Halston - skazany na zapomnienie

Do momentu premiery serialu „Halston” na Netflixie, mało kto pamiętał o czołowym amerykańskim projektancie lat 70. Choć kariera Roya Halstona Frowicka, trwała tylko dwie dekady, zdążył całkowicie odmienić oblicze mody i kto wie, co by się stało, gdyby dostał więcej czasu. To jemu zawdzięczamy wynalezienie syntetycznego, odpornego na warunki pogodowe zamszu, krój szmizjerki, a także rozpropagowanie surowego minimalizmu, który wydobywał piękno każdej kobiety. Był jednak nie tylko projektantem, ale także celebrytą. I to go niestety zgubiło. 

Roy Halston Frowick aka Halston / Getty Images

Noce spędzał w legendarnym klubie Studio 54 razem z całą resztą nowojorskiej bohemy – Biancą Jagger, Andym Warholem czy Elizabeth Taylor. Ponoć narkotyki były stałym punktem programu. Halston zaczął też powoli tracić kontrolę nad własnym domem mody. Ryzykowne i (z dzisiejszego punktu widzenia) przełomowe ruchy biznesowe, takie jak projektowanie tańszych linii przeznaczonych do sprzedaży masowej, okazały się w tamtych czasach nie do końca trafionym pomysłem. Kontrakt z siecią detaliczną JC Penney skutkował odejściem sprzedawców żądnych luksusowej otoczki. Niedługo potem obcy inwestor Esmark Inc. odebrał projektantowi wpływy w firmie oraz prawo do tworzenia ubrań sygnowanych własnym nazwiskiem. Straciwszy wszystko, włącznie z tożsamością, Halston zmarł w 1990 roku na nowotwór spowodowany wirusem HIV.

Alexander McQueen – prosty chłopiec na salonach

Tragizm, ale także piękno Alexandra McQueena polegały na braku dopasowania do narzucanych przez modę schematów. Olśniewający talent w zawrotnym tempie wywindował go na sam szczyt branżowej drabiny. Jednak syn szkockiego taksówkarza i nauczycielki nie był przygotowany na to, co tam zastanie. Nominacja na głównego projektanta Givenchy w tak młodym wieku była ogromnym zaszczytem i szansą na sfinansowanie kolekcji pod własnym nazwiskiem. Wraz z pierwszymi spektakularnymi sukcesami przyszła również sława i światowy rozgłos. Ścigany przez paparazzich, poddawany nieustannej presji, zmuszony do przygotowania 14 kolekcji rocznie (najpierw dla Givenchy, potem dla Gucci), Lee McQueen stopniowo popadał w paranoję. Kłębiące się w nim uczucia znajdowały odzwierciedlenie w coraz mroczniejszych kolekcjach. 

Alexander McQueen, 1999 / Getty Images

Jak twierdzą jego przyjaciele, moda sprawiła, że zmienił się nie do poznania. Zrobił liposukcję, zaczął nosić markowe ubrania i regularnie brał narkotyki, by poradzić sobie z morderczym tempem i kompleksami. Po traumatycznych przeżyciach z dzieciństwa, w którym był świadkiem przemocy domowej i doświadczał molestowania ze strony szwagra, miał zbyt słabą psychikę, by móc udźwignąć ciężar tak wielkiej odpowiedzialności i związanych z nią krytycznych spojrzeń. Twórca szokujących pokazów mody, w pewnym momencie chciał uczynić upiorne przedstawienie także ze swojej śmierci. W finałowym akcie „Plato’s Atlantis” zamierzał strzelić sobie w usta na oczach publiczności, jednak ostatecznie wybrał inną drogę. Po samobójczej śmierci swojej przyjaciółki i mentorki Isabelli Blow i po odejściu ukochanej mamy, która przegrała walkę z rakiem, Lee McQueen sam postanowił pożegnać się ze światem. Zażył ogromne ilości narkotyków, popił je alkoholem i powiesił się na pasku od spodni. List, który zostawił swojemu partnerowi brzmiał: „Karm moje psy. Przepraszam. Kocham Cię, Lee”.

