Antonina Tosiek: „Pamiętników nie piszą kobiety szczęśliwe” [WYWIAD]
Pełne wstydu, trudnych doświadczeń, ale i humoru czy dystansu — o czym i jak kobiety pisały pamiętniki w XX wieku? Z Antoniną Tosiek rozmawiamy o potrzebie pisania, wspólnotach kobiet i tradycji pamiętnikarstwa poprzedniego stulecia ukazanej w jej nowej książce.

Gabriela Cąber, redaktorka ELLE.pl: Skąd pomysł na sięgnięcie po takie źródła historyczne jak pamiętniki? Z jednej strony są one intymne, a z drugiej — bardzo „namacalne”.
Antonina Tosiek: Zarówno w latach 30., jak i w PRL-u monografie pamiętników konkursowych były publikowane, choć pamiętniki autorstwa kobiet stanowiły w nich mniejszość. Te częściej były redagowane i w większym stopniu, niestety, ocenzurowane. Ja na pamiętniki wpadłam absolutnie przez przypadek — na pierwszym roku studiów polonistycznych znalazłam w antykwariacie wybór pamiętników z lat 30., wydany w latach 50., czyli również bardzo specyficzny i dostosowany do ówczesnych wymogów politycznej cenzury. A mimo to pamiętniki mnie zachwyciły: zarówno poruszającą treścią, jak i niepowtarzalnym językiem, poetyką. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że istniała cała, kilkudziesięcioletnia tradycja pamiętnikarstwa konkursowego.
Zaczęłam szukać informacji na ten temat i okazało się, że był to gigantyczny i masowy zryw piśmienniczy polskiego społeczeństwa. Z dzisiejszej perspektywy uważam, że konkursy pamiętnikarskie to jedno z najważniejszych zjawisk w historii literatury XX wieku. Jeśli pomyślimy, że do końca lat 90. zorganizowano ponad 1500 takich konkursów, a w archiwum Towarzystwa Przyjaciół Pamiętnikarstwa u progu lat 90. było 900 tysięcy rękopisów...
To są ogromne liczby…
Dokładnie. To skala zupełnie nieporównywalna z żadną inną praktyką pisarską czy piśmienniczą. Niestety – na skutek decyzji prywatnych właścicieli, którzy w latach 90. przejęli budynek archiwum TPP w Rudnie, zdecydowana większość kolekcji uległa zniszczeniu, zachowało się około 10% wszystkich rękopisów z ponad siedmiu dekad tradycji konkursowej. Ja pracuję niemal wyłącznie na oryginalnych rękopisach, także tych z lat 30. Pamiętnikom konkursowym z kolejnych dekad poświęciłam pracę licencjacką, magisterską, obecnie kończę doktorat. Ale to w 2022 roku, podczas pierwszej kwerendy do książki, spędziłam w archiwum trzy miesiące. Codziennie przez kilka godzin skanowałam i fotografowałam rękopisy. Nawet teksty z dwudziestolecia międzywojennego nadal nie zostały zdigitalizowane.
Jak wyglądał sam proces doboru pamiętników czy bohaterek, które wspominasz w książce „Przepraszam za brzydkie pismo. Pamiętniki wiejskich kobiet”? Kierowałaś się jakimś konkretnym kluczem? Czy był to raczej klucz emocjonalny, przywiązanie do bohaterek — czy bardziej podejście kronikarskie, naukowe?
Najpierw skanowałam wszystko, co się da — po to, by móc dopiero pracować merytorycznie. Niemal rok zajęło mi przeglądanie i czytanie tych materiałów. To trwało długo, bo pamiętniki były w bardzo różnym stanie. Niektóre były pisane fonetycznie, inne gwarą, a jeszcze inne zupełnie bez kropek czy przecinków — po prostu jednym, długim ciągiem tekstu. Poza tym rozczytywanie rękopisów, zwłaszcza autorek niewprawionych w pisaniu, wymaga bardzo specyficznej praktyki i biegłości.
