Reklama

Zachwycił widzów i krytyków główną rolą w „Sali samobójców. Hejter” Janka Komasy, za którą otrzymał nominację do prestiżowych Orłów. Zadebiutował piosenką „Zabierz tę miłość” z Julią Wieniawą i odsłonił kolejny talent. Obecnie pracuje nad kilku planach zdjęciowych i solową płytą. Ale wychowany w artystycznej rodzinie Maciej Musiałowski, poza aktorstwem i muzyką, zmienia polski rynek sztuki. Od kilku lat jego najważniejszym projektem jest Festiwal Sztuk Zjednoczonych – wydarzenie, które zbudował niemal od zera i które dziś przyciąga do zabytkowego zamku w Domanicach artystów z różnych światów: od malarzy i performerów po muzyków i reżyserów. O tym, jak udaje mu się to łączyć, jak to wpływa na jego wrażliwość oraz czy pasja jest to bardziej błogosławieństwo czy utrapienie, rozmawiamy z Maciejem Musiałowskim.

Aleksandra Jóźwiak: Wyobraź sobie, że masz przed sobą osobę, która nie wie absolutnie nic o Twoim festiwalu. Co byś powiedział, by ją przekonać, że warto przyjechać?

Maciej Musiałowski: Jeśli ta osoba szuka czegokolwiek w sztuce, pragnie poczuć, doświadczyć i dać się wciągnąć w wir czegoś twórczego, to Festiwal Sztuk Zjednoczonych jest takim miejscem. Zamek, w którym się odbywa, jest sam w sobie dziełem sztuki. Dla mnie to, jakby fantasmagoria (magiczny spektakl – przyp. red.), że tak powiem za Witkacym. Miejsce, gdzie wszystko – teatr, muzyka, rzeźba, poezja, taniec, malarstwo, film, performance – dzieje się równocześnie. Sztuka wychodzi z każdego zakamarka zamku. I nawet nie jesteśmy w stanie ogarnąć wszystkiego, co się tam dzieje. I w tym właśnie jest piękno mojego Festiwalu. To wydarzenie, którego nie da się do końca objąć rozumem, trzeba go po prostu doświadczyć.

Jeżeli ja miałabym opisać twój festiwal, to powiedziałabym, że to coś więcej niż wydarzenie kulturalne, a jedyny w swoim rodzaju manifest, który wychodzi poza utarte ramy.

Zdecydowanie. To też spotkanie ludzi, którzy poświęcili swoje życie sztuce, ale niekoniecznie są w popkulturze. Pomysł na festiwal zrodził się z podziwu dla mojego brata Jana, jego środowiska malarzy, rzeźbiarzy, plastyków, performerów, artystów niekoniecznie obecnych w mainstreamie. To są ludzie absolutnie oddani, bezkompromisowi. Z czasem poczułem potrzebę zderzenia tych dwóch światów – niszowego i popkulturowego, w którym sam często funkcjonuję. Brakowało mi tych wartości, które pamiętałem z czasów szkoły artystycznej. Chciałem stworzyć przestrzeń, która będzie autentyczna, otwarta, szczera. Marzenie o zamku było zawsze, ale zamek bez ludzi? Bez sensu. Dlatego zamek stał się domem dla Festiwalu.

Maciej Musiałowski Festiwal Sztuk Zjednoczonych
Boutayna Fartale Boutayna Fartale

Myślę, że w show-biznesie czegoś mi zaczęło brakować. Tego pierwotnego kontaktu ze sztuką. Kiedy kupiłem zamek, wiedziałem, że musi być otwarty. I sześć miesięcy później zrobiliśmy tam pierwszy festiwal. W tempie ekstremalnym. Bez agencji, bez wielkich inwestorów. Wszystko po to, żeby wspierać artystów i przeżywać razem sztukę w każdej postaci.

To brzmi bardzo intensywnie. Miałeś momenty zwątpienia?

Non stop! (śmiech). Ale serio – zwłaszcza w pierwszych edycjach, trafiałem na ludzi, którzy wykorzystywali moją naiwność, moje zaufanie. Przejechałem się na osobach, które udawały zaangażowanie, a działały we własnym interesie. To bolało. Ale też nauczyło. Dziś wiem więcej. Mam wokół siebie fantastycznych ludzi – artystów, przyjaciół, współorganizatorów. Ludzi, którzy naprawdę wierzą w tę ideę.

