Ridery – długie, bardzo długie pisma z żądaniami trafiają do wybranych hoteli jakiś czas przed planowanym pobytem gwiazd. Ich fragmenty regularnie lądują w prasie, a my komentujemy: „no tak, temu to już się w głowie całkowicie poprzewracało”. Artyści żądają czasami niemożliwego, ale przecież, jak mówi slogan pewnej znanej marki sportowej, niemożliwe nie istnieje. Dlatego w wielu hotelach na całym świecie zatrudniani są managerowie ds. muzyki i rozrywki. To oni odpowiadają za komfort wyjątkowych gości, dbanie o każdy szczegół z ridera. I spoza niego. Bo jeśli Adele zechce wieczorem pizzę (historia jeszcze sprzed czasów diety SIRT) z konkretnej pizzerii oddalonej o 200 km od hotelu, to obsługa po tę pizzę jedzie. Często na darmo, bo artyście po prostu już się odechce. 

Mowa nie tylko o gwiazdach pop, ale również rockmanach. Sex, drugs and rock’n’roll? Być może, ale dziś już w zupełnie innej formie, niż jeszcze pół wieku temu. Zespoły z XXI wieku są o wiele lepiej wychowane niż ich poprzednicy. Zdarzają się ekscesy, ale już bez wypadających co noc, z najwyższego piętra hotelu, telewizorów.

GDY ROCKMANI BYLI BOGAMI

Lata 60., 70. i 80. generowały wyjątkowy stres wśród kadry zarządzającej hotelami, które znalazły się na trasie miażdżących rzeczywistość zespołów rockowych. Trasy trwały miesiącami, nawet latami. Młodych twórców muzyki, którzy w tym czasie stali się katalizatorem zmian społeczno-kulturowych, mniej lub bardziej zaskakująca sława wyrzucała za ocean, raz na wschód, innym razem na zachód. Niejednokrotnie nieprzygotowani na takie zamieszanie, w hotelach chcieli poczuć dom, ale kończyło się to zazwyczaj na rozładowywaniu koncertowych emocji w sposób, w jaki nigdy nie odważyliby się ich rozładować u siebie. Jimmy Page wielokrotnie mówił o fali emocji, które zespół wymieniał z publicznością i które niosły wszystkich jeszcze długo po koncercie. Ale gdy adrenalina spadała, z tym napięciem, podbitym używkami, trzeba było sobie jakoś radzić.

O Page’u wspominam nie bez powodu. Na początku lat 70. hotelarzy z zespołem Led Zeppelin łączyła tzw. relacja „love-hate”. Brytyjczycy tworzący wówczas najpotężniejszą grupę muzyczną na świecie, a jednocześnie szalenie majętną, zdawali sobie sprawę z tego, że mogą wszystko. Wszystko. Upojeni sukcesem tylko czekali, gdy na trasie pojawi się Los Angeles. Tam lokowali się zawsze w Continental Hyatt House przy Bulwarze Zachodzącego Słońca, nieopodal kultowych klubów, m.in. Whisky A Go Go, gdzie czekały już na nich ulubione groupies. Zeppelini wynajmowali tu zawsze kilka pięter, byli traktowani jak królowie, choć od początku było wiadomo w jakim stanie pozostawią po sobie pokoje. W szczególności Bonzo – perkusista, którego igraszki kończyły się zalaniami (przez wyrwaną instalację), zrzucaniem z najwyższych pięter pełnych i pustych butelek po szampanie Dom Perignon, rozbitymi ścianami, zdewastowanymi meblami, wyważonymi drzwiami (np. co drugimi, bo tak), regularnie wyrzucanymi telewizorami przez zamknięte okna, a nawet jazdą motocyklem po korytarzach. Nie wspominając o burdach, w jakie się wdawał. Nie on jeden. To tu Robert Plant z balkonu krzyczał, że jest złotym bogiem. A gdy jeden z pracowników hotelu powiedział w obecności członków zespołu, że im zazdrości, bo sam chętnie poczułby, jakie uczucia towarzyszą rozwalaniu pokoju, zaproponowali, żeby to zrobił, a tour managerowi, żeby straty dopisał do ich rachunku.