Oczywiście, miałam swoje ulubione pamiętnikarki, ale wiele z ich tekstów nie weszło do książki, bo zależało mi, by bazować na pamiętnikach jak najbardziej wiarygodnych, a więc jak najmniej stylizowanych literacko. Ważne było, żebym mogła sprawdzić jak najwięcej szczegółów — daty, topografię, fakty. Sprawdzałam na przykład w atlasach rzek, czy dana rzeka faktycznie jest tam, gdzie opisywała autorka, albo czy odległości podane w pamiętniku zgadzają się z rzeczywistością.
W mojej pracy naukowej zajmuję się literackimi aspektami i gestami autobiograficznymi autorek, które wymagają bardziej teoretycznej analizy. Natomiast w książce chciałam, by znalazły się przede wszystkim opowieści zbliżające się do świadectwa czy tekstu interwencyjnego, a nie wyłącznie literackiej kreacji. Mimo że pamiętnik to gatunek autokreacyjny, zależało mi na tym, by wyłonić z nich wspólną opowieść o byciu kobietą na wsi, wielogłosową wspólnotę ich doświadczeń, również tych trudnych — pomimo różnic pokoleniowych, geograficznych i historycznych. Ocalić różnorodność i wielość przy jednoczesnym ukazaniu pewnych punktów styku.
Chcesz zobaczyć tę treść?
Aby wyświetlić tę treść, potrzebujemy Twojej zgody, aby Instagram i jego niezbędne cele mogły załadować treści na tej stronie.
Wspomniałaś o negatywnych doświadczeniach, często przemocy, bólu, które towarzyszyły bohaterkom Twojej książki. Zwróciłam w tym kontekście uwagę na tytuł, gdzie pierwsze słowo to „przepraszam”. Myślę, że to bardzo znamienne… W trakcie lektury trudno było mi nie odnieść wrażenia, że pamiętniki wręcz emanowały „przepraszaniem”. Czy w trakcie pisania myślałaś nad alternatywnym tytułem?
Myślałam nad innym tytułem i on na początku brzmiał „Same o sobie”, ale „Przepraszam za brzydkie pismo...” znacznie lepiej oddaje złożoność pozycji, w której te kobiety się znalazły. Przepraszają zarówno autorzy, jak i autorki pochodzący z klasy ludowej, ale kobiety robią to zdecydowanie częściej i za więcej rzeczy. Przepraszają absolutnie na każdym kroku.
Dla mnie najbardziej poruszającą rzeczą w procesie pisania pamiętnika jest już samo podjęcie decyzji o zabraniu głosu, odwaga, by podjąć się pisania. To odwaga spojrzenia na swoje życie z innej perspektywy i uznania, że moja historia jest warta opowiedzenia; jest ważna. Mam wrażenie, że moje bohaterki najczęściej mierzyły się właśnie z tym — by udowodnić same sobie, że ich życiorysy mają znaczenie, że mogą poczuć się pełnoprawnymi uczestniczkami i posiadaczkami historii. I jeszcze, że nikt nie uzna je za śmieszne czy żałosne.
Często piszą: „mam takie życie, to pewnie nic ciekawego, a jednak zdecydowałam się pisać — przepraszam”. Przepraszają też za możliwe błędy w pisowni. To wiąże się ze wstydem i przekonaniem, że uzurpują sobie prawo do czegoś, co nie jest dla nich „naturalne” — do bycia częścią kultury pisma i widzialności swojego doświadczenia. W ich oczach widzialny i słyszalny może być tylko ktoś ciekawy, istotny, z dyplomami ukończonych szkół. Z jednej strony manifestują więc wyjątkową i inspirującą odwagę, by w ogóle zdecydować się na spisanie i nadesłanie swojej opowieści. Z drugiej – nieustannie odczuwają wstyd i poczucie winy za bycie „nie na miejscu”.
Co ważne, większość tekstów wcale nie była pisana z ambicją konkursową: kobiety prosiły, by wcale nie brać tego, co piszą pod uwagę. Bardziej była to więc potrzeba bycia wysłuchaną.
Czy udało Ci się odnaleźć równie wiele pozytywnych aspektów w samych pamiętnikach, czy jednak dominowało negatywne myślenie kobiet o sobie i swoim losie?
