Reklama

Jude Law od lat kojarzy się przede wszystkim z rolami mężczyzn, którzy potrafią jednym spojrzeniem zawrócić kobietom w głowie. „Holiday”, „Bliżej”, „Utalentowany pan Ripley” - w każdym z tych tytułów jego urok jest częścią konstrukcji postaci. Ostatnie lata to jednak zupełnie nowy etap w jego karierze. Najpierw zaskoczył jako nietypowy papież, potem wrócił w filmie, który można określić jako slow-burn thriller o kapitalizmie, męskości i obsesji bycia „kimś”.

Nic dziwnego więc, że „Gniazdo” ponownie trafiło do top 10 na HBO Max. To kino, które wciąga jak najlepszy psychologiczny dreszczowiec.

W tym artykule:

  1. „Gniazdo” znów podbija HBO Max. Thriller o notorycznym kłamcy wciągnie was do reszty
  2. Rodzina w pułapce pozorów
  3. Carrie Coon - prawdziwe serce filmu
  4. Jaka jest cena sukcesu?

„Gniazdo” znów podbija HBO Max. Thriller o notorycznym kłamcy wciągnie was do reszty

Ten mroczny thriller wyreżyserowany w 2020 roku przez Seana Durkina ponownie podbija polskie streamingi. Film opowiada historię idealnej rodziny, z idealnym życiem. Na pierwszy rzut oka O’Harowie wyglądają jak model amerykańskiej rodziny z reklamy - piękne poranki, wspólne śniadania, gra w piłkę, czułość między małżonkami. Rory (Jude Law) budzi Allison (Carrie Coon) kawą, odprowadza dzieci do szkoły, troszczy się o dom. Tyle że jest pewien drobiazg: nie pracuje. A raczej siedzi w biurze i udaje, że wszystko ma pod kontrolą.

O’Harowie wcale nie są tacy, za jakich się podają. Mają mieszkanie na Manhattanie, obracają się w świecie, w którym suknie wieczorowe wyciąga się z szafy „od tak”, a toasty wznosi się szampanem w kryształowych kieliszkach. Tylko że cały ten luksus jest… wydmuszką. Rory żyje na kredyt - emocjonalny i finansowy. Jest mistrzem autopromocji, człowiekiem, który zawsze „zaraz coś załatwi”, „właśnie dogaduje wielki deal” i „chwilowo potrzebuje tylko czasu”. Jego ambicje są większe niż konto bankowe.

Kiedy pojawia się „idealna oferta” pracy w Londynie, Rory błyskawicznie podejmuje decyzję. Przeprowadzka, nowy świat, nowi ludzie - i ogromna posiadłość pod miastem, która wygląda jak miejsce z marzeń, ale nosi w sobie coś niepokojącego, jak rezydencje z filmów o „południowej gotyce”. Rory odżywa. A wraz z nim wychodzi na powierzchnię prawda, którą skrzętnie ukrywał.

Rodzina w pułapce pozorów

Londyn roku 1986, tuż po deregulacji rynków, staje się dla bohaterów polem bitwy. Allison początkowo trzyma ich życie w ryzach, ale ta chwila nie trwa wiecznie. To ona widzi, że dzieci są nieszczęśliwe, że w nowej szkole radzą sobie gorzej niż w poprzedniej, że w wielkim domu czai się niepokój, którego nikt nie potrafi nazwać.

A Rory? Rory wciąż opowiada bajki. O tym, jak świetnie mu idzie, ilu ma klientów, jak wielkie życie ich czeka. Durkin pokazuje ten mechanizm z chirurgiczną precyzją: w kapitalizmie przyznanie się do słabości jest zbrodnią, więc Rory będzie brnął dalej, aż do upadku. A ten upadek nadchodzi - powoli, gęsto, jak mgła za oknami ich wiktoriańskiego domu.

Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że reżyser tworzy film, który momentami ociera się o horror psychologiczny. Wspaniałe, zimne zdjęcia Mátyása Erdély’ego przypominają najlepsze kadry z kina artystycznego Europy Środkowej, a muzyka Richarda Reeda Parry’ego przenosi nas prosto do popowej melancholii lat 80. To świat, który błyszczy, ale pod spodem gnije.

Carrie Coon - prawdziwe serce filmu

This image released by IFC Films shows Jude Law, left, and Carrie Coon in a scene from "The Nest." (IFC Films via AP) A

Choć Jude Law gra jedną z najlepszych ról ostatnich lat - neurotycznego, rozdartego między ego a rzeczywistością mężczyznę - to jednak Carrie Coon ma tu najważniejszą scenę filmu. Kiedy Allison „pęka”, robi to spektakularnie, z siłą kobiety, która już wie, że nie da się dłużej zaklejać taśmą emocjonalnych pęknięć.

Jej wyznanie przy stole, jej gniew, jej odwaga... to momenty, które zostają z widzem na długo. Widzimy kobietę, która przez lata była „partnerką w nieszczęściu”, ale w końcu zaczyna stawiać pytania, na które Rory nie ma odpowiedzi.

Jaka jest cena sukcesu?

Najbardziej fascynujące w „Gnieździe” jest to, że choć oglądamy historię jednej rodziny, mamy wrażenie, że oglądamy metaforę świata. Rory jest uosobieniem systemu, który zawsze chce więcej: większego domu, większej pensji, większego prestiżu. A kiedy wszystko się wali, powtarza tylko: „Jeszcze chwila. Jeszcze trochę”. To thriller o wolnym rynku. Slow-burn horror o aspiracjach. I przerażająco aktualna opowieść o świecie, w którym sukces jest jedyną wartościową walutą.

Wszystko, w co wierzyliśmy, okazało się kłamstwem. Upadek rodziny O’Harów przypomina upadki, które widzieliśmy w prawdziwym życiu - po kryzysach finansowych, po lockdownach, po latach życia na kredyt. Martwy koń Allison? To metafora, której nie sposób zapomnieć: pewnych rzeczy w społeczeństwie nie da się zakopać, bo wracają jak echo.

W ostatniej scenie rodzina znów je razem śniadanie. Nic już nie jest „idealne”, nic nie błyszczy jak kiedyś, ale jest prawdziwe. Wreszcie. Po raz pierwszy widzimy ich bez masek. „Przestań, Rory” - pada ostatnia kwestia. I to chyba najważniejsze zdanie całego filmu, które domyka pewną klamrę, której wiele kobiet w życiu, przez lata nie potrafi domknąć.

Reklama
Reklama
Reklama