Myśleliśmy, że znikną, kiedy życie wróci do normalności, ale definicja „normalności” wciąż się zmienia. Mowa o wirtualnych grupach przyjacielskich, które na stałe wrosły w codzienność i – jak się okazuje – sporo w niej namieszały.

– Pierwsze nasze spotkanie online pamiętam doskonale. Nie wiem, czy kiedykolwiek czułam jednocześnie tak duże zagrożenie i tak duże wsparcie – wspomina 38-letnia Kasia, która dzięki grupie założonej z przyjaciółkami na Facebooku przetrwała lockdown w dobrej formie psychicznej. Ale nie jest pewna, czy dzisiaj saldo wypada na plus. – Z ośmiu przyjaciółek zostało siedem, bo jedna zerwała z pozostałymi kontakty. O mały włos byłoby nas tylko sześć, bo kolejna się obraziła, choć na szczęście jej przeszło. Raz doszło do takiej kłótni o szczepienia, że przez miesiąc grupa praktycznie nie działała. Mnie zrobiło się wyjątkowo przykro, gdy zobaczyłam zdjęcia z wycieczki, na którą wszystkie pojechały, nie informując mnie nawet wcześniej o swoich planach – mówi Kasia. Kiedy zwierzyła się z tego koleżankom w pracy, okazało się, że prawie wszystkie znają takie sytuacje z autopsji. Zaintrygowana jej opowieścią, zaczęłam wypytywać o podobne doświadczenia. Usłyszałam mnóstwo historii, które sprawiają wrażenie napisanych przez tego samego scenarzystę. Zaczyna się na początku pandemii od wielkiego przyjacielskiego zbliżenia, a potem następują tarcia. Nie zawsze zakończone happy endem. Słyszę o grupach rodzinnych, w których siostry przestały się do siebie odzywać. 

O przyjaciółkach ze studiów, które „wreszcie przejrzały na oczy”. O gorzkich słowach na forum, „po których nic już nie będzie takie samo”. Czy tworzone na Facebooku, WhatsAppie lub innych  platformach społecznościowych grupy wsparcia, zamiast wzmocnić bliskie relacje, zaczęły im zagrażać? Eksperci od zdrowia psychicznego przekonują, że dzięki częstym kontaktom z bliskimi osobami lepiej radzimy sobie w trudnych czasach. Zachęcają, by – jeśli nie jest możliwe spotkanie twarzą w twarz – zobaczyć się chociaż przed kamerami, napisać do siebie lub zadzwonić. – Taki mniej więcej jest ogólny przekaz. Jeśli jednak przejdziemy do szczegółów, np. zajrzymy do pracy amerykańskich naukowców (mowa o publikacji na łamach „Journal of Social and Personal Relationships” – przyp. red.), przekonamy się, że nie chodzi o to, by po prostu częściej wchodzić w interakcje z bliskimi osobami. Żeby rzeczywiście na tym skorzystać – czuć się mniej samotnym czy przygnębionym – te kontakty muszą być satysfakcjonujące. 
A o to online nie tak łatwo. Chociażby dlatego, że – jak przypomina psycholog Jakub Kuś z Uniwersytetu SWPS, na którym prowadzi zajęcia m.in. z psychologii nowych technologii – komunikacja pozbawiona kontekstu wizualnego jest dla nas nowa i przez to trudniejsza. Nie licząc oczywiście pisania listów na papierze. Ale one były zamkniętą całością i nie pozwalały na szybką wymianę myśli. Kiedy nie widzimy mowy ciała rozmówcy, o wiele trudniej nam właściwie zinterpretować jego komunikat – tłumaczy. – W kontaktach na żywo posługujemy się gotowymi skryptami – wiemy, jak w danej sytuacji się zachować, na co kto może sobie pozwolić i jak interpretować czyjeś działanie. W życiu towarzyskim online musimy te scenariusze dopiero sobie wypracować – dodaje psycholożka i coach Lan Bui-Wrzosińska z Laboratorium Psychoedukacji, która specjalizuje się w zarządzaniu konfliktem i zmianami. – Konflikty online eskalują bardzo szybko w porównaniu z tymi, do których dochodzi w realu. To dlatego, że na żywo nasza mimika, postawa i gesty przypominają przyjaciołom: „Lubię cię, mam dobre intencje”, co zapobiega eskalacji. Komunikacja w grupie facebookowej na to nie pozwala. Reagujemy na konkretne zdanie, które widzimy na ekranie, zapominając czasem o tym, że napisał je ktoś nam życzliwy. Tutaj też częściej kogoś ranimy. Nie dlatego, że mamy taki zamiar, tylko dlatego, że kiedy nie widzimy drugiej osoby, jesteśmy mniej uważni. 

