Reklama

Pod koniec maja fani usłyszeli nowy singiel Asafa Avidana „The Call Of The Flow”, nagrany w legendarnym Miraval Studios i wzbogacony o pełną orkiestrę. Utwór łączy elegancję dawnych lat z nowoczesną dramaturgią — melancholia tańczy tu z nadzieją niczym w czarno-białym filmie z połowy XX wieku, gdzieś w paryskiej kawiarni. Powrót do klasycznego nastroju, spleciony z energią współczesności w albumie „Unfurl” otwiera nowy rozdział w twórczości Avidana. Pytamy artystę o jego inspiracje, proces twórczy i zmiany, jakie zaszły w jego muzyce (i nie tylko) na przestrzeni ostatnich lat.

Gabi Trojanowska, ELLE.pl: Zacznijmy od singla „The Call of the Flow”. Nagrywałeś go z pełną orkiestrą. Jak wyglądało to doświadczenie – zarówno emocjonalnie, jak i technicznie?

Asaf Avidan: Cały album nagrywaliśmy z pełną orkiestrą, głównie w reaktywowanym przez Brada Pitta Miraval Studios. To miejsce ma niezwykłą aurę i historię. Kontrast z „Anagnorisis” był ogromny — tamten album powstawał w pandemii, w małych, prywatnych przestrzeniach, tworzyłem go praktycznie samodzielnie. Tutaj byłem otoczony dziesiątkami muzyków, techników i aranżerów.

Mam precyzyjną wizję, zawsze przygotowuję szczegółowe dema, ale gdy tyle osób wnosi siebie, zaczynasz dyrygować nie tylko orkiestrą, lecz całym ludzkim żywiołem. Bywa to trudne — czasem marzysz o samotności małego studia — ale są momenty, kiedy wszystko się łączy: energia, osobowości, niedoskonałości. Wtedy dzieje się coś głęboko ludzkiego. To doświadczenie nie było ani „świetne”, ani „złe” — było pełnym spektrum emocji.

Jakich reakcji oczekiwałeś przy premierze „Unfurl”?

Nie miałem już oczekiwań (śmiech). Chciałem jedynie, żeby ludzie znaleźli w mojej muzyce coś swojego. „Unfurl” powstawał długo — właściwie od czasów „Anagnorisis”. Każdy mój album to kolejna wyprawa w głąb siebie, archeologia wewnętrznych warstw. Wierzę, że im bardziej schodzisz w głąb, tym bardziej dotykasz tego, co uniwersalne...

...czegoś wspólnego wszystkim, choć trudnego do nazwania?

Tak. Na dnie jest strach — przed końcem, przed nieznanym — i jednocześnie pragnienie, by to zrozumieć. Na „Anagnorisis” dotarłem do miejsca, które było niemal fizycznym doświadczeniem: lęku, pustki, rozpadu i przebudowy tożsamości. Chciałem tam wrócić. Próbowałem wszystkiego: Junga, medytacji, dziennika, godzin nad oceanem. Nic nie działało. Miałem poczucie, że już niczego nie napiszę.

Co ostatecznie to zmieniło?

Zbieg okoliczności. Po koncercie w Paryżu pojawił się Brad Pitt. Jego dom był niedaleko mojego. Zaprosił mnie do Miraval Studios. Odpowiedziałem, że nie mam żadnych piosenek, a on stwierdził: „To właśnie dlatego powinieneś przyjechać”. Kilka tygodni później byłem tam sam, z gitarą. Zostawili mnie w willi na odludziu. Cisza, zmieniający się krajobraz, brak presji. I nagle piosenki zaczęły się pojawiać. Jakby wróciło coś we mnie uśpione. To było jak odblokowanie wewnętrznego strumienia.

Co tam odkryłeś?

Poczucie jednoczesnego rozszerzania się na zewnątrz i zanurzania wewnątrz. Zastanawiałem się, gdzie kończę się „ja”, a zaczyna świat. Czy mogę odpuścić strukturę własnej tożsamości? Album wyrósł z napięcia między czymś nieskończonym a kruchością człowieka. I z tego, jak próbujemy odnaleźć się w tym paradoksie.

Brzmi to jak lekcja odpuszczania kontroli.

