„Zadra” to jeden z filmów zakwalifikowanych do Konkursu Głównego FPFF w Gdyni. Poranny seans gromadzi pełną salę, ale i ekipę realizatorko-aktorską. Na scenie dumnie stają Margaret czyli Justi i Magdalena Wieczorek – tytułowa Zadra, która śni o wyrwaniu się z marazmu codzienności i rozpoczęciu kariery raperki. Oklaski, ciekawość, nowa aktorska energia. Wszystko się zgadza. 

Początek dużo obiecuje. W pierwszych minutach filmu Zadra wypowiada zdanie: „W rapie faceci mają łatwiej”. To prawda uniwersalna. Tematem swego czasu zajął się m.in.  „New Yorker”. Przypominał, że w 2018 roku jedynymi raperkami, jakim udało się wspiąć na listę Hot 100 były Nicki Minaj, Cardi B i Iggy Azalea. W tym czasie na idolkę wielkiego formatu wyrastała Little Simz – bo rap pozwala na jedną kobiecą gwiazdę, raz na jakiś czas, częściej nakręcając artystki przeciwko sobie, albo absolutnie je ignorując. Okazuje się więc, że rap i hip-hop są najwyraźniejszym zwierciadłem naszych czasów, nieskalanym nośnymi, zdawałoby się, hasłami #MeToo czy #TimesUp. To nie tu. To świat nadal cuchnący testosteronem. Nie trzeba jechać do Stanów, żeby się o tym przekonać. Ile kobiet w polskim hip-hopie wymienicie? Zestawcie je teraz z mężczyznami.

Apetyt więc się wyostrzył. Na jednym z szarych osiedli młodziutka Sandra wybierając ksywę Zadra ma ochotę na wszystko. Bo nie ma prawie nic. Oprócz chłopaka (Ignacy Liss) i przyjaciółki (Margaret). No i mamy (Magdalena Różczka), która ciężko pracuje jako sprzątaczka, starając się utrzymać córkę i małego syna. Ojciec wyjechał do Anglii i nie ma zamiaru brać odpowiedzialności za rodzinę. Ale Sandra nie narzeka. Pomaga jak może, pracuje w kawiarni, którą odwiedzają influencerzy i młode gwiazdy muzyki. Wśród nich raper Motyl (Jakub Gierszał).

I wszystko by się zgadzało, o ile scenarzystka Monika Powalisz (znana choćby z nagradzanego serialu „Belfer”) nie zdecydowała się na pójście po linii najmniejszego oporu. Z dobrze zapowiadającej się historii, mogącej zostawić w widzu zadrę, pozostał tylko smutny żal. 

Do rzeczy: Zadra, której kawałki nic nie znaczą na YouTube, korzysta z okazji i wchodzi na scenę podczas z jednego z koncertów hip-hopowych, na którym gościnnie wystąpił Motyl. Nawija tak dobrze, że ten – pamiętając ją jeszcze z kawiarni – proponuje jej rolę hypemanki (czyli osoby wspierającej rapera podczas występów na żywo, kończącej jego zdania, powtarzającej wersy, co nadaje utworom live odpowiednią dynamikę) podczas trasy koncertowej, którą właśnie zaczyna. I choć to Zadrze nie w smak, bo ma ambicje na bycie numerem jeden, a nie dwa, sytuacja finansowa zmusza ją do przyjęcia oferty. 

Film staje się wtedy coraz bardziej nieznośny. Sława, dragi, ćpanie, przepalanie życia i talentu. Sztampa. Wszyscy wiemy, jak może zadziałać nagłe wejście w świat wielkich możliwości i sławy. Widzieliśmy to tysiąc razy. Tylko lepiej. 

Zadra z charakternej bohaterki staje się rozmydlonym Kopciuszkiem, a Motyl – popularny raper zaliczający kolejne laski w klubach, nie wiedzieć czemu, miękkim królewiczem. Gdy Zadra po nocy chlania i wciągania budzi się w zrujnowanym przez siebie domu Motyla, ten się dąsa, prosi, żeby nie niszczyła sobie życia i mówi: „a teraz posprzątajmy”. Trudno mi sobie wyobrazić jakąkolwiek gwiazdę polskiego rapu po imprezowej nocy wypowiadającej słowo „posprzątajmy”. Zadra niby się burzy, bo przecież to zbuntowana dziewczyna z blokowiska, ale jednak nie do końca. Więc gdy zaniepokojony muzyk z troską i smutkiem każe jej się wynieść (dla jej dobra – to też znamy), widzimy 5-minutowy upadek dziewczyny, która po chwili odkupuje wszystkie winy i staje dumna na scenie. Tam oklaskuje ją Motyl, porzuceni w trakcie drogi na szczyt przyjaciele – chłopak i przyjaciółka. I najważniejsze – mama. 

Szkoda zmarnowanego potencjału, bo zdjęcia (Anna Rzepka) i dynamika prowadzenia obrazu (Piotr Wójcik i Bartłomiej Piasek) są dobre. Podobnie jak muzyka. Za tę odpowiada producent i kompozytor Przemysław Jankowiak, znany również jako 1988, współtwórca świetnego duetu Syny, współpracujący z najważniejszymi postaciami polskiego hip-hopu. Za to autorem tekstów jest Michał „Żyto” Żytniak. Obaj obdarowują widza dość irytującym rapem w stylu Kizo czy Smolastego – dokładnie takim, jaki powinien prowadzić ten film. W końcu bohaterowie „Zadry” to dzieciaki, nowa generacja, która ma do powiedzenia zupełnie inne rzeczy o świecie. Wie też, jak robić na swojej muzie ogromne pieniądze. Ale muzyka nie wystarczy, by film wybronić.

Dawid Olczak

Świetnemu aktorowi, Gierszałowi nie daje się tu żadnej szansy na pokazanie wachlarza emocji, jakie chowa w zanadrzu. Miłym odkryciem jest tu Liss – choć na „wygranie” się też nie ma co liczyć. Margaret natomiast nie gra. Po prostu jest, a to trochę za mało. A główna bohaterka, Magdalena Wieczorek? W młodej aktorce tkwi potencjał. Ma wiele do pokazania, ale nie tu. Szkoda. Choć i tak z wdziękiem unosi postać Zadry osadzoną w kliszy najgłębiej jak się da.

„Zadra” to nie jest fatalny film. Nie jest też filmem dobrym. Ma swoje momenty, ale jest ich zbyt mało. Dopóki o kobietach w rapie będzie opowiadać się w tak karykaturalny sposób, dopóty nic się nie zmieni, a marzenia spełniać się będą nadal wyłącznie w bajkach, takich jak „Zadra”. Ale życie to nie bajka.