Temat zdrowia psychicznego i emocjonalnego wyszedł już z szaf, ale wciąż czai się po kątach. A powinno się o nim mówić przy każdej możliwej okazji, bo nigdy nie wiadomo, kto i kiedy będzie potrzebował pomocy. Jakie słowa i gdzie wypowiedziane trafią w swój czas. Dlatego Orina Krajewska i Ralph Kaminski razem z ELLE apelują: „Koniec z tym tabu”. I dzielą się swoim doświadczeniem depresji. Orina, prywatnie córka buddystki Małgorzaty Braunek, także aktorka, założyła po śmierci mamy fundację jej imienia Bądź, w której promuje holistyczne podejście do zdrowia. Ralph ma rzadki dar mówienia i śpiewania o emocjach w taki sposób, by każdy odnalazł się w jego muzyce, co słychać m.in. na ostatniej płycie „Bal u Rafała”. Oboje zdają sobie sprawę z tego, że skala depresji i kryzysów psychicznych rośnie w lawinowym tempie. 

RALPH KAMINSKI: Pokolenie naszych rodziców nie wyobraża sobie, by otwarcie mówić o tym, co dzieje się w ich głowach. Zresztą również dla wielu moich rówieśników problemy natury psychicznej są powodem do wstydu. W wielkomiejskich środowiskach wprawdzie nie wypada już żartować, że ktoś jest świrem, ale to tylko wycinek rzeczywistości. Wciąż nie rozumiemy prostej zależności: jeśli boli cię ząb, umawiasz się do stomatologa. Dlaczego więc, gdy boli nas życie, wstydzimy się pójść do psychiatry lub psychoterapeuty?

ORINA KRAJEWSKA: Na szczęście to temat coraz bardziej oswajany, ponieważ te problemy dotyczą większości z nas. Skala kryzysów emocjonalnych z jednej strony jest wynikiem tego, z czym mierzymy się obecnie na świecie – wojna, kryzys ekonomiczny, niepewność i lęk. Z drugiej – odłączyliśmy siebie od przyrody, rozum od emocji i umysł od ciała. Przestaliśmy zauważać korelacje między tymi aspektami. Stawiając w centrum tylko to, co materialne, niszczymy planetę, przyrodę, a tym samym siebie. Doszliśmy do ściany. Najwyższy czas, żebyśmy się zatrzymali i zadbali o siebie i swoje zdrowie w sposób zintegrowany.

Co masz na myśli, mówiąc „zintegrowany”? 

ORINA: Holistyczny, całościowy. Zdrowie to nie tylko brak choroby, ale pełny dobrostan – fizyczny, umysłowy i społeczny. Na to składa się profilaktyka i codzienne dbanie o wewnętrzną równowagę. Medycyna integralna łączy podejście konwencjonalne i niekonwencjonalne, daje pierwszeństwo terapiom naturalnym, jeśli jest to uzasadnione w danym przypadku. To z kolei uczy uważności na sygnały, które wysyłają ciało, umysł i dusza. 

Oboje przeszliście kryzys psychiczny. Dziś możecie spojrzeć na to z perspektywy czasu. Dlaczego tak trudno jest przyznać: „Potrzebuję pomocy”?

RALPH: Mnie hamował właśnie wstyd. Nie chciałem nikomu powiedzieć, co przeżywam, bo jakby to wyglądało – wschodzący talent i nowa postać show-biznesu już na starcie opowiada o problemach? Może nie nadaje się do tego zawodu? Bałem się, że przylgnie do mnie łatka, a drugiej szansy na sukces już nie dostanę. Długo byłem samotny z własnymi myślami, choć wyrażałem je w poetyckiej formie jako teksty piosenek. Moja kariera właśnie zaczęła się rozwijać, wokół działy się rzeczy, o których marzyłem, a ja nawet nie miałem siły się z tego cieszyć. Zastanawiałem się, co ze mną jest nie tak. Dopadła mnie agresywna dorosłość – mam 26 lat, nie jestem już nastolatkiem ani nawet studentem. Zaczyna się robić poważnie, trzeba podejmować decyzje, a ja nie chciałem zauważyć, że boję się samodzielności. Choć depresja przyszła nagle, dziś wiem, że sam pracowałem na nią przez wiele lat. To jest podstępna choroba. Najpierw zasiewa ziarno, które wolno kiełkuje, a w końcu niczym chwast rozrasta się na każdy fragment życia. Wyrywasz go z nadzieją, że poradzisz sobie z własnym ogródkiem, ale on odrasta.

ORINA: Kryzys psychiczny w różnej skali może powracać przez całe życie. Trudno powiedzieć: „Coś mam za sobą i już nigdy więcej mnie to nie dotknie”. Głęboko wierzę w introspekcję, pytania i wnioski, które mogę wyciągnąć z życiowego doświadczenia. Dzięki temu buduję świadomość, wewnętrzną stabilność i zaufanie do siebie. Gdy wróciłam do Warszawy z Londynu, gdzie skończyłam szkołę teatralną, miałam wywindowaną wizję swojej przyszłości. Zjadała mnie frustracja – dlaczego moje wymarzone życie nie jest takie, jakie chciałabym, żeby było? Kompletnie nie zauważałam tego, co mam tu i teraz. Pochodzę z rodziny buddystów. W latach 90. wyjeżdżałam z rodzicami na tzw. odosobnienia do Sosnówki pod Karpaczem, gdzie przyjeżdżali nauczyciele m.in. z Japonii, Korei czy USA. Medytacja, samorozwój, duchowość w jakimś sensie otaczały mnie od dziecka, ale wtedy chciałam mieć mamę w garsonce i zwyczajne dzieciństwo, a nawet imię miałam dziwne. Mama, gdy przeszła kryzys związany z aktorstwem, odnalazła swoją drogę w buddyzmie. Kiedy ja zawiesiłam poprzeczkę zbyt wysoko i byłam dla siebie najbardziej wymagającym krytykiem, nie wiedziałam, jak się odnaleźć, i w końcu potknęłam się o własne nogi. Czasami się zastanawiam nad tym, jak to jest, że często katalizatorem zmian jest cierpienie?

Zgłosiłaś się po pomoc? Bo zazwyczaj prosimy o nią zbyt późno. 

ORINA: To jest właśnie częścią mojej dzisiejszej filozofii. Chodzi o to, żebyśmy nie gonili za chorobami, kiedy nasz stan będzie już wymagał poważnej interwencji. Ale żeby temu zapobiec, jest potrzebna codzienna praca z uważnością skierowaną na siebie. Dla mnie momentem przełomowym była nagła choroba i śmierć mamy. Doświadczenie związane z jej odejściem wyrwało mnie ze stanu depresyjnego i ciągłego myślenia o sobie. Scenariusz na życie, który tak pielęgnowałam, przestał mieć znaczenie. To doświadczenie osadziło mnie w „tu i teraz”. Pod koniec choroby mamy trafiłam na terapię, którą kontynuowałam przez lata. Jestem za nią ogromnie wdzięczna. Nie tylko pomogła mi przejść proces żałoby, ale też stała się podróżą. Dzięki stawianiu pytań o naturę zdrowia i wraz z rozwojem fundacji do dzisiaj eksperymentuję z różnymi nurtami terapeutycznymi i metodami samopoznania. To moja droga do zrozumienia siebie. Podstawowymi pytaniami, które zadałam sobie w terapii, były: czego tak naprawdę chcę? Czy chcę być w życiu szczęśliwa i co to właściwie znaczy? Co jest