe nam podziwiać zła. Każe nam je rozumieć - i widzieć jego konsekwencje.
O czym tak naprawdę jest „Devil in Disguise”? O tym, że system też zawiódł
Pierwszy odcinek zaczyna się od zniknięcia Roberta Piesta. Jego matka próbuje zainteresować policję jego sprawą i odbija się od ściany. Znane hasło: „Chłopaki czasem uciekają” brzmi tu jak wyrok. To właśnie matki, rodziny, detektywi i spracowani mieszkańcy Chicago stają się centrum tej historii. Serial prowadzi trzy równoległe opowieści: śledztwo, życie ofiar i retrospekcje, które pokazują, kim byli młodzi mężczyźni, zanim Gacy odebrał im przyszłość.
Każdy odcinek nosi imię jednej lub dwóch ofiar. To drobny gest, który robi ogromną różnicę. W tym serialu ofiary nie są ciałami ani numerami spraw - są ludźmi.
„Devil in Disguise” to nie serial dla wszystkich
Widzowie przyzwyczajeni do intensywnych, stylizowanych produkcji mogą poczuć, że tempo jest wolniejsze, a narracja bardziej stonowana. Ale właśnie o to chodzi. „Devil in Disguise” nie sprzedaje sensacji. Nie manipuluje emocjami. Nie próbuje nas bawić przemocą.
To serial, który wyciąga prawdę na światło dzienne - i zostawia ją tam, bez upiększania.
Queerowość a psychopatia. Dlaczego ten serial mówi o tym inaczej niż wszystkie poprzednie
Jednym z najtrudniejszych i najważniejszych elementów dla twórcy serialu w tej historii był fakt, że John Wayne Gacy identyfikował się jako osoba biseksualna. Przez dekady media łączyły jego zbrodnie z queerowością, budując krzywdzący, homofobiczny mit „zepsutego mordercy”. Macmanus postanowił z tym skończyć. Dlatego do pracy nad scenariuszem zaprosił GLAAD - organizację wspierającą osoby LGBTQ+. Współpraca zaczęła się wcześnie, zanim powstało większość odcinków. Dzięki temu twórcy mogli uniknąć pułapek, które przez lata krzywdziły queerowe osoby w popkulturze: sensacyjnych skojarzeń, toksycznych stereotypów, uproszczeń. Serial bardzo wyraźnie oddziela dwie rzeczy: to, że Gacy był biseksualny, i to, że był mordercą.
Reżyser chciał jasno podkreślić ,że jedno nie tłumaczy drugiego. Jedno nie może być pretekstem do nagonki. Jedno nie ma prawa stać się bronią przeciwko społeczności LGBTQ+. GLAAD pomogło twórcom podejść z wrażliwością do wątków takich jak: praca seksualna, uprzedzenia policji lat 70., błędne uznawanie wszystkich ofiar za gejów, medialne demonizowanie queerowych mężczyzn, stereotypy dotyczące ubioru, cielesności, „nienormatywności”. To nie jest historia o queerowym zabójcy. To historia o mordercy, który żył w systemie przepełnionym homofobią - i który skrzywdził dziesiątki młodych mężczyzn, z których część nawet nie była queerowa, ale została tak zaszufladkowana przez policję.
Najważniejsze jest to, że serial „Devil in Disguise” pozwala zobaczyć ofiary jako pełnych ludzi: z rodzinami, marzeniami, problemami, nadziejami. Nie jako „chłopców z gazet”. Nie jako tło. Nie jako stereotypy. I muszę przyznać, że była to najodważniejsza decyzja twórców - i powód, dla którego ten serial pozostaje w pamięci widza na długo.

