Reklama

Masz swoje pierwsze wspomnienie związane z Konkursem Chopinowskim?

ALEKSANDER LASKOWSKI: Kaseta Bunina (Stanisława Bunina, rosyjskiego pianista – przyp. red.) od babci. Chodziła na konkurs w 1985 roku. Głęboka komuna, pudełko z plastiku z dość nieładną okładką i kaseta, której słuchałem z nie najlepszego magnetofonu marki Grundig. To było wielkie przeżycie.

Wystarczyło, by zakochać się w Chopinie?

Nie. W dzieciństwie buntowałem się i poza muzyką, którą lubili moi rodzice, a więc Bachem, Beethovenem i w ogóle filharmonią, słuchałem też jazzu. Moja droga do Chopina była długa – jestem saksofonistą, nie grałem jego utworów. Ale takie wolne dochodzenie do naszego największego twórcy moim zdaniem nie jest nietypowe. Z jednej strony Chopin porywa w pierwszej chwili, z drugiej – to złożona muzyka. Wydaje mi się, że jako chłopak nie byłem emocjonalnie na nią gotowy. Musiałem wiele przeżyć, żeby zacząć nią oddychać.

A co się wtedy czuje, gdy zaczyna się Chopinem oddychać, rozumieć go?

Nie zaryzykowałbym stwierdzenia, że rozumiem Chopina, na pewno silnie odczuwam jego muzykę. Trudno ująć to syntetycznie, dlatego że muzyka Chopina to całe uniwersum, pełna paleta znaczeń, emocji, przeżyć. Głęboko zapadł mi w pamięć recital Jewgienija Kisina. Grał sonatę b-moll (czteroczęściowy utwór, którego trzecią część stanowi słynny marsz żałobny – przyp. red.). Obok mnie w filharmonii siedziała starsza pani w czarnej, koronkowej sukience jak sprzed wojny i kapeluszu z woalką. Gdy Kisin zaczął grać marsz, jej twarz stężała. Trzymała się do połowy, po czym po policzkach zaczęły jej płynąć łzy, równie piękne jak perły, które miała na szyi. Po koncercie, opuszczając salę, oparła się o moje ramię i nie wróciła już na drugą część. Scena jak z filmu, dlatego że pani wychodziła poza ramy konwencji – i strojem, i sposobem zachowania. Mogę wyobrazić sobie mnóstwo powodów, dla których płakała. Minęło od tego czasu 15 lat, a ja nadal mam ciarki.

Naprawdę po tylu latach pracy z Chopinem twierdzisz, że go nie rozumiesz? Może zacznijmy od tego, czym dla Ciebie jest rozumienie Chopina?

Tego właśnie nie wiem. Wydaje mi się, że istota geniuszu, czy też genialnych dzieł sztuki, polega na tym, że są one nieuchwytne. Można odnaleźć w nich pewne aspekty, które będą dla nas zrozumiałe, jednak w genialnym dziele jest coś, czego nie możemy uchwycić. A może nie ma potrzeby rozumieć Chopina? To wszystko dzieje się w przestrzeni przeżycia, odczucia, otwierania w sobie nowych obszarów wrażliwości. Im więcej muzyki się słucha, tym więcej się ich pojawia.

850100_plakat_19Konkurs
Materiały prasowe Materiały prasowe

W przypadku uczestników Konkursu Chopinowskiego też wystarczą emocje?

Konkurs Chopinowski to byt złożony. Olimpiada, w której zwycięzca musi być najlepszy. A mierzalnych parametrów jest wiele, choćby realizacja tekstu, wierność stylistyczna. Te wzorce są skodyfikowane. Obecnie poziom pianistów na świecie jest tak wysoki, że tych doskonale realizujących tekst i grających stylowo jest wielu. Żeby stanąć na podium konkursu albo w ogóle się do niego zakwalifikować, trzeba mieć coś więcej – duchową przewagę, charyzmę, element metafizyczny, który pozwala dotknąć tego, co niewyrażalne. Dopiero w przypadku połączenia techniki, wiedzy, stylu, opanowania instrumentu, umiejętności komunikowania z salą, sposobu bycia na estradzie z tym, co metafizyczne i niewypowiadalne, możemy mówić o genialnym wykonaniu.