Tak. Po czterech latach blokady napisałem album w dwa tygodnie. Może był to finał długiego procesu — nie wiem. Cohen powiedział: „Gdybym wiedział, skąd przychodzą piosenki, chodziłbym tam częściej”. Możesz tylko przygotować się na moment, kiedy coś wypływa z podziemnego strumienia. Reszta jest tajemnicą.

Czy jest jeden utwór, który szczególnie definiuje dla Ciebie album „Unfurl”?

„I Don’t Know When, I Don’t Know How, I Don’t Know Why”. Umieściłem go jako pierwszy, bo zawiera cały chaos i odbudowę tożsamości. Najbardziej porusza mnie linia: „Nie umrę, nie umrę — wciąż żyję.” To nie jest optymizm. To uznanie, że śmierć jest jedyną rzeczą poza naszą kontrolą. Wszystko się kończy — my, nasze relacje, nasze opowieści. Nie jest to nihilizm — raczej świadomość, że w przemijalności jest godność i piękno.

Asaf Avidan
Getty Images

A jednak wszyscy próbujemy kurczowo trzymać się struktur...

Tak — religie, ideologie, narody, różne „-izmy” są próbą uporządkowania chaosu. Często jednak prowadzą do cierpienia. Pytam siebie: czy mogę odpuścić pragnienie kontroli i przyjąć kruchość? I czy mogę w tym wszystkim pozwolić sobie na zachwyt, radość, miłość, nie zamykając ich w formy?

Przejdźmy do trasy. Czego mogą spodziewać się fani?

Nie jedziemy z orkiestrą — to niemożliwe logistycznie. Gramy w pięcioosobowym składzie, ale to nowa, pełna energii konstrukcja. Po dwóch latach solowych występów mogę znowu poruszać się po scenie, używać ciała. Koncerty są intensywne.

Często mówię, że to wspólna praca. Ja gram, ale każdy w publiczności wykonuje swoją wewnętrzną podróż — odsuwa warstwy obronne, konfrontuje się ze sobą. Moim zadaniem jest stworzenie atmosfery, w której to stanie się możliwe.

I wreszcie — teledyski. Twój świat wizualny zawsze ma klimat noir. Co tym razem było inspiracją?

Ogromną inspiracją był Bernard Herrmann i kino Hitchcocka. „Unfurl” jest skonstruowany jak psychologiczny thriller z lat 40. i 50. W teledyskach sięgamy po noir, ale też po wczesny technikolor z „Vertigo”, „The Birds” czy „North by Northwest”. Fascynuje mnie przestrzeń między świadomością a podświadomością — stan, w którym nie wiesz, co jest realne, a co śnione. Freud nazywał to efektem doppelgängera.

Stąd „Mężczyzna bez Imienia” — postać, która pojawia się od dawna w mojej pracy. Jest jak aktor z filmu, którego nigdy nie nakręcono. W klipach przechodzimy przez różne warstwy: plan filmowy, garderobę, sceny prawdopodobnie wyobrażone. Maski, przenikanie rzeczywistości, brak pewności, co jest prawdą — to był nasz cel. Chcieliśmy stworzyć świat złożony z wielu przenikających się poziomów, w którym żadna warstwa nie jest bardziej „prawdziwa” niż inne.

Asaf Avidan to wokalista i autor piosenek o charakterystycznym, niepodrabialnym głosie, od lat mieszkający we Francji. Rozpoznawalność przyniósł mu zespół Asaf Avidan & the Mojos, z którym wydał trzy albumy, w tym złoty w Izraelu „The Reckoning”. Globalny sukces zdobył remix „One Day / Reckoning Song” autorstwa Wankelmuta, nagrodzony złotem i platyną w wielu krajach.

Od 2012 roku Avidan prowadzi karierę solową, wydając m.in. „Different Pulses” (platyna we Francji), „Gold Shadow” (złoto) oraz „The Study on Falling”. Jego muzyka łączy emocjonalny minimalizm, poetyckie teksty i unikalny wokal, porównywany do Janis Joplin, Jeffa Buckleya czy Niny Simone.

W 2023 roku, wspólnie z Cateriną Rinaldi, założył Different Pulses Sanctuary — miejsce dające bezpieczny dom zwierzętom porzuconym lub odebranym z hodowli. Sanktuarium działa jako przestrzeń, w której „miłość jest kluczem”, a wspierający mogą dołączyć do programu Sanctuary Family Kit.

Reklama
Reklama
Reklama