Robert Plant z zespołu Led Zeppelin w Continental Hyatt House (dzisiaj Andaz West Hollywood) / Getty Images

Dzięki Zeppelinom miejsce zyskało przydomek Riot House (dom zamieszek), a prawie trzy dekady później reżyser Cameron Crowe nagrywał tu sceny do kultowego filmu „U progu sławy” opartego na własnych wspomnieniach związanych z najgorętszymi zespołami rockowymi lat 60. i 70. 

Obsługa nigdy nie była wściekła, gdy zastawała zdewastowane pokoje. Z uśmiechem wystawiała managementowi czek. A potem kolejny. I kolejny. Wieść o hotelu szybko się rozniosła, przez lata wybierały go kolejne gwiazdy. Dziś, jako Andaz West Hollywood, muzykom oferuje duży parking dla busów, dyskrecję i wiele udogodnień. Kolejne pokolenia artystów proszą, aby lokować ich w pokojach Roberta Planta, Jimmy’ego Page’a, Ozzy’ego Osbourne’a czy Slasha. I nie pozostawiają po sobie apokalipsy. Managerowie przyznają, że ekipa sprzątająca od czasu do czasu znajdzie paczuszkę środków odurzających. Nic poza tym. Za noc w Andaz (z widokiem na Sunset Boulevard) trzeba zapłacić 1100 zł.

GDY ROCKMANI BOGAMI BYĆ PRZESTALI

Dzisiaj zespoły zachowują się już nieco inaczej. Czasy nieograniczonej wolności minęły bezpowrotnie. Bo ludzie się zmienili. I rzeczywistość się zmieniła. Oczywiście, wśród rockmanów są wielkie gwiazdy operujące milionowymi budżetami. Jednak należy brać pod uwagę kilka czynników, jak choćby ten, że rynek muzyczny jest dziś o wiele trudniejszy niż jeszcze kilkadziesiąt lat temu, gdy fani polowali na albumy, dzisiaj wyparte przez platformy streamingowe. Trasy rozciągnięte są w czasie, a z bandem jeździ cały zespół odpowiedzialny za dźwięk, scenografię, elementy techniczne. Bardzo często więc ulubione zespoły wcale nie zajmują najdroższych hoteli. Ale te, na które się decydują, mają być bardzo wygodne. W poszukiwaniu tych optymalnych specjalizują się biura współpracujące z tour managerami. Rider, który do nich trafia, zostaje skonsultowany z wieloma hotelami. Lista tych, które oferują najdogodniejsze warunki, łącznie z sowitymi upustami, wracają do managementu. Ten decyduje się najczęściej na opcje w bliskiej odległości od wytwórni i lotniska.

W Londynie, w hotelu K West (w którym sypiać lubiła Courtney Love) jest więc zatrudniony dyrektor ds sprzedaży muzyki i rozrywki, który opiekuje się zespołami. I spełnia każdą zachciankę. Najlepiej, żeby hotel oferował dziś przyciemniane zasłony, żeby gwiazdy mogły odpoczywać w ciągu dnia, późne wymeldowanie, całodobowy bar z obsługą pokojową, miejsce dla busów. No i spa. Regeneracja jest dziś ważniejsza, niż zarwane noce budujące swego czasu legendę sex, drugs and rock’n’roll. Za K West płaci się dziś ok. 500 zł za noc. 

Columbia, nieopodal Hyde Parku, kultowa w latach 90. m.in. za sprawą Oasis, została przez K West w pewnym momencie zastąpiona. Ale to w Columbii bywały najmodniejsze bandy, łącznie z młodziutkimi The Strokes gnieżdżącymi się w jednym pokoju, na jednym łóżku. Wiktoriański budynek tego 2-gwiazdkowego hotelu dziś nadal zachwyca. Tym bardziej, że pokój można wynająć już za ok. 350 zł. Gościli tu Iggy Pop, Amy Winehouse czy Eurythmics. Ale przede wszystkim bracia Gallagher, którzy nawet napisali o tym miejscu piosenkę. Ich wspólna historia skończyła się wyrzuceniem z hotelu i zakazem wstępu. Obsługa, wyjątkowo tolerancyjna, długo znosiła burdy wszczynane przez chłopaków w trakcie nagrywania debiutanckiego albumu „Definitely Maybe”. Jednak każdej nocy toczyli w pokojach walki, aż o 6 rano meble dosłownie latały po całym barze. Gdy w końcu wyrzucane przez okna krzesła, stoły i doniczki rozgniotły mercedesa stojącego przed budynkiem, zrobiło się gorąco. Okazało się, że auto należało do managera hotelu. To był koniec wizyt Oasis w Columbii. 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Post udostępniony przez The Columbia (@thecolumbialondon) Sie 24, 2020 o 11:59 PDT