Zwycięzcy konkursu mają to wszystko? Bruce Liu, laureat XVIII edycji, dziś jest popkulturową gwiazdą.

To fenomen młodości, lekkości, biegłości i wrażliwości, a jednocześnie, podobnie jak w przypadku Jakuba Józefa Orlińskiego, umiejętności odnalezienia się w repertuarze sprzed wieków w realiach współczesnego świata i uczynienia z tej muzyki – która powstała w innym kontekście, realiach społecznych, paradygmacie – atrakcyjnego dyskursu, nawet w mediach społecznościowych, co przekłada się na pełne sale i fascynację artystą. To dobra wiadomość dla konkursu, bo coraz więcej ludzi się nami interesuje i ogląda nasze transmisje.

Duża w tym zasługa samego konkursu, bo to Wy dziś tworzycie gwiazdy pop. Z ostatnim polskim zwycięzcą, Rafałem Blechaczem, w 2005 roku zadziało się to samo – wybuchła blechaczomania.

To wyjątkowe wydarzenie w skali świata. Pamiętam chwilę, gdy ogłoszono zwycięstwo Rafała, bo był to pierwszy konkurs, przy którym pracowałem. Następnego dnia we wszystkich gazetach można było znaleźć informacje o Blechaczu. Ważne było oczywiście to, że po długiej przerwie wygrał Polak – po Krystianie Zimermanie (1975), Adamie Harasiewiczu (1955), a wcześniej Halinie Czerny-Stefańskiej (1949). Była to sensacja, na której powtórkę czekamy. Ale siła tkwi w sposobie myślenia całego zespołu Narodowego Instytutu Fryderyka Chopina, w tym kolegów, którzy mówią językiem mediów społecznościowych, wiedzą, w jaki sposób docierać do nowej publiczności. Ludzie z zewnątrz postrzegają tę imprezę jako jednorodną: są fortepian, jury, bohaterowie i publiczność. Ale za sukcesem konkursu kryją się zmiany repertuaru, działania edukacyjne i promocyjne, obecność w różnych mediach: od YouTube’a po TikToka i tytuły drukowane. A to wszystko dla dobra muzyki i młodych artystów.

Jak długo trzeba ćwiczyć repertuar Chopina, by dostać się do konkursu?

Zależy od predyspozycji i talentu. Nie przesadzę, jeśli powiem, że większość uczestników muzyce poświęca życie. Kiedy zatem mówi się o muzyku, że jest chopinistą? Gdy wspaniale gra Chopina. Jesteśmy krajem, który ukuł to pojęcie. W tej chwili udało się je wyeksportować w świat. A mówiąc poważnie, to kwestia decyzji artysty – czy chce być identyfikowany jako ktoś, kto dużo i dobrze gra Chopina. Wiąże się to też z tym, że w muzyce poważnej interpretacje dzieł często są oparte nie tylko na zapisie nutowym, lecz także znajomości biografii, korespondencji, na medytowaniu nad pięknem parku w Żelazowej Woli. Często, gdy przyjeżdżają tam chopiniści ze świata, proszą, by zostawić ich na chwilę pod obeliskiem, żeby mogli poszukać duchowej łączności ze światem Chopina.

Wybitnym znawcą Chopina jest tegoroczny przewodniczący jury, Garrick Ohlsson, zwycięzca z 1970 roku. Konkurs jest ciężkim zadaniem dla jurorów.

