Reklama

Remake „Scen z życia małżeńskiego” to jedna z tych produkcji, które nie pytają widza o zgodę. Serial HBO w reżyserii Hagai Leviego bierze kultowe dzieło Ingmara Bergmana i bez sentymentu przenosi je do współczesnej Ameryki — świata równościowych deklaracji, terapii par, technologii zawsze pod ręką i emocji, które wciąż wymykają się wszelkim postępowym narracjom.

To nie jest historia o „rozstaniu z klasą”. To wiwisekcja związku, która boli dokładnie tam, gdzie powinna.

Dwoje ludzi w jednym kadrze

„Sceny z życia małżeńskiego” niemal w całości opierają się na duecie Jessiki Chastain i Oscara Isaaca — i trudno wyobrazić sobie lepsze obsadzenie tych ról. Mira i Jonathan są razem na ekranie niemal bez przerwy, jakby kamera bała się spuścić ich z oka choćby na moment. Każda rozmowa staje się pojedynkiem, każde milczenie — oskarżeniem.

Chastain gra Mirę jako kobietę sukcesu: pewną siebie, sprawczą, momentami bezwzględną. Isaac jest jej przeciwieństwem — emocjonalny, wrażliwy, zanurzony w relacji głębiej, niż sam by chciał. Ich relacja nie rozpada się nagle. Ona gnije, kruszeje, pęka na drobne kawałki — na oczach widza.

To aktorstwo bliskie teatrowi: intensywne, niemal niekomfortowo intymne. Kamera podchodzi zbyt blisko. Widz widzi pot, łzy, nerwowe tiksy. Nie ma gdzie uciec.

Serwis prasowy

Zamiana ról, która zmienia wszystko

Najodważniejszym — i najciekawszym — ruchem Leviego jest zamiana ról znanych z oryginału Bergmana. To Mira odchodzi. To ona dominuje, podejmuje decyzje, narzuca rytm rozpadu. Jonathan zostaje z emocjami, dzieckiem i poczuciem porażki.

Ten zabieg nie jest tanim feministycznym gestem ani prowokacją dla samej prowokacji. To raczej gorzkie pytanie: czy zmiana ról faktycznie oznacza zmianę mechanizmów? Serial pokazuje, że władza w związku — niezależnie od płci — potrafi być równie destrukcyjna.

Intymność bez filtrów

Levi nie estetyzuje bólu. Sceny seksu są surowe, pozbawione filmowego glamouru, momentami wręcz niezręczne. Jedna z najmocniejszych scen to ta, w której Jonathan po zbliżeniu po prostu idzie pod prysznic. Bez katharsis. Bez romantycznej puenty. Jest w tym coś brutalnie prawdziwego.

To serial, który rozumie, że intymność nie zawsze jest bliskością, a rozstanie rzadko bywa wyzwoleniem. Inspiracja książką „The End of Love” Eve Illouz jest tu wyczuwalna: miłość w XXI wieku to projekt pełen sprzeczności, oczekiwań i przemocy emocjonalnej, często maskowanej językiem samorozwoju.

„Sceny z życia małżeńskiego” nie oferują ukojenia. Nie dają prostych odpowiedzi ani bezpiecznych morałów. To serial, który ogląda się z zaciśniętym gardłem i myślą: to zbyt znajome.

Nie każdemu się spodoba. I bardzo dobrze. Najlepsze rzeczy nie są po to, by się podobać — tylko żeby zostawać pod skórą. Jeśli Bergman rozbierał małżeństwo na części pierwsze w latach 70., Levi pokazuje, że pięćdziesiąt lat później nadal nie bardzo wiemy, co zrobić z tym, co z tej rozbiórki zostało.

Reklama
Reklama
Reklama