Ekspertka zwraca uwagę na to, że w grupie założonej w mediach społecznościowych łatwiej o polaryzację. Podczas spotkań na żywo nie będziemy mówić np., że ci, którzy głosowali na inną partię niż my, to oszołomy, wiedząc, że Zosia, która siedzi obok i którą lubimy, ma inne poglądy polityczne. Z kolei na forum nie myślimy o każdej z osób, która może to przeczytać, więc często ostrzej wyrażamy poglądy. I awantura gotowa. Spotkania z kamerką włączoną na Zoomie czy Skypie wcale tak bardzo nie poprawiają sytuacji. Teoretycznie mowa ciała jest widoczna, ale wciąż ograniczona. A jeśli dodatkowo mamy słabe łącze internetowe czy siedzimy w źle oświetlonym pomieszczeniu, robi się naprawdę trudno. To wbrew pozorom nie są mało znaczące przeszkody. Okazuje się, że wystarczy niewielki poślizg w przesyle danych i trochę spóźniona odpowiedź rozmówcy, byśmy byli bardziej skłonni podejrzewać, że coś przed nami ukrywa. Ziarno niepewności w relacjach zostaje zasiane. Paradoksalnie to właśnie w grupach tworzonych, by się nawzajem wspierać, nierzadko czujemy się odrzuceni. Częsty powód to brak szybkiej odpowiedzi. – Zbadano, że odbiorca wiadomości, który przez dłuższy czas nie odpisuje, jest uważany za bardzo nieuprzejmego. A jeśli jeszcze jest to przyjaciel – czujemy się zlekceważeni. Okazało się, że czas, który dajemy innym na reakcję, jest naprawdę minimalny, mniej więcej minutę-dwie – mówi Jakub Kuś. Zapominamy o istnieniu wielu obiektywnych powodów, dla których ktoś nie odpisuje przez kilka godzin. Nawet jeśli próbujemy sobie tłumaczyć, że może przyjaciółki są na kilkugodzinnym zebraniu w pracy albo zapomniały zabrać telefon z domu, to i tak nie zawsze udaje nam się osłabić nieprzyjemne uczucie porzucenia. 

A już bardzo słabo jest, gdy czujemy się źle i dzielimy się tym na forum, co nie zostaje zauważone, ponieważ informacja znika w natłoku innych, z naszej perspektywy mało istotnych wiadomości. Na przykład piszemy: „Mam dziś wszystkiego dość”, pakując w to zdanie nieprzespaną noc, córkę, która obudziła się chora, i pretensje szefa. W odpowiedzi otrzymujemy zdjęcia sukienek, które kupiła sobie jedna z koleżanek, i dyskusje na temat tego, czy ta długość jest dla niej korzystna. Padamy ofiarą nie tyle obojętności bliskich osób, ile raczej ich nieuważności i braku precyzji komunikatu. – Bo akurat jeśli chodzi o dawanie wsparcia, media społecznościowe często świetnie się sprawdzają. Pod warunkiem, że o to wsparcie wprost poprosimy – mówi Lan Bui-Wrzosińska. Zdecydowanie trudniej jest, kiedy poczucie wyobcowania wśród przyjaciół wynika nie z braku ich reakcji, tylko z tego, o czym rozmawiają na forum. – Kiedy o godzinie 10 mam już za sobą zaprowadzenie bliźniaków do przedszkola, stanie w korku oraz dwie godziny pracy w biurze, a bezdzietna koleżanka zaczyna się rozpisywać, że dopiero się obudziła, nie ma energii, więc chyba zrobi sobie wolne, czuję przypływ agresji. Tak samo jak wtedy, gdy czytam, że za chwilę idzie na ćwiczenia z trenerem personalnym. Jestem samotną matką, która ma problem z wydarciem alimentów, a ona jest utrzymywana przez bogatych rodziców i zupełnie o tej różnicy zapomina. Zero delikatności – żali się 40-letnia Julia. 

Lan Bui-Wrzosińska uważa, że pewne wady, jak np. właśnie brak uważności na innych, nieliczenie się z cudzym zdaniem czy emocjami są w komunikacji online bardziej widoczne i bardziej nas rażą. – Zwłaszcza jeśli zachowują się tak osoby, które mają charyzmę, urok osobisty czy urodę. One są przyzwyczajone do tego, że często uchodzi im więcej niż innym. Zapominają, że kiedy piszą, ich uroku nie widać – zaznacza. Nawet podczas spotkań online są inaczej odbierane niż na żywo. A to dlatego, że kiedy siedzą przed kamerą, robią to, co zawsze, czyli próbują zdominować dyskusję i przyciągnąć uwagę. Tyle że podczas klasycznej imprezy trochę ich słuchamy, a trochę rozmawiamy z kimś na boku. Dzielenie się na podgrupy jest wtedy normą. Z kolei podczas online party tylko jedna osoba może mówić, więc w końcu ta dominacja zaczyna irytować. Zwłaszcza że nawet jeśli wreszcie ktoś dorwie się do głosu, urokliwa znajoma zaczyna zajmować się czymś innym, np. idzie zrobić sobie kawę czy pisze coś na komputerze, okazując tym samym lekceważenie. Ale i tak Jakub Kuś największe zagrożenie ze strony grup tworzonych w sieci widzi w tym, że uznamy je za wystarczające dla podtrzymania relacji i zaczniemy ograniczać kontakty na żywo. Dlatego lepiej traktować je głównie jako pomost do spotkań w realu.
wystarczy poślizg w przesyle danych, żeby ziarno niepewności w relacjach zostało zasiane.