Reklama

Jeszcze zanim „Emily w Paryżu” zamieniła Lily Collins w ikonę guilty pleasure i królową binge watchingu, aktorka zagrała rolę, która do dziś uchodzi za jedną z najbardziej wymagających w jej karierze. Fenomen lekkiego, cukierkowego serialu Netfliksa sprawił, że przyzwyczailiśmy się do jej wizerunku: modna, uśmiechnięta, zawsze o krok przed kolejną randką i viralowym sukcesem. Tym większe zaskoczenie budzi „Aż do kości” - film z 2017 roku, który jest całkowitym zaprzeczeniem świata Emily Cooper.

„Aż do kości” - o czym jest ten film Netfliksa?

Ten dramat nie próbuje być „ładny” ani pocieszający. Wręcz przeciwnie - od pierwszych minut odbiera komfort i zmusza do konfrontacji z tematem, który zwykle zamiatamy pod dywan. Collins wciela się tu w Ellen, dwudziestoletnią dziewczynę chorującą na anoreksję, dla której codzienność dawno przestała być życiem, a stała się walką o przetrwanie.

To rola niemal do bólu intymna - tym bardziej że aktorka w jednym z wywiadów otwarcie mówiła o własnych doświadczeniach z zaburzeniami odżywiania.

Lily Collins w jednej z najtrudniejszych ról w karierze

„Aż do kości” nie opowiada historii cudownego ozdrowienia. Reżyserka i scenarzystka Marti Noxon pokazuje proces: pełen cofnięć, zaprzeczeń i momentów, w których nadzieja wydaje się luksusem. Ośrodek terapeutyczny prowadzony przez nietypowego lekarza (Keanu Reeves w zaskakująco powściągliwej, empatycznej roli) nie jest miejscem spektakularnych przełomów, lecz przestrzenią trudnych pytań. Najważniejsze z nich brzmi: czy naprawdę chcę żyć?

To właśnie tu Lily Collins pokazuje pełnię swoich możliwości. Bez makijażu, bez stylizacji, bez ochronnej warstwy ironii. Jej Ellen nie jest łatwa do polubienia ani jednoznaczna - i dokładnie na tym polega siła tej kreacji. Aktorka gra ciszą, spojrzeniem, fizycznością, która momentami aż boli. Nic dziwnego, że to właśnie ta rola bywa wskazywana jako najlepsza w jej dorobku - znacznie dalej od rom-comów i serialowego hitu, który uwielbia 58 milionów widzów na całym świecie.

Czy warto obejrzeć „Aż do kości”? Opinie i emocje widzów

Film bywał krytykowany za niedopowiedzenia i brak klasycznej narracyjnej klamry, ale być może właśnie w tym tkwi jego sens. „Aż do kości” zostawia widza z emocjami, które nie chcą się łatwo uporządkować. Z myślami, do których wraca się długo po seansie. To propozycja dla tych, którzy - zwłaszcza po świątecznym nadmiarze lukru - szukają w kinie czegoś bardziej surowego, prawdziwego i poruszającego.

Jeśli „Emily w Paryżu” jest deserem, ten film jest gorzką kawą bez cukru, która po świątecznych słodkościach smakuje wyjątkowo cierpko. I zostaje w pamięci na długo.

Reklama
Reklama
Reklama