HOTELE ULUBIONE PRZEZ GWIAZDY ROCKA

Wśród hoteli, które zdobyły sławę dzięki swoim mieszkańcom, na szczycie powinien uplasować się nowojorski Chelsea Hotel. W XIX wieku został wybudowany jako budynek komunalny z własną spółdzielnią mieszkaniową odpowiadającą ideom Charlesa Fouriera, francuskiego utopijnego socjalisty, filozofa i twórcy terminu „feminizm”. W hotel zamienił się wkrótce, bo w 1905 roku. Ale największą sławę przynieśli mu ponad pół wieku później Bob Dylan, Patti Smith, Robert Mapplethorpe, Jimi Hendrix, Nico, Tom Waits, Allen Ginsberg, Jack Kerouac (napisał tu „W drodze”!) czy Arthur C. Clarke, autor „2001: Odysei Kosmicznej”. Andy Warhol kręcił tam zdjęcia do swojego eksperymentalnego filmu „Chelsea Girls”. Oprócz artystów, piętra zamieszkiwali ubodzy ekscentrycy, wyrzutki. Chelsea Hotel był świadkiem wielu historii – od najtragiczniejszych (jak morderstwo Nancy Spungen dokonanej przez jej chłopaka, Sida Viciousa, basisty Sex Pistols) po najromantyczniejsze (wielkie wspólne zauroczenie Leonarda Cohena i Janis Joplin, którzy spotkali się w windzie w Chelsea). Hotel od wielu lat jest zamknięty ze względu na prace renowacyjne, które się przedłużają. Na najwyższych piętrach budynku pozostało kilku mieszkańców Chelsea, domagających się zakończenia prac. 

Bywa też, że hotele budują swoją legendę na konkretnych momentach, jak George V w Paryżu, w którym w styczniu 1964 roku powstało kultowe zdjęcie Harry’ego Bensona, któremu udało się uchwycić Beatlesów w momencie walki na poduszki. Dziś w tym luksusowym 5-gwiazdkowym hotelu za noc zapłacimy ponad 4 tysiące zł. O wiele taniej, bo już za nieco ponad 600 zł za noc, zamieszkamy w Hiltonie w Amsterdamie – tym samym, w którym John Lennon i Yoko Ono zorganizowali happening „Bed-ins for Peace” w 1969 roku. Jeśli jednak zamarzy nam się apartament 902, w którym rzeczywiście przebywali artyści, cena mocno wzrośnie – do 6600 zł. 

John Lennon i Yoko Ona w hotelu Hilton w Amsterdamie / Getty Images

Dla tych, którzy chcieliby poznać Amsterdam śladami rockmanów, ale o nieco uboższym budżecie, idealną ofertę przygotował Backstage Hotel, oferujący bar otwarty 24 godziny na dobę, przedłużone godziny serwowania śniadań, darmową pralnię, a nawet darmowy wynajem gitar! Jego zalety docenili członkowie grup TV on the Radio czy The Libertines. Ceny? Od 200 zł za pokój. Ekonomicznie i bardzo rock’n’rollowo. Gitary w recepcji oferuje też londyński Sanctum Soho, w którym wciąż możecie wpaść na muzyków (od 800 zł za dobę), inni świetnie czują się w Portobello (również 800 zł za dobę) – do tego stopnia, że swego czasu Tina Turner postanowiła w jego okolicach kupić dom. 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Post udostępniony przez BackStage Hotel Amsterdam (@backstagehotel) Mar 8, 2019 o 5:02 PST

