Reklama

W japońskim metrze korytarze są długie, a zakręty zazwyczaj projektowane pod kątem prostym. Wszystko jest tu uporządkowane, jasne z żółtymi elementami wyznaczającymi ciąg. Od czasu do czasu słychać podniesiony głos pracownika stacji kierującego ruchem – w języku japońskim nazywanego ekiin: „Proszę poruszać się lewą stroną”, pokrzykuje w kierunku, najczęściej, turystów. Ale to niejedyne dźwięki podziemi. Tokijskie metro ma swoje – specyficzne. Sygnały na ponad 100 stacjach skomponował sam Minoru Mukaiya, były członek kultowej grupy Casiopea. Miliony osób każdego dnia przysłuchują się im pokonując to zmechanizowane mrowisko. A mówimy o największej metropolii świata – aglomeracja Tokio liczy ok. 37 milionów mieszkańców, czyli właściwie tylu, ilu cała Polska.

„Exit 8” – labirynt japońskiego metra i ludzkiej psychiki

Młody mężczyzna wysiada na jednej ze stacji, prawdopodobnie tokijskiego metra – reżyser Genki Kawamura, który razem z Kentaro Hirase pisał scenariusz na podstawie gry „Exit 8”, sugerował się faktem, że inspirowana została typowymi korytarzami metra w japońskiej stolicy. Jest dość niespokojny, może trochę zrezygnowany. Właśnie odebrał telefon, jeden z tych, które wymagają decyzyjności i wpływają na całe życie. Kieruje się ku wyjściu nr 8. Najpierw w tłumie, który z każdą chwilą się przerzedza, aż w końcu bohater zostaje sam. Jesteśmy w Japonii, której kultura wspiera anonimowość jednostki. Ten mężczyzna to jeden z wielu – filmowy Zagubiony, The Lost Man.

Gra, która zamieniła się w film

Zanim powstał film, w grze „Exit 8” wyprodukowanej przez Kotake Create, Zagubionym był sam gracz. Rozrywka jest połączeniem horroru psychologicznego z elementami łamigłówek – a wszystko w gatunku tzw. walking simulator czyli symulatora chodzenia. Gamer porusza się po jednym z korytarzy stacji metra, a jego zadaniem jest zwrócenie uwagi na anomalia. Gdy dostrzeże jedno z nich, powinien zawrócić. Jeśli anomalia nie występują, idzie dalej. Jedna pomyłka zeruje postęp gry i całość zaczyna się od nowa. Żeby wyjść ze stacji, należy przejść poprawnie osiem poziomów. Nieprzypadkowo rzecz dzieje się w podziemiach metra. To miejsce, z którego korzysta się na co dzień – a więc znajome, choć mogące budzić niepokój i potęgować dyskomfort. Gra wymaga sporej koncentracji i wyostrzenia zmysłów. Nakłada się na to psychologiczny aspekt lęku, narastającą niepewność. Ta nieznośna niepewność dominuje też film.

Zagubiony bohater – lustro współczesnego widza

Zagubiony, grany przez Kazunariego Ninomiyę (znanego m.in. z nagrodzonego Złotym Globem filmu w reż. Clinta Eastwooda „Listy z Iwo Jimy”), rzeczywiście jest niezdecydowany, wyalienowany. Wystraszony. Życie go przytłacza. Nie tylko zresztą jego – w godzinach szczytu umęczonych pracą mieszkańców metropolii może wyprowadzić z równowagi nawet kwilenie dziecka. Na domiar złego Zagubiony zmuszony jest podjąć ważną życiową decyzję. Identyfikujemy się z nim. W końcu w pierwszych minutach filmu jesteśmy jego oczami.

Exit 8
mat. prasowe

Korytarze i wielokrotne zapętlenia stają się szybko metaforą bałaganu w głowie bohatera, który wybrzmiewa coraz głośniej w głuchej przestrzeni. I coraz nieznośniej z każdą kolejną minutą pokonywania niekończącego się korytarza. Przecież każdy z nas znalazł się kiedyś w sytuacji bez wyjścia.

Kawamura sprytnie operuje niedopowiedzeniami, zmuszając widza do stawienia się w sytuacji głównego bohatera, który odtąd razem z nim rozpoznaje kolejne anomalie, omiata wzrokiem białe kafle, którymi wyłożony jest korytarz i mierzy z ukrytymi pod skórą strachami. Pojawiają się też postaci – choćby mężczyzna, który co rusz pokonuje tę samą trasę, mijając, bez żadnego kontaktu, Zagubionego. Budzi lęk swoją obecnością. A może nieobecnością właśnie?