W książce pojawia się fragment wypowiedzi o tym, że pamiętników nie piszą kobiety szczęśliwe: myślę, że jest to w jakiś sposób znamienne. Mimo że większość historii jest smutna, uważam, że już samo pisanie o nich jest aktem sprawczości. Wiele z tych tekstów jest uwarunkowanych czasami, w których żyły ich autorki. Kiedy piszą o szczęściu, to często rozumieją je inaczej niż my, posługując się współczesnymi kategoriami i wyobrażeniami dotyczącymi tego, jak powinno wyglądać spełnienie. Dla nich, niezależnie od dekady, największą dumę i poczucie szczęścia przynosiła możliwość kształcenia. Nawet jeśli same nie mogły kończyć szkół, uważały swoje życie za wystarczające, wystarczająco „szczęśliwe”, jeśli udało im się wyedukować swoje dzieci.
Ale pamiętnikarki niekiedy piszą też w tonie humorystycznym, żartują albo opowiadają o miłości. Jedna z moich ulubionych pamiętnikarek, Maryśka, pisała, że podczas pierwszego zbliżenia po ślubie było tak „słabo”, że „jeśli po to cała ta parada, to lepiej sobie w łeb strzelić” — a potem z mężem przeżyli razem 60 lat. Lektura wielu z tych tekstów pokazuje, jak bardzo nasze rozumienie miłości romantycznej, przyjaźni i spełnienia jest uwarunkowane czasami, w których żyjemy. Te kategorie są zmienne, ruchome.
W książce pojawia się też temat samotności. Popkultura pokazuje wiejskie życie kobiet jako pełne wspólnotowości — spotkania na kawie, rozmowy, koła gospodyń. Zebrane przez Ciebie pamiętniki pokazują jednak coś innego.
W pracy nad „Przepraszam za brzydkie pismo…” zaskoczyło mnie, że wiele kobiecych wspólnot było raczej zbudowanych na konieczności i praktyczności niż emocjonalnej bliskości. Kobiety współpracowały, bo musiały, np. przy pracach polowych, ale rzadko rozmawiały o tym, co je naprawdę bolało. Tematy takie jak przemoc domowa, problemy małżeńskie czy antykoncepcja często były tabu — zwłaszcza wśród starszych pokoleń. Dopiero w latach 60. i 70. zaczęło się to zmieniać.
Przez moment myślałam, że być może była to specyfika tych konkretnych bohaterek, ale przypomniałam sobie wtedy moją babcię i jej najbliższą znajomą, z którą przez 40 lat mówiły do siebie per „pani” i nigdy nie przekroczyły granicy formalności. Paradoksalnie, w pamiętnikach męskich częściej pojawiają się próby przełamania tabu; u kobiet widać jednak trzymanie „gardy”, wynikające być może ze wstydu czy obawy przed byciem negatywnie ocenioną. Bliskość czy zbytnia „wylewność” były traktowane jako oznaki słabości.

Czy myślisz, że w tych pamiętnikach jest trochę nas, współczesnych kobiet? Wypisałam sobie fragment, który przesłałam do mojej mamy i komentowałyśmy — trochę gorzko — że widzimy w tym siebie, nasze babcie…
„Czas wolny jest swego rodzaju konstruktem społecznym — wymaga nie tylko konkretnych rozwiązań systemowych i praktycznych (na przykład mechanizacji rolnictwa), ale także zmiany mentalnej. Zaakceptowania, że przeznaczenie czasu na odpoczynek i przyjemności nie jest marnotrawstwem. W setkach pamiętników powraca ten sam obraz: matka, która siada z dala od kuchennego stołu, żeby być „pod ręką”, szybciej zetrzeć, zamieść, podać drugie danie. Albo babcia, która nie potrafi po prostu ułożyć się z wnuczkami na kanapie i obejrzeć odcinek serialu, bo musi czymś zająć ręce, czuć, że jest produktywna. Anka z Żukowa uwielbiała puszczaną tuż po dzienniku 'Niewolnicę Isaurę'. Babcia Anki także, ale zawsze razem z Isaurą robiła na drutach albo szykowała słoiki, gumy i sprężyny do weków. 'Lenistwo to grzech', powtarzała Ance. W pamiętnikach powraca też zwrot: Co tak siedzisz, nie masz nic do roboty? Bo pracować to udowadniać swoją wartość.”