Poczynając od kwestii kondycyjnych – bo to pełne skupienie przez wiele godzin każdego dnia, przez powtarzalność – bo często słuchają tych samych utworów, kończąc na gigantycznej odpowiedzialności. Dlatego w jury zasiadają ludzie, którzy całą tę muzykę znają na wylot, słyszeli mnóstwo wykonań, mają doświadczenie w jurorowaniu, co też jest niełatwą sztuką. Naukowe opracowania mówią m.in. o tym, że średni pianista, który zagra po marnym, wydaje się znakomity. A bardzo dobry grający po genialnym może wydać się średni. Jurorzy muszą wyskalować ocenę. Mówi się, że jury Konkursu Chopinowskiego raczej się nie myli. I nie chodzi tylko o zwycięzców, bo nie tylko oni zaznaczyli swoją obecność w historii wykonawstwa pianistycznego w XX i XXI wieku.

Ale te decyzje często są uznawane za kontrowersyjne – legendarny Ivo Pogorelić nie dostał się do finału, przez co Martha Argerich opuściła obrady jury.

To rzeczywiście odrębna historia, bo nałożyły się na nią napięcie polityczne i indywidualny styl artysty, który podczas konkursu w interpretacjach bardzo silnie eksponował swoją osobowość. A tu wierność duchowi kompozytora jest wartością nadrzędną. Kontrowersje biorą się stąd, że publiczność ma swoich ulubieńców i lubi nie zgadzać się z jury.

I znów jaskrawy przykład – 1937 rok i występująca w kimonie, grająca świetnie Japonka Chieko Hara.

Zrobiła furorę w Warszawie! Na tym polega atrakcyjność konkursu, wszyscy kochamy to napięcie, oczekiwanie, kto przejdzie dalej, możliwość obserwowania tak różnych talentów. Wszystko to owocuje pięknymi sporami natury estetycznej. Ilekroć odczytujemy listę tych, którzy przeszli dalej, serce mi krwawi, bo wiem, jak cierpią ci, którzy dalej nie mogą grać. Dlatego zawsze podkreślam, że sam fakt dostania się do konkursu oznacza, że ta osoba jest pierwszorzędnym artystą.

W tym roku była rekordowa liczba zgłoszeń.

A trzeba wysłać nagranie i rekomendację od profesora. Większość pianistów, którzy osiągnęli dobry, profesjonalny poziom w swoim pokoleniu, próbuje szczęścia w konkursie.

A jak pomocne są w pianistyce, a także przy organizacji konkursu nowe technologie?

Kiedyś podczas konkursu można było obserwować radiowe mikrofony i kamery telewizji. Kronikę wydawano na płytach długogrających, potem na kompaktach. Dziś żyjemy w świecie cyfrowym i nadążamy z jakością obrazu i dźwięku. W tym roku wykorzystujemy nowości: dźwięk binauralny (słuchacz ma wrażenie bycia w miejscu nagrania – przyp. red.) i obecność transmisji konkursowej na YouTubie i TikToku. I to jest sensacyjne, to nowa publiczność, w medium kontrowersyjnym z punktu widzenia muzyki poważnej. Na dodatek transmisja odbywa się w pionie, w którym nie mieści się cały fortepian.

Jako instytut jesteście obecni w mediach społecznościowych od długiego czasu.

W mediach nowoczesnych i tradycyjnych. Dużo robimy, by mieć dobry, bezpośredni kontakt z naszym odbiorcą. Szukamy nowych sposobów opowiadania o muzyce.

Muzycy klasyczni też idą z duchem czasu, a ciężkie księgi z nutami coraz częściej zamieniają na tablety.

Uczestnicy konkursu grają zawsze z pamięci, ale wejście na sale koncertowe tabletów czy czytników nut z pedałem pozwalającym zmieniać strony jest wspaniałe, bo odciąża walizki

artystów. Nowe technologie bywają błogosławieństwem.

Choć czasem też przekleństwem, gdy słuchacze zapominają wyciszyć sygnał telefonów na koncertach.

