Reklama

Spis treści

  1. Kiedy codzienność staje się maratonem bez mety
  2. Tully – niania, której każdy by chciał
  3. Kobieca przyjaźń na ekranie
  4. Charlize Theron w roli, której się nie zapomina
  5. Dlaczego warto obejrzeć „Tully”?

Kiedy codzienność staje się maratonem bez mety

Marlo jest mamą dwójki dzieci i spodziewa się trzeciego. Na pierwszy rzut oka – typowa amerykańska sielanka. W praktyce – niekończący się bałagan, zmęczenie i brak czasu na oddech. Jej mąż jest w domu, ale najczęściej zajmuje się… konsolą. Do tego dochodzą kłopoty finansowe i emocjonalne trudności jednego z dzieci.

Wszystko to sprawia, że Marlo powoli traci siły. Wtedy jej brat proponuje, aby skorzystała z pomocy tzw. nocnej niani – osoby, która zajmuje się dzieckiem w nocy, dając mamie szansę na sen. Początkowo Marlo podchodzi do tego pomysłu z dystansem, ale kiedy do jej drzwi puka Tully – jej życie zaczyna zmieniać się z każdą kolejną nocą.

Tully – niania, której każdy by chciał

Tully (Mackenzie Davis) to młoda, energiczna dziewczyna, która ma w sobie coś z najlepszej przyjaciółki i życiowej mentorki. W ciągu kilku godzin potrafi nakarmić dziecko, wysprzątać mieszkanie, przygotować babeczki do szkoły i jeszcze znaleźć czas na rozmowę o tym, co naprawdę ważne. Z każdą kolejną nocą między Tully i Marlo rodzi się silna więź. Rozmawiają o marzeniach, dawnych szaleństwach i tym, jak łatwo w codziennym biegu zapomnieć o sobie. Ta relacja staje się prawdziwym wsparciem i powiewem świeżości w życiu bohaterki.

Kobieca przyjaźń na ekranie

Scenarzystka Diablo Cody i reżyser Jason Reitman pokazują macierzyństwo bez filtrów – z jego zmęczeniem, chaosem, ale też radościami. Nie brakuje tu humoru, ale jest też przestrzeń na refleksję. Relacja Marlo i Tully to tzw. „womance” – kobiecy odpowiednik bromance’u, pokazujący, jak ważne jest wsparcie między kobietami.

Film balansuje pomiędzy szczerym dramatem a ciepłą komedią, dzięki czemu nie jest przytłaczający, ale też nie spłyca problemu.

Charlize Theron w roli, której się nie zapomina

Do roli Marlo Charlize Theron przytyła aż 20 kilogramów, aby jak najwierniej oddać fizyczne zmęczenie młodej mamy. Ale to nie tylko fizyczna metamorfoza – Theron tworzy postać pełną emocji, wiarygodną i bliską widzowi.

Jej gra sprawia, że nawet jeśli film w pewnych momentach idzie na skróty, historia wciąż jest autentyczna. Mackenzie Davis w roli Tully świetnie uzupełnia ten duet – jest uśmiechnięta, mądra i odrobinę tajemnicza.

Dlaczego warto obejrzeć „Tully”?

„Tully” to nie jest kolejna cukierkowa opowieść o macierzyństwie. To film, który potrafi rozśmieszyć, wzruszyć i przypomnieć, jak ważne jest, by w natłoku obowiązków znaleźć czas dla siebie. Niezależnie od tego, czy jesteś rodzicem, czy nie – ta historia przypomni Ci, że każdy z nas potrzebuje wsparcia i chwili wytchnienia. To lekki, ale poruszający seans, który na długo zostaje w pamięci.

Reklama
Reklama
Reklama