 L’Wren Scott – dramat skrywany pod uśmiechem

Istnieje wiele domysłów dotyczących samobójczej śmierci projektantki L’Wren Scott. Jedną z prawdopodobnych przyczyn jest ogromny dług, w który popadła jej firma, szacowany podobno na ok. 9 milionów dolarów. Choć ubierała na czerwone dywany największe gwiazdy, ubrania z jej metką były na tyle drogie, że mało kto mógł sobie na nie pozwolić. Jak jednak twierdził rzecznik L’Wren, prognozy finansowe nie były wcale aż tak alarmujące. O doprowadzenie projektantki do ostateczności oskarżano także jej chłopaka, Micka Jaggera, który ponoć za mało angażował się w związek. Chodziły pogłoski, że bezpośrednim impulsem było ostateczne rozstanie pary. Jednak i w tym przypadku to jedynie domysły. Nikt tak naprawdę nie wie co spowodowało, że tak zdolna i szanowana w branży osoba postanowiła powiesić się na jedwabnym szalu. 

l'Wren Scott, 2013 / Getty Images

Cokolwiek Scott miała do ukrycia, maskowała to perfekcyjnie. Na co dzień biła od niej pogoda ducha, którą udawało jej się zarazić wszystkich wokół. Według wspomnień bliskich, jej usposobienie nie pasowało do świata mody – była zbyt serdeczna i spokojna jak na realia branży. Do samobójstwa także nie pasowała, choć tutaj alarmujący mógł być jej obsesyjny perfekcjonizm i wrażliwość. Ponoć, gdy miała zdecydować się na kolor ścian w swoim paryskim apartamencie, 9 miesięcy spędziła na porównywaniu różnych odcieni szarości w zależności od padającego światła. Jej niepewność mogła wynikać z traumy jaką projektantka przeżyła, gdy jako dziecko oddano ją do adopcji. W okresie dorastania jej życie też nie było najłatwiejsze – z jej zdumiewającego wzrostu śmiali się rówieśnicy (jako dorosła kobieta mierzyła 193 cm). Wygląda na to, że nigdy nie dowiemy się z jakimi dokładnie demonami zmagała się długonoga piękność. Odeszła nie zostawiając nawet pożegnalnego listu. L’Wren Scott na zawsze pozostanie dla świata mody tajemnicą.

Roy Raymond - przegrane nadzieje

O marce Victoria's Secret w ostatnim czasie było głośno w kontekście nadużyć, jakie firma stosowała wobec swoich modelek, tak zwanych „aniołków”. Świat mody zdaje się zapomniał już, że historia związana z powstaniem marki także była szokująca. Jej założyciel Roy Raymond pierwotny koncept oparł na swoich własnych kompleksach. Miał ogromny problem z kupowaniem bielizny dla żony – wizyta w sklepach była dla niego ogromnie krępująca. Poza tym oferta butików w latach 70. była w jego opinii zbyt pruderyjna. Stworzył więc swoją własną wersję salonu, gdzie wśród koronek i satyny każdy mężczyzna mógł bez wstydu realizować swoje fantazje. Raymond trafił w punkt i w pierwszym roku działalności zarobił pół miliona dolarów. Nie przewidział jednak jednego: kobiety też chciały mieć coś do powiedzenia na temat swoich ubrań. 

Roy Raymond / Getty Images

Już na początku lat 80. dobra passa marki się skończyła i biznesmen znalazł się na skraju bankructwa. Przyparty do muru odsprzedał udziały firmy Lesliemu Wexnerowi za jedyne milion dolarów. Coś co dla nowego właściciela firmy było niezwykle intratnym interesem, dla Raymonda okazało się zaprzepaszczeniem życiowej szansy. Wystarczyło lekko zmienić przesłanie marki i skierować ją bardziej do kobiet, by zyski z milionów przerodziły się w miliardy. Założyciel Victoria's Secret nie mógł patrzeć na sukces, który nie był jego udziałem. Niedługo potem rozwiódł się z żoną i do problemów zawodowych dołączyły także osobiste. Kumulacja życiowych niepowodzeń popchnęła go do samobójstwa. Stał się jednym z wielu, którzy odebrali sobie życie skacząc z mostu Golden Gate. Pomimo tragicznej śmierci swojego twórcy, marka Victoria's Secret funkcjonowała dalej jakby nic się nie stało. Przedstawienie musiało trwać.