Zawsze komuś dzwoni…

Za dwa lata stulecie Konkursu Chopinowskiego.

Zgadza się, pierwszy konkurs odbył się w 1927 roku, choć był planowany na 1926, ale doszło do przewrotu majowego i pojawiły się problemy budżetowe. Czwarta edycja była planowana na 1942 rok nie wydarzyła się z powodu wojny. Pierwsza powojenna odbyła się w 1949, a kolejna dopiero po sześciu latach, w 1955 roku.

Bo nie odbudowano Filharmonii Narodowej na czas.

Od tej pory konkurs jest już regularnie. Mamy nadzieję, że 2027 rok będzie globalnym świętem chopinowskim, pełnym muzyki granej na tradycyjnych instrumentach, a także nowinek technologicznych pozwalających dotrzeć do miłośników Chopina rozproszonych po całym świecie.

Ale zanim – w tegorocznym konkursie bierze udział aż 29 uczestników z Chin i po 13 z Japonii i Polski…

Wspaniałe, że nasze działania, m.in. na chińskiej platformie Weibo, przynoszą rezultaty i zainteresowanie Chopinem wciąż rośnie. Młodzi ludzie w Azji są bardzo pracowici, co ułatwia im start w konkursach.

Przyjęło się też uważać, co jest wobec artystów pochodzących z tego kontynentu krzywdzące, że prezentują idealnie wyważoną grę, ale bez większych emocji.

Artyści są bardzo różni. Bruce Liu wedle paszportu jest Kanadyjczykiem, urodził się w Paryżu, a jego rodzice są Chińczykami. Bruce z mamą rozmawia po mandaryńsku.

A o co tak naprawdę dzisiaj chodzi w Konkursie Chopinowskim? O szkiełko czy oko? Czym obecnie jest to wydarzenie?

Globalnym świętem muzyki i młodości. Biorą w nim udział młodzi ludzie i tacy ich też podglądają. W ten niezwykły sposób muzyka sprzed niemal 200 lat nagle staje się językiem, którym rozmawiają ci urodzeni w XXI wieku. Odpowiadając bardziej wprost na twoje Mickiewiczowskie pytanie, wiedza odgrywa tu ważną rolę, ale tak naprawdę dominują emocje.

Widać je jak na dłoni w nagrodzonym Emmy dokumencie Jakuba Piątka „Pianoforte”.

Który ma swoją kontynuację w formie serialu. Fakt, że konkurs można śledzić na tyle sposobów – oglądać na YouTubie, słuchać transmisji czy zaglądać za kulisy jak we wspomnianym dokumencie – sprawia, że staje się on ludziom bliski. Pamiętajmy, że dla wielu nadal istnieją niewidzialne bariery niepozwalające przekroczyć progu filharmonii czy nawet dopuścić myśli, że można słuchać muzyki poważnej. Konkurs zbliża do tego ludzi w sposób niezauważalny.

A Ty jako rzecznik instytutu odbierasz te emocje? Przeżywasz razem z uczestnikami?

Przeżywam, ale nie pokazuję, jak bardzo, bo cały czas jestem w pracy. Odbieram muzykę emocjonalnie, więc szybko znajduję swoich faworytów. Jednak jako osoba wypowiadająca

się w imieniu organizatora, muszę zachować obiektywizm. Chowam więc emocje, zostawiam je na długie miesiące po konkursie. Włoska pianistka Michelle Candotti mówi w filmie „Pianoforte”, że gdyby wygrała konkurs, musiałaby zapewne wszystkie pieniądze z nagrody wydać na terapię. Takie to są przeżycia. Jeśli państwo chcą sami ich doświadczyć, proszę włączyć transmisję finału i zaczekać na owacje. Sala eksploduje. To fajerwerki, ale bez sztucznych ogni – lecz w ludzkich emocjach właśnie.

Reklama
Reklama
Reklama