Myślę, że nie przesadzę, jeżeli powiem, że ten Festiwal Sztuk Zjednoczonych to moja olimpiada. Sportowiec trenuje do biegu na 100 metrów, ja – do festiwalu. Poświęcam temu wszystko. I choć brzmi to patetycznie, ten projekt ukształtował mnie bardziej niż jakakolwiek szkoła.

Czujesz się mentorem dla młodych artystów?

Nie wiem, czy mentorem. Jeśli dla kogoś spotkanie ze mną ma wartość, to super. Ja czuję, że wykonuję coś w rodzaju public service. To taka moja cicha misja. Kiedy widzę, jak młodzi ludzie przyjeżdżają do zamku na kilka dni w roku, wchodzą do świata sztuki, dzielą się swoimi projektami, to wszystko zyskuje sens.

Domanice Festiwal Sztuk Zjednoczonych
Boutayna Fartale Boutayna Fartale

Czy poza festiwalem masz w ogóle czas na inne projekty? Co z twoim albumem?

O dziwo tak! Właśnie na festiwalu podzielę się kilkoma niepublikowanymi jeszcze piosenkami zapowiadającymi nadchodzące muzyczne przygody. Jestem w procesie pracy nad solowym albumem.

A co z aktorstwem? Nadal działasz na planach filmowych?

Naturalnie że tak! Co roku staram się przyjmować minimum dwa filmy. W tym roku projektów filmowych łącznie zrobiłem cztery. Dziś byłem na przymiarkach do kostiumowego filmu i cieszyłem się jak dziecko w sklepie z zabawkami. Świat kina i teatru zawsz będzie dla mnie bardzo ważny.

Czy Twoja doba jakimś cudem jest dłuższa? Ta intensywność nie jest dla Ciebie zbyt duża?

Czasem jest, ale mam poczucie że przyjdzie jeszcze czas na zwolnienie tej rozpędzonej machiny. Teraz jest dobrze tak jak jest, wytchnienie dają moje rytuały. W wolnych chwilach jeżdżę konno, spędzam czas z przyjaciółmi, organizujemy wellnessowe retreaty w zamku. Ale dużo uczę się o sobie, również dzięki terapii. Spotykam się raz w tygodniu z terapeutką i to pomaga mi skupić się na "Macieju Musiałowskim". Bo kiedy grasz ciągle inne postacie, łatwo zagubić siebie. Terapia pozwala mi zobaczyć, gdzie jestem naprawdę. I nie zatracić tego, co ważne.

Festiwal Sztuk Zjednoczonych
Dominik Sadoch Dominik Sadoch

Rok temu Artur Rojek, który również kilkanaście lat temu powołał do życia swój alternatywny Off festival, powiedział mi, że jego siłą są emocje. A co jest Twoją?

Trudne pytanie. Emocje są dla mnie czasami także największym strachem. Bywają siłą, ale też czymś, co mnie przerasta. Mam w sobie lęk przed tym, jak intensywnie potrafię czuć. Chyba twórczość. Sama potrzeba tworzenia. Pasja do wyrażania siebie i swoich obserwacji na temat świata. To mnie niesie. Pomyślałem też o ludziach – o społeczności, którą tworzę i której jestem częścią. Zdecydowanie daje mi to energię.

Z perspektywy słuchaczki tej rozmowy powiedziałabym, że Twoją siłą jest pasja.

Pasja, tak. To dobre słowo. Piękne i trudne. Bo pasja bywa bolesna. Potrafi kosztować bardzo dużo – energii, snu, zdrowia. Pierwsze edycje festiwalu to była pasja. Naprawdę. Miałem momenty, kiedy myślałem, że nie dam rady, że wszystko się zawali. Ale potem wraca światło. I jeśli wokół siebie masz ludzi, którzy w to wierzą – to jest wszystko. Wtedy można przetrwać nawet największe zmęczenie. I mieć z tego jeszcze radość.

Reklama
Reklama
Reklama