Mam wrażenie, że my, kobiety, mamy to poniekąd „wdrukowane” — że zawsze trzeba coś robić, planować, przewidywać. Spotkałaś się już z głosami kobiet, odkrywały w Twojej książce część siebie i swojej rodziny?
Tak. Dziewczyny, z którymi rozmawiam, często odnajdują w tych obrazach i opisach siebie. Ja sama przyłapałam się na tym, że kiedy jadę do domu mojej babci, siadam z dala od stołu, podając wcześniej posiłek mężczyznom — dokładnie tak, jak robiła to przez całe życie moja babcia. To są wzorce, które mamy zinternalizowane, a których często sobie nie uświadamiamy.
Mamy do siebie żal, że nie wyrabiamy 200% normy, bo przecież „wszystko powinno być zrobione”. Umiejętność odpuszczenia i celebrowania odpoczynku wciąż przychodzi nam z trudem. Bo odpoczynek „musi być zasłużony” — trzeba się najpierw przepracować do granic możliwości, by móc odpocząć, a wtedy to już nie jest odpoczynek, tylko padnięcie ze zmęczenia.
To mnie porusza w kontekście odbioru książki — że mimo iż jesteśmy drugim czy trzecim pokoleniem po tamtych kobietach, niewiele w naszym kulturowym rozumieniu kobiecości się zmieniło. Dotyczy to także pracy zawodowej — udowadniania swojej pozycji przez wielozadaniowość, nieproszenie o pomoc, branie wszystkiego na siebie, byle tylko nie pokazać słabości. Wcześniej sobie tego z taką siłą nie uświadamiałam.
W „Przepraszam za brzydkie pismo…” jest takie przejmujące zdjęcie, które bardzo lubię: przedstawia kobietę siedzącą przy radiu i robiącą na drutach. Radio było dla ówczesnych kobiet prawdziwą rewolucją. Można było pracować i jednocześnie słuchać radia — w przeciwieństwie do telewizji, która wymagała pełnej uwagi. Dawało im to poczucie przyjemności bez poczucia winy, że „marnują czas”. To dla mnie bardzo symboliczne.
Czy jest coś, czego my — współczesne kobiety — możemy się nauczyć od pamiętnikarek?
Według mnie, „Przepraszam za brzydkie pismo. Pamiętniki wiejskich kobiet” to książka w dużej mierze o sprawczości, wspólnocie i o nadziei. Sam fakt, że czytelniczki chcą sięgnąć po wspomnienia kobiet sprzed kilkudziesięciu lat, być może wejść z nimi w dialog, świadczy o budowaniu pewnego rodzaju wspólnoty. O jej potrzebie. To gigantyczna siła.
Myślę, że warto czerpać na przykład ze zdolności pamiętnikarek do tworzenia oddolnych sieci wsparcia, które naprawdę miały znaczenie: często większe, niż formalne organizacje polityczne. Koła gospodyń wiejskich w latach 70. potrafiły samodzielnie zorganizować dziecińce czy przedszkola dla matek pracujących w polu. Nikt im tego nie nakazywał, nikt nie finansował — same wiedziały, czego potrzebują.
Przełamywanie izolacji i świadomość, że nie jest się samą w trudnym doświadczeniu, jest czymś, czego możemy się uczyć i dzisiaj. Jedna z pamiętnikarek napisała na przykład tekst o utracie dziecka w odpowiedzi na inny pamiętnik, w którym autorka dzieliła się podobnymi przeżyciami. Niestety, nie został opublikowany. Szkoda, że wiele takich głosów przepadło. Być może, gdyby stało się inaczej, ich autorkom żyłoby się choć trochę lżej. Dla mnie jednak mimo wszystko z takich historii płynie nadzieja, energia do działania, a nie tylko nieustannego powoływania się na traumę i cierpienie.
Czy któryś z pamiętników szczególnie zapadł Ci w pamięć? Przyznam, że czytałam w jednym z wywiadów o Twoim tatuażu. Opowiesz tę historię?
