„Opowieść wigilijna” to świąteczna powieść, która doczekała się aż trzech pełnometrażowych ekranizacji. Każda z nich wzrusza mnie równie mocno
Są takie historie, które wracają do nas co roku - nie dlatego, że wypada, ale dlatego, że w ich słowach zapisany jest rytm świąt. „Opowieść wigilijna” Charlesa Dickensa to właśnie taki przypadek. Klasyk z 1843 roku, który przetrwał dekady, wojny, zmieniające się mody i kolejne pokolenia widzów, wciąż pozostaje jednym z najbardziej wzruszających dzieł literatury zimowej. I nic dziwnego, że tak chętnie przenoszono go na ekran.

Charles Dickens napisał „Opowieść wigilijną” w czasach, gdy Londyn spowijała rewolta przemysłowa, a ludzie - mimo tłumu - żyli obok siebie, a nie ze sobą. Brzmi znajomo? Dzisiejsza zima, pełna pośpiechu, skrolowania i codziennego biegu, jest zaskakująco podobna do tej z 1843 roku. Może właśnie dlatego ta opowieść działa dziś, tak jak działała wtedy: bo przypomina, że nawet najzimniejsze serca mogą zacząć bić mocniej.
W tym artykule:
- Ebenezer Scrooge: bohater, którego cząstkę każdy z nas ma w sobie
- Magia świątecznej nocy - trzy duchy Dickensa i jedna prawda
- „Opowieść Wigilijna” na ekranie
- Ekranizacja „Opowieści wigilijnej” z 1999 roku
- Ekranizacja z 2009 roku: „Opowieść wigilijna”, która naprawdę potrafi przestraszyć 1999 roku
- „Opowieść wigilijna Myszki Miki” - animacja, bez której moje święta nie istnieją
Ebenezer Scrooge: bohater, którego cząstkę każdy z nas ma w sobie
Głównym bohaterem powieści jest Scrooge, który w książce jest symbolem chłodu - nie tylko zimowego. Chłodu emocjonalnego, wynikającego z lęku, samotności, utraty wiary w ludzi. Jednak Dickens pokazuje, że nawet najbardziej zamarznięta część nas może odtajać, jeśli dopuścimy do niej światło.
To właśnie dlatego każda ekranizacja historii potrafi poruszyć - bo mówi o przemianie, której wszyscy pragniemy, a czasem po prostu nie wiemy, jak zacząć.
Magia świątecznej nocy - trzy duchy Dickensa i jedna prawda
Nie bez powodu najważniejsza przemiana w literaturze rozgrywa się właśnie w noc poprzedzającą Boże Narodzenie. To moment, gdy świat jakby spowalnia, cisza staje się gęstsza, a świąteczne światła potrafią oświetlić więcej niż tylko ulicę.
Duch Przeszłych, Teraźniejszych i Przyszłych Świąt to nie fantastyczne postaci - to lustra. Każde z nich pokazuje coś innego: rany, które nie zostały zagojone; chwile, które umknęły; konsekwencje wyborów, których jeszcze można uniknąć. I właśnie to sprawia, że ta opowieść mimo upływu tylu lat - jest tak mocna.
„Opowieść Wigilijna” na ekranie
W ciągu ponad 180 lat powstało kilkadziesiąt adaptacji - zarówno teatralnych jak i tych ekranowych - trwających maksymalnie kilkanaście minut - ale ja mam swoje trzy ukochane - pełnometrażowe - zupełnie różne, a jednak każda z nich potrafi wycisnąć mi łzy, kiedy na zewnątrz prószy śnieg, a w domu pachnie cynamonem.
Każda filmowa wersja tej niepokonanej powieści niesie ze sobą wrażliwość twórców - jedne są mroczne i gotyckie, inne lżejsze i pełne humoru, jeszcze inne grają na emocjach subtelniej niż śnieg osiadający na płaszczu. A jednak wszystkie mówią to samo: dobro jest jak światło świecy - wystarczy jedna, by rozproszyć mrok.
Ekranizacja „Opowieści wigilijnej” z 1999 roku

Wśród adaptacji „Opowieści wigilijnej” ta z 1999 roku - wyreżyserowana przez Davida Hugh Jonesa, ze scenariuszem Petera Barnesa - wciąż zajmuje wyjątkowe miejsce na listach świątecznych propozycji. To film, który łączy klasyczny, niemal teatralny klimat z intymnym realizmem. A jego największą siłą jest Patrick Stewart, wcielający się w Ebenezera Scrooge’a tak przekonująco, jakby został stworzony do tej roli.
