Reklama

Brad Pitt ma 60 lat i wraca do świata, który nie wybacza słabości. Film „F1”, po głośnej premierze kinowej, jest już dostępny w streamingu na Apple TV i od pierwszych minut jasno daje do zrozumienia, że nie będzie to klasyczna historia o sporcie. To opowieść o ambicji, ego, stracie i drugich szansach – opowiedziana w tempie 300 km/h.

Pitt wciela się w Sonny’ego Hayesa, byłego kierowcę Formuły 1, który po latach nieobecności wraca na tor. Ma doświadczenie, blizny i świadomość własnych ograniczeń – fizycznych i psychicznych. W świecie, w którym liczą się milisekundy i młodość, jego wiek staje się kontrowersją. I punktem wyjścia do historii o tym, co dzieje się z człowiekiem, gdy adrenalina była całym jego życiem.

Brad Pitt i Damson Idris: pojedynek pokoleń na torze F1

Najciekawsza dynamika filmu rozgrywa się między Haysem a Joshuą Pearce’em, granym przez Damsona Idrisa. Pearce to młody, bezkompromisowy talent zespołu APXGP – szybki, ambitny, głodny sukcesu. Hayes wnosi do zespołu doświadczenie i intuicję, ale też przeszłość, z którą wciąż musi się zmierzyć.

Ich relacja balansuje między rywalizacją a nieoczywistym mentoringiem. To nie jest prosta historia mistrz–uczeń, lecz opowieść o dwóch mężczyznach, których łączy podobna trauma – obaj w dzieciństwie stracili ojców – i obsesyjna potrzeba udowodnienia swojej wartości. Film zaskakująco dużo miejsca poświęca emocjom, napięciom i momentom ciszy pomiędzy wyścigami, pokazując, że największe pojedynki często nie rozgrywają się na torze.

Prawdziwe Grand Prix, prawdziwe bolidy i zero green screenu

Jednym z największych atutów „F1: Film” jest realizm. Zdjęcia powstawały podczas rzeczywistych weekendów Grand Prix, m.in. na torze Silverstone, a także w trakcie wyścigu Rolex 24 na Daytonie. Produkcja była zsynchronizowana z prawdziwym kalendarzem Formuły 1, co wymagało niemal chirurgicznej precyzji logistycznej.

Brad Pitt i Damson Idris faktycznie prowadzili bolidy na torze, a w filmie wzięło udział dziesięć zespołów F1 wraz z ich kierowcami i zapleczem technicznym. To sprawia, że „F1” ogląda się bardziej jak dokument z alternatywnej rzeczywistości niż klasyczne kino sportowe. Kamera Josepha Kosinskiego nie tylko śledzi prędkość, ale pozwala ją poczuć – dźwiękiem, rytmem montażu i fizycznym napięciem.

Serwis prasowy

Kosinski, Zimmer i Lewis Hamilton w tle

Za reżyserię odpowiada Joseph Kosinski, który po „Top Gun: Maverick” ponownie sięga po temat męskiej ambicji i adrenaliny, ale tym razem osadza go w znacznie bardziej bezwzględnym świecie. Scenariusz napisał Ehren Kruger, a muzyka Hansa Zimmera buduje napięcie nie tylko w trakcie wyścigów, lecz także w momentach introspekcji.

Kluczową rolę w produkcji odegrał Lewis Hamilton – producent filmu i konsultant scenariusza. Siedmiokrotny mistrz świata Formuły 1 pracował z Kosinskim nad każdym detalem, dbając o autentyczność świata przedstawionego. Dzięki temu „F1: Film” unika banałów i sportowych klisz, oferując historię, która brzmi wiarygodnie nawet dla najbardziej wymagających fanów motorsportu.

Film o prędkości, który tak naprawdę opowiada o czasie

Choć „F1” zachwyca rozmachem i techniczną precyzją, jego sednem jest coś znacznie bardziej uniwersalnego. To film o czasie – o tym, co robimy, gdy wydaje się, że najlepsze momenty są już za nami. Pitt jako sześćdziesięcioletni kierowca nie jest tu chwytem marketingowym, ale symbolem. Dowodem na to, że pasja nie zna metryki, a granice często istnieją tylko w naszej głowie.

Dziś, gdy „F1” jest już dostępny na Apple TV+, łatwiej dostrzec, że to nie tylko widowisko dla fanów Formuły 1. To kino o ambicji, stracie i odwadze, by jeszcze raz stanąć na linii startu — nawet jeśli stawka jest wyższa niż kiedykolwiek wcześniej.

Reklama
Reklama
Reklama