Tak, i to był mój pierwszy tatuaż! (śmiech) Spisywanie pamiętników to praca z setkami historii, które mogłabym połączyć w kolaż, ale trzeba było dokonać selekcji. Mam plik z ulubionymi fragmentami, który nazwałam „moje dziewuchy”. Nie jestem reporterką ani dziennikarką, a literaturoznawczynią, więc narzędzia dystansujące od bohaterek nie są dla mnie tak naturalne. Trudno jest się czasem zdystansować, gdy tak długi czas poświęca się rękopisom: siłą rzeczy zaczyna się te bohaterki lubić, a nawet wchodzić z nimi w pewnego rodzaju dialog.
Wracając jednak do historii tatuażu: Jadwiga C., która pisała pamiętnik w 1937 roku, uczestniczyła w kursie Uniwersytetu Ludowego i spędziła na nauce trzy miesiące. Potem musiała wrócić na wieś. Życie jej nie oszczędzało, ale mimo to na końcu pamiętnika napisała: „Po burzy zawsze nastąpi pogoda”. To zdanie, chociaż przecież dość i patetyczne, i prozaiczne, tak mnie poruszyło, że zwrot „nastąpi pogoda” wytatuowałam sobie krojem pisma autorki. Bo ona pomimo tak wymagającego życia i tylu trudnych doświadczeń była pełna nadziei na przyszłość. Nie udało mi się znaleźć informacji, co stało się z Jadwigą po wojnie, ale mam nadzieję, że nawet jeśli nie doświadczyła pełni pogody, to może chociaż ominęły ją spektakularne burze.
O dzienniku jednej z pamiętnikarek Wiesław Myśliwski napisał: „dziewczyńskie pleple”, chociaż cały jej pamiętnik był zapisem starań o zdobycie matury na przekór wszystkim przeciwnościom i braku wsparcia ze strony rodziny. Mam dziesiątki takich ulubionych historii…
A czy Ty sama pisałaś kiedyś pamiętnik lub dziennik?
To świetne pytanie, jeszcze nikt mi go nigdy nie zadał! (śmiech) Tak, jako nastolatka pisałam pamiętnik: oczywiście teraz strasznie się zawstydzam, gdy do niego wracam… (śmiech). Obecnie bardzo modną praktyką uważności stał się journaling, czyli codzienne zapisywanie swoich przemyśleń bez filtra, prosto z głowy. Sama zawsze noszę przy sobie mały notatnik. Często wydaje nam się, że na pewno zapamiętamy daną myśl, ładne zdanie, tytuł książki, o której ktoś wspomniał w tramwaju. Ale żyjemy dziś okropnie szybko, coś ciągle walczy o naszą uwagę i te małe „migawki” nam umykają. A czas i dystans, który wymusza na nas papier i coś do pisania, są bezcenne.
Dużo też mówi się o pisaniu jako narzędziu autoterapeutycznym i chociaż osobiście jestem dość podejrzliwa wobec dzisiejszej „popkultury terapeutycznej”, która coraz częściej przekształca traumę w produkt, to absolutnie wierzę w siłę zapisywania własnych doświadczeń i przepracowywania ich w języku. Najbardziej szczere i autentyczne jesteśmy chyba właśnie podczas rozmowy z nami samymi: ja-czytelniczka i ja-autorka.
To prawda. Niektórzy mówią, że Instagram to taka współczesna forma pamiętnika, ale Instagram jest chyba raczej jak pamiętnik pisany na konkurs — z myślą o ocenie, o odbiorcy. To zupełnie inna dynamika niż zapiski dla siebie. Zgadzam się, że pisanie ma ogromną moc — to w pamiętniku można być w pełni sobą.
Antonina Tosiek (ur. 1996) – badaczka dwudziestowiecznej diarystyki ludowej, poetka i krytyczka. Doktorantka Szkoły Doktorskiej Nauk o Języku i Literaturze UAM. Laureatka Studenckiego Nobla w kategorii literatura i dziennikarstwo. Członkini redakcji naukowej kwartalnika „Czas Kultury”. Autorka książki Przepraszam za brzydkie pismo oraz tomów poetyckich storytelling i żertwy – za tę drugą otrzymała Nagrodę im. Wisławy Szymborskiej oraz Nagrodę Literacką m.st. Warszawy.