Gia Carangi – kobieta samotna

Zanim oszaleliśmy na punkcie Kate Moss czy Christy Turlington, ścieżkę przetarła dla nich dziewczyna, która jako pierwsza zasłużyła na tytuł „supermodelki”. Gia Carangi była it girl lat 70. i 80. Na swoich okładkach chciał ją Vogue i Cosmopolitan, a w swoich kampaniach Armani, Dior, Versace i Calvin Klein. Została odkryta jako siedemnastolatka – oprócz hipnotyzującej urody miała w sobie dzikość, która pociągała. Zadziorność, brak makijażu i męskie ubrania były powiewem wolności. Nie miała problemu z nagością, za to potrafiła zachować się jak największa diwa i wyjść nagle w samym środku sesji zdjęciowej. Jako jedna z pierwszych modelek nie kryła się ze swoją homoseksualną orientacją. W tej historii nie będzie jednak disney'owskiego happy endu. 

Gia Carangi / Getty Images

Wraz z popularnością przyszły imprezy w Studio 54, znajomość z najsławniejszymi tego świata, ale także narkotyki. Te wszystkie bodźce nie były jednak w stanie zagłuszyć jej samotności. Na nawiązanie bliższych relacji nie pozwalał modelce napięty grafik. A wsparcie zdecydowanie było Gii potrzebne. Wykorzystana seksualnie jako mała dziewczynka, porzucona przez matkę, która zostawiła swoją rodzinę dla innego mężczyzny – dzieciństwo tej słynnej piękności pełne było traumatycznych wydarzeń, które odcisnęły swoje piętno na całym jej życiu. Mówi się, że Gia była pierwszą modelką reprezentującą trend zwany „heroine chic” (preferujący androgyniczną i wychudzoną sylwetkę, bladość, cienie pod oczami i ogólnie niezdrowy wygląd). W rzeczywistości w jej uzależnieniu od heroiny nie było jednak nic szykownego. Wkrótce nie była już w stanie normalnie funkcjonować. Nieustanny haj uniemożliwiał jej pracę. Odwyk nie zdał się na nic, Gia nie potrafiła zrezygnować z nałogu. Liczba propozycji zawodowych dramatycznie zmalała, mimo iż współpracownicy modelki od początku doskonale zdawali sobie sprawę z jej problemów. Niektórzy odwracali wzrok, inni ukrywali ślady, a niektórzy nawet zaopatrywali ją w używki. Ostatecznie los byłej supermodelki przypieczętowało AIDS. Zmarła w wieku 26 lat.

Alternatywny scenariusz

Do listy ludzi mody, którzy targnęli na swoje życie dołączyła w 2018 roku Kate Spade. Jak stwierdziła jej siostra, powodem depresji projektantki mógł być nieustanny stres związany z prowadzeniem firmy. Ponoć Spade bała się skorzystać z profesjonalnej pomocy, bo czuła, że zaszkodzi to jej marce. Ale trudno się nie zastanawiać, czy tragedii nie udałoby się uniknąć, gdyby twórczyni kultowych torebek w porę otrzymała odpowiednią opiekę. To samo pytanie można sobie zadać w przypadku większości talentów z branży, których życie zakończyło się zbyt wcześnie. Niestety, jak pokazują powyższe przykłady, w brutalnym świecie szybko zmieniających się trendów na empatię często brakuje miejsca. Artyści będą poddawani nieustannej krytyce i będą żyli w blasku fleszy – taka jest specyfika ich pracy. Ale na przykład z bezlitosnego tempa mody czy jej wykluczającego podejścia, można by zrezygnować. Czasem wystarczy już wsparcie małego kręgu osób. Tak jak w przypadku Johna Galliano, któremu udało się wyrwać z nałogu i powrócić do zawodu z pomocą zaprzyjaźnionych modelek, mimo że cały świat był przeciwko niemu. Nikt nie jest niezniszczalny, ale mając wsparcie systemu można poczuć się silniejszym.