Przymus ucieczki i wyjścia z klaustrofobicznej przestrzeni narasta z każdą minutą. Formuła pętli nie nuży, za to dusi. Ta „duchota” to domena japońskich horrorów zakorzenionych w estetyce i wierzeniach lokalnej kultury. Charakterystyczne dla gatunku są odwołania do grozy codzienności (w wypadku „Exit 8” – metro). Lęk zaczaja się w windzie, mieszkaniu, na korytarzu. W miejscach, które dotąd zdawały się zwyczajne, znajome. Duchy i ich wizerunki nawiązują do teatru kabuki i japońskich opowieści grozy (ostatnio arcyciekawy zbiór wydał Państwowy Instytut Literacki – „Opowieści niesamowite z języka japońskiego”). Napięcie narasta powoli, co szczególnie oddziałuje na odbiorcę. Podobnie jak społeczne lęki – przed śmiercią, samotnością, technologią, traumą (choćby „Ring”). I choć wielu uzna „Exit 8” za thriller, spełnia wszelkie kryteria gatunku J-horror. Ma również jego subtelność, której brakuje remake’om m.in. ze Stanów Zjednoczonych.

Zagubiony unika odpowiedzialności, kontaktu. Widać to w otwierającej scenie w metrze, gdy jest świadkiem przemocowego zachowania wobec kobiety z dzieckiem. I później, gdy dzwoni była partnerka, która znalazła się w szpitalu. Zagubiony odwraca wzrok, nie reaguje. Wycofuje się, być może kłopot sam się rozwiąże?

„Exit 8” stawia wiele pytań, ale to jedno jest najważniejsze: gdy znajdziemy się w zawodowym, życiowym, uczuciowym potrzasku – czy rzeczywiście nie będzie ucieczki? Czy niemożliwym jest stawienie światu czoła? Dlaczego? Immersyjne doświadczenie jest siłą filmu, choć zdarzają się momenty, które chciałoby się poszerzyć, poświęcić im więcej czasu, pogłębić psychologię postaci. Mimo to dostajemy zgrabne kino, a niełatwo to osiągnąć, gdy cała akcja odbywa się wyłącznie w metrze.

Muzyka i cisza – ukryci bohaterowie filmu

Są tu jeszcze dwie niezwykle istotne w budowaniu dramaturgii bohaterki – muzyka i cisza. Za niepokojący soundtrack zbudowany z wielu pauz, ale i drastycznych dźwięków odpowiedzialni są kompozytor Shouhei Amimori i producent Yasutaka Nakata. Jednak w uszach od samego początku (a potem w finale – nie bez przyczyny) dźwięczy słynne „Bolero” Ravela. Gdy Francuz napisał utwór w 1928 roku na zamówienie Idy Rubinstein, jego nietypowa konstrukcja wzbudzała sprzeciw zatwardziałych miłośników jedynej słusznej klasyki. Rytm wyznacza bowiem werbel, a potem narasta powtarzający się motyw na kolejne instrumenty. „Bolero” jest jedną z głównych wskazówek reżysera skierowaną do widza – już w pierwszej minucie filmowiec wyjaśnia muzyką, czego możemy się za chwilę spodziewać. Ten jeden rytm i temat utworu stają się muzycznym odpowiednikiem pętli, w której utknie główny bohater. Napięcie narasta, w jednym, jak i w drugim dziele z ledwie dostrzegalnymi zmianami. Cykl odczytujemy jako obsesyjny, podobnie jak hipnotyczne crescendo. „Bolero” jest eleganckie, ale to labirynt, w którym wszystko buduje się wokół jednej figury rytmicznej. Zmiana zachodzi w finale, gdy utwór wymyka się poza ramy. Podobnie jak Zagubiony.

Wersja wykorzystana w filmie została zarejestrowana w 1974 roku – utwór wykonała Boston Symphony Orchestra, którą kierował legendarny japoński dyrygent Seiji Ozawa (skoro już o nim, warto wspomnieć o książce będącej zapisem fascynujących rozmów na temat muzyki, jakie z Ozawą przeprowadził Haruki Murakami).

Oszczędny w efekty, lecz uciekający od efekciarstwa „Exit 8” to jedna z najciekawszych propozycji kinowych roku. Mocno osadzony we wschodnioazjatyckiej kulturze, jest jednocześnie nadzwyczaj uniwersalny. Doświadczenie pokolenia milenialsów poszukującego swojej drogi, wciąż równie łapczywie mimo upływającego czasu, jest kolektywne, niezależnie od kontynentu. W Japonii, dodatkowo odczuwalne ze względu na społeczno-historyczno-polityczne uwarunkowania. Przeglądamy się w Zagubionym niczym we własnym odbiciu. Tylko metro nad Wisłą, na szczęście, nie tak głębokie i zawiłe. Ale i w jego korytarzach, od czasu do czasu, można się zagubić.

I jeszcze jedno – bądźcie uważni od pierwszych taktów i pierwszych klatek filmu. Ta uwaga naprawdę się wam przyda.

„Exit 8” reż. Genki Kawamura

W IMAX od 19.09, w kinach od 26.09

Reklama
Reklama
Reklama