GWIAZDY NA WAKACJACH

Rockmani to też ludzie, a w hotelach nie zawsze zatrzymują się wyłącznie w trakcie tras koncertowych. Wakacyjna Ibiza to destynacja idealna. W końcu współczesna muzyczna historia wyspy zaczęła się właśnie od rocka. Gdy w latach 60. i 70. na hiszpańską wyspę zaczęli przybywać hipisi, w ślad za nimi ruszyły największe zespoły rockowe. Dopiero dużo później Ibizę zaczęto łączyć z muzyką taneczną. Mimo wszystko, wciąż pojawiają się tam m.in. Kasabian, Arctic Monkeys, Vampire Weekend. Jeszcze kilka lat temu można ich było spotkać w Ibiza Rocks Hotel

Za to w hotelu Pikes nie tylko zespół Wham! kręcił klip do piosenki „Club Tropicana”, ale przede wszystkim Freddie Mercury wyprawił huczne przyjęcie z okazji 41. urodzin. Nad basenem strzelały korki od 350 butelek szampana, fruwały balony dmuchane przez trzy dni przez obsługę hotelową, a potężny tort (dotarł w zastępstwie oryginalnego, upieczonego w kształcie Sagrady Familii, który zawalił się pod swoim ciężarem) ozdobiony nutami piosenki „Barcelona” osłodził cały wieczór takim gościom, jak członkowie Queen, Julio Iglesias, Grace Jones, Naomi Campbell czy Robert Plant. 

Następnego dnia manager Queen dostał rachunek, który dokładnie przejrzał. Obok 232 stłuczonych szklanek widniały 4 wódki z tonikiem, które kazał właścicielowi Pikes odjąć, bo jego zdaniem nikt tych drinków nie zamawiał. W końcu podszedł do nich Freddie, pytając w czym problem. Gdy dowiedział się, o co walczy manager, odpowiedział: „tu nie ma pomyłki, 4 wódki z tonikiem kupiłem dla barmanów. Płać”. Aby bawić się, jak Freddie, trzeba dziś w Pikes zapłacić za dobę ok. 700 zł.

Freddie Mercury w Pikes hotel na Ibizie. / Getty Images

HOTELE, W KTÓRYCH SPOTKASZ GWIAZDY

Fani zespołów, szczególnie dziś, w dobie mediów społecznościowych, nie mają szczególnie dużych problemów z namierzeniem miejsca pobytu idoli. A im więksi fani, tym większe z nimi kłopoty. Podczas pobytu dużych gwiazd w hotelach roi się od ochrony, choć zdarza się, że nawet to nie pomaga. Największe wyzwanie nie stanowią fani z ulicy, ale ci, którzy rezerwują pokoje w tym samym hotelu. Jeśli podejrzą na którym piętrze mieszkają muzycy, to koniec hotelowego spokoju. Chyba, że hotel należał do gwiazd…

Tak było w latach 70. z irlandzkim zamkiem Barberstown Castle w County Kildare, którego właścicielem od 1978 roku był Eric Clapton. W hallu stał fortepian, przy którym często siadali najwięksi muzycy swych czasów, przyjaciele Claptona. Niejednokrotnie zdarzało się, że zaskoczeni goście schodzący na kolację przy instrumencie spotykali George’a Harrisona, Micka Jaggera, Marka Knopflera czy Boba Dylana. Hotel nie należy już do Claptona, ale ma się świetnie. Dla samych widoków (i historii) warto! Doba? Od 1350 zł.

Wśród legend znajduje się też kultowy Chateau Marmont w Los Angeles. Słynący z ogromnej dyskrecji i ukrywający wiele historii, również tych tragicznych, jak śmierć Johna Belushi’ego z Blues Brothers (w bungalowie nr 3) w wyniku przedawkowania, czy absolutnego popadania w nałóg pomieszkującego w hotelu Johna Frusciante z Red Hot Chili Peppers. Powstało nawet powiedzenie: „Jeśli szukasz kłopotów, to tylko w Chateau Marmont”.

Chateau Marmont w Los Angeles / Getty Images

A co z Warszawą? Tu największe zespoły najczęściej wybierają między Bristolem a Europejskim. W tym drugim, w 1967 roku, zatrzymali się Rolling Stonesi przed historycznym, pierwszym koncertem w Polsce. Podczas ostatniej trasy, również tu trafili.

Dziś gwiazdy rocka mają zupełnie inne oczekiwania wobec hoteli niż ich poprzednicy. Nie chodzi już o jedną wielką, niekończącą się imprezę. A o co? O szybki internet i dobrze wyposażoną siłownię.