Reklama

Trzeba na konkursie ładnie wyglądać. Podobno im bardziej przypominasz Chopina, tym większa szansa, że wygrasz. Na przykład Blechacz albo Zimerman. To nie jest przypadek! – uśmiecha się Marcin Wieczorek, pianista, jeden z bohaterów nagrodzonego Emmy filmu dokumentalnego „Pianoforte” w reż. Jakuba Piątka, portretującego chopinowskie igrzyska. Ile w tym prawdy? Cóż, za kulisami czasami ten pomysł zostaje zwerbalizowany, a fizys Blechacza i Zimermana przypominały kompozytora. Ale jak zatem wytłumaczyć wygraną Haliny Czerny-Stefańskiej?

Reklama

Był 1949 rok, gdy pianistka odebrała pierwszą nagrodę ex aequo z Bellą Dawidowicz reprezentującą ZSRR. III i IV konkurs dzieliło 12 lat. W 100. rocznicę śmierci Chopina z powojennego popiołu rodziła się dopiero nowa rzeczywistość. Lewobrzeżna Warszawa była nadal zrujnowana. Sala Filharmonii Narodowej nie nadawała się do użytku, w mieście brakowało fortepianów. Zorganizowano więc konkurs w sali Roma. Na jednym fotelu siadały po trzy osoby. O samej Czerny- -Stefańskiej pisałam już w drugim artykule z cyklu, poświęconym kobietom Chopina. Przenieśmy się więc w czasie o kilka lat, do 1955 roku. Wtedy znów triumfował Polak.

Adam Harasiewicz miał 23 lata, gdy wygrał V konkurs. Już za chwilę miał podbić świat. A jednak publiczność (co dzieje się regularnie) miała innego faworyta – Francuza Bernarda Ringeissena (IV miejsce). Jak pisał Jerzy Waldorff w „Wielkiej grze”, „publiczność warszawska była – jak zawsze – własnego zdania, ciężko rozżalona i tym razem na werdykt jurorów, bo wedle jej opinii pierwszą nagrodę winien był otrzymać Ringeissen. Kiedy więc jej nie dostał i ze swą matką smutny siadał do auta, entuzjastyczny tłum przed filharmonią zaczął mamę i syna Ringeissenów… podrzucać wraz z autem do góry!”. Takie emocje wzbudza Chopin. Musiały minąć kolejne dwie dekady, żeby na najwyższym podium znów stanął Polak. Ten przyszedł na świat w 1956, rok po V edycji.

Czy trzeba przypominać Chopina, żeby mieć większe szanse na wygranie konkursu? Zimerman i Blechacz mogliby tę tezę potwierdzić. A co zatem z Haliną Czerny-Stefańską?

Krystian Zimerman, bo o nim mowa, to postać otoczona aurą boskości w związku z nieprawdopodobnym talentem, ale i niedostępnością. Nie był to łatwy konkurs. Szczególnie pod względem… medycznym. Kanadyjczyk John Hendrickson skręcił nogę, którą z gipsu wyciągał tylko na występy. Publiczność go pokochała, lecz nie awansował do finału. Trafiła tam Elżbieta Tarnawska, ale przez całą noc przed występem odbierała anonimowe telefony z pogróżkami. Rano wycofała się z konkursu. Anglik Stephen M. Salkeld zachorował na grypę i zemdlał w filharmonii. Z kolei Tatianie Fedkinie reprezentującej ZSRR zaczęły krwawić opuszki palców. Koszmar na Chopinowskim. Gdy zwyciężył Zimerman, horror skończył się happy endem, a publiczność euforycznie pokochała 18-latka. Kariera pianisty pozostaje jedną z najbardziej spektakularnych na świecie. Zimerman musiał czekać 30 lat, by do kolejnego polskiego zwycięzcy móc zwrócić się w liście słowami: „Ujujuj, aleś, bracie, narozrabiał”.

Reklama

Faktycznie, narozrabiał. Rafał Blechacz nie brał jeńców podczas XV konkursu. I trawestując klasyczkę: szanowni państwo, w październiku 2005 roku rozpoczęła się w Polsce „blechaczomania”. Takiego konkursu wcześniej nie było. Blechacz zgarnął w zasadzie wszystkie nagrody i wyróżnienia, które były do zdobycia. Podczas finałowego wykonania koncertu e-moll orkiestra nie skończyła grać, gdy runęła lawina oklasków również ze strony części jury, co dotąd się nie zdarzało. Światowa „blechaczomania” trwa w najlepsze. W momencie pisania tekstu wiemy, że w październikowym XIX konkursie zagrają zwycięzcy 53. Ogólnopolskiego Konkursu Pianistycznego, Mateusz Dubiel i Krzysztof Wierciński. Kto do nich dołączy? I czy wśród nich znajduje się nowy zwycięzca Polak? Zobaczymy.

Reklama
Reklama
Reklama