Julia Kuczyńska, blogerka, influencerka, bizneswoman, właścicielka dwóch firm lub po prostu it-girl. Jest jedną z najbardziej wpływowych Polek, której działania codziennie śledzą miliony. Ludzie chcą wiedzieć, co robi, gdzie chodzi, jak pracuje, co je, ale przede wszystkim – co nosi. To modowe eksperymenty zapewniły jej miejsce w branży i na okładkach magazynów. Znakiem rozpoznawczym Julii zawsze był odważny, eklektyczny styl. Choć mieszkała w niewielkim mieście, a jej pierwsze modowe sesje były amatorskie, ona i jej stylizacje zyskały międzynarodową popularność. Na blogu pokazywała dziewczynom, jak łączy ubrania i dodatki. – Moda zawsze była dla mnie zabawą i sposobem na wyrażanie siebie – mówi.

Jej styl zmienił się przez lata, ale nie chęć eksperymentowania. Ubrania z H&M miksuje z tymi od Isabel Marant czy Bottegi Venety, sportowe z eleganckimi, rockowe z elementami boho, a co jakiś czas odwiedza lumpeksy. Jednym z największych atutów bycia influencerką jest możliwość podróżowania, poznawania nowych ludzi z branży modowej z całego świata, ciągłego rozwijania się i brania udziału w kreatywnych projektach. Julia większość ubrań kupuje sama, czyli nie tak jak przyjęło się myśleć, że blogerki dostają wszystko za darmo. Oczywiście mogłaby codziennie dostawać masę ubrań, ale od lat rygorystycznie je selekcjonuje, bo to, czego za wszelką cenę próbuje uniknąć, to nadmiar rzeczy w szafie. A w tej branży łatwo wpaść w pułapkę. – Moda jest moją pracą i pasją. Traktuję ją jednak z głową – nie jestem uzależniona od posiadania. Jak każda kobieta lubię szperać, wyszukiwać, kombinować, coś sobie kupić. Mam jednak złotą zasadę, której trzymam się od wielu lat:

„Pozwalam sobie na coś nowego tylko wtedy, gdy coś sprzedam, oddam.”

To rozsądne podejście, tym bardziej że Julia lubi inwestować w to, co jest obecnie ultramodne, ale też to, co będzie jej służyło latami. Jako jedna z pierwszych w Polsce zaczęła nosić najmodniejsze ostatnio glany Prady, torebkę na złotym łańcuchu Bottegi Venety czy wielkie garnitury Jacquemusa. Jednak do żadnej z tych rzeczy nie przywiązuje wagi. Mówi, że nie ma ulubionych projektantów, ikon stylu, rzeczy, których nigdy by nie wyrzuciła lub bez których nie wyobraża sobie swojego stylu. – To tylko ubrania – kwituje.

Obecnie najważniejsza jest dla niej praca nad własną marką Eppram. To marka modowa, którą założyła z przyjaciółką, projektantką Laną Nguyen. Jej premiera odbyła się na początku roku. Nikt jednak nie wiedział, że stoi za nią Maffashion. – O to chodziło! Chciałam, żeby ludzie zobaczyli produkt i ocenili go za to, jaki jest, a nie przez pryzmat tego, kto jest jego autorem. Kiedy czułam, że projekty zyskały aprobatę, nieśmiało wychyliłam się zza kulis – opowiada. To nie pierwsza marka ubrań sygnowana przez Julię, ale jak mówi, dojrzalsza i bardziej przemyślana. – Wystartowałyśmy z oryginalnymi marynarkami, takimi, które możesz nosić na wiele sposobów. Do tego doszły akcesoria w westernowym klimacie, linia basic, a niedługo pokażemy sukienki – zdradza. Najczęściej zobaczysz ją teraz w autorskiej pomarańczowej marynarce, którą przewiązuje wielkim pasem z frędzlami. Awangardowo i odważnie – tak jak lubi.

Artykuł pochodzi z październikowego wydania magazynu ELLE 2020.