Stewart od pierwszej sceny pokazuje Scrooge’a takiego, jak opisywał go Dickens: skąpego, chłodnego, wycofanego, pozbawionego ciepła - wobec innych, ale też wobec samego siebie. To człowiek, który latami pielęgnował zgorzknienie, pozwalając, by materializm odebrał mu radość, bliskość i sens życia. Aktor gra tę postać z chirurgiczną precyzją: każde spojrzenie, każdy skrzywiony grymas, każdy chłodny ton głosu tworzy portret człowieka, który zatrzasnął drzwi przed światem.
Chcesz zobaczyć tę treść?
Aby wyświetlić tę treść, potrzebujemy Twojej zgody, aby YouTube i jego niezbędne cele mogły załadować treści na tej stronie.
A jednak ta adaptacja nie jest tylko kolejną filmową lekcją o moralności. Jest w niej magia, ale nie ta baśniowa, przesłodzona. Magia bardziej dorosła - refleksyjna, gęsta, czasem mroczna. Przenoszą nas w nią kolejni duchowi towarzysze Scrooge’a:
- Joel Grey jako Duch Minionych Świąt, delikatny i niemal eteryczny,
- Desmond Barrit jako Duch Obecnych Świąt, wnoszący ciepło i barwy
- Tim Potter, wcielający się w najstraszniejszą wizję - Ducha Przyszłych Świąt.
Właśnie ta ostatnia część wstrząsa Scrooge’em najmocniej. Wizja samotnej śmierci, pusty grób, brak choćby jednego człowieka, który zapłakałby nad jego odejściem - to obraz tak niepokojący, że nawet widz czuje chłód na plecach. I to właśnie ta groza otwiera drogę do przemiany. Stewart pokazuje ją z niezwykłą subtelnością: nie jako nagłe olśnienie, ale powolne, bolesne kruszenie lodu.
Warto też dodać, że ta ekranizacja dba o baśniowy klimat Dickensa bez popadania w przesadę. Duchy nie są „papierowe”, nie są przerysowaną fantazją - każda z postaci wywołuje emocje, dokładnie tak, jak chciał Dickens. To film, który sprawdza się szczególnie zimą, gdy za oknem cicho pada śnieg, a my chcemy zatrzymać się na chwilę i pomyśleć o tym, jak traktujemy innych.
Ekranizacja z 2009 roku: „Opowieść wigilijna”, która naprawdę potrafi przestraszyć

Jeśli klasyczna opowieść Dickensa kojarzy ci się z ciepłem kominka, zapachem mandarynek i delikatnym morałem podanym w aksamitnej formie - wersja z 2009 roku może cię zaskoczyć. A właściwie zszokować. Robert Zemeckis, mistrz filmowej technologii i twórca „Forresta Gumpa” oraz „Polar Expressu”, postanowił odświeżyć historię Ebenezera Scrooge’a w sposób, którego nikt się nie spodziewał: tworząc najbardziej mroczną i dosłownie straszną wersję „Opowieści wigilijnej” w historii kina.
Choć film wiernie trzyma się fabuły Dickensa - zgorzkniały, skąpy Scrooge, noc wigilijna, trzy duchy, bolesna konfrontacja z własnym życiem - ton tej opowieści jest kompletnie inny. Zemeckis zanurza historię w mroku, ostrej dramaturgii i bezkompromisowej grozie. To nadal klasyk o przemianie, ale obudowany w estetykę, która momentami przypomina film grozy.
Już sama decyzja, by zapraszać na seanse tylko dzieci powyżej 10. roku życia, wiele mówi o tym, jak intensywny jest to film. I - jak często podkreślano - to i tak granica ustawiona odważnie. Bo to, co Zemeckis pokazuje na ekranie, naprawdę potrafi zmrozić krew w żyłach:
Duch Jakuba Marleya z odpadającą szczęką i pustym, przerażającym spojrzeniem.
Grób, który otwiera się jak piekielna brama, wciągając Scrooge’a w ciemność.
Upiorne rumaki, czarne, dzikie, z krwistymi oczami pełnymi furii.
Pościgi tak gwałtowne, że w technologii 3D przypominają szaloną jazdę kolejką górską.
To nie są jedynie efekciarskie scenki - Zemeckis naprawdę nie przebiera w środkach. Widz o słabszych nerwach może nie raz odwrócić wzrok. Film nie straszy wyłącznie fabułą - straszy formą, realizacją, intensywnością.
Chcesz zobaczyć tę treść?
Aby wyświetlić tę treść, potrzebujemy Twojej zgody, aby YouTube i jego niezbędne cele mogły załadować treści na tej stronie.
Dla fanów technologii jest to jednak prawdziwa gratka. Połączenie trójwymiaru z techniką motion-capture (czyli nakładaniem animacji na grę aktorów) robi ogromne wrażenie, a film - mimo animowanej formy - często wydaje się niepokojąco realistyczny.
Warto też zaznaczyć, że Jim Carrey tworzy tu jeden z najbardziej imponujących dubbingowych popisów w karierze, podkładając głos aż ośmiu postaciom: gra m.in. Scrooge’a, jak i wszystkie trzy duchy. To aktorska akrobatyka, która naprawdę robi różnicę. W polskiej wersji głos Scrooge'a podkłada Piotr Fronczewski i jest genialny...
Obok Carreya w obsadzie pojawiają się też:
- Gary Oldman jako Bob Cratchit (w polskiej wersji: Jan Peszek),
- Colin Firth jako Fred (w polskiej wersji: Grzegorz Damięcki),
- Bob Hoskins jako Pan Fezziwig (w polskiej wersji: Marian Opania)
- Robin Wright jako Belle (W polskiej wersji: Anna Dereszowska)
To film świąteczny, który łamie zasady świątecznych filmów: jest piękny, ale przerażający; klasyczny, ale nowatorski; wzruszający, ale jednocześnie naprawdę niepokojący. I choć tradycjonaliści Dickensa mogą czuć się tą wersją przytłoczeni, jedna rzecz jest pewna - Zemeckis miał odwagę pokazać jak bardzo straszna potrafi być prawda o samym sobie.
„Opowieść wigilijna Myszki Miki” - animacja, bez której moje święta nie istnieją

Są takie świąteczne rytuały, które nie potrzebują przypomnienia w kalendarzu. W moim domu jednym z nich jest „Opowieść wigilijna Myszki Miki”, animacja Disneya z 1983 roku, która towarzyszy mi właściwie odkąd pamiętam. To jeden z tych tytułów, które - choć mają zaledwie 25 minut - potrafią rozświetlić cały grudzień bardziej niż wszystkie lampki na choince.
Pierwszy raz zobaczyłam ją w połowie lat 90., na wysłużonej kasetce VHS, którą wypożyczyłam razem z siostrą z wypożyczalni. Kopia była słaba, dialogi ledwo słyszalne, ale magia? Absolutnie nienaruszona. Sknerus McKwacz jako Ebenezer Scrooge, Myszka Miki jako Bob Cratchit, Kaczor Donald jako wiecznie pogodny siostrzeniec i cała plejada disneyowskich bohaterów, którzy z wdziękiem i żartobliwą lekkością unieśli na swoich barkach klasykę Dickensa.
Chcesz zobaczyć tę treść?
Aby wyświetlić tę treść, potrzebujemy Twojej zgody, aby YouTube i jego niezbędne cele mogły załadować treści na tej stronie.
Do dziś kocham tę animację tak samo mocno, choć oglądam ją już bardziej świadomie - wsłuchując się w głosy Piotra Grabowskiego, Jarosława Boberka i Eugeniusza Robaczewskiego - prawdziwych mistrzów dubbingu, dzięki którym magia Disneya wciąż unosi się nad niejednym polskim salonem.
To adaptacja skrócona, pełna drobnych gagów i easter eggów, ale właśnie dzięki temu idealna na pierwsze spotkanie z literacką klasyką. Duch Przeszłych Świąt przemawia głosem Świerszcza Jiminy’ego z „Pinokia”, Goofy w roli Jacoba Marleya zalicza chyba najzabawniejszy upadek ze schodów w historii animacji, a mroczna sekwencja na cmentarzu… cóż, do dziś potrafi ścisnąć mi serce. Bo choć Disney dodał tej opowieści pastelowej lekkości, sens pozostał ten sam - dobro zawsze wraca, a przemiana Scrooge’a może wzruszyć nawet największego twardziela.
Każdego roku - od mojego dzieciństwa, kiedy oglądałam ją na maratony z wypożyczonej kasety, po dorosłe życie, kiedy puszczamy ją całą rodziną wciąż z tym samym wzruszeniem - „Opowieść wigilijna” przypomina mi, że święta to nie dekoracje ani prezenty, lecz ludzie, których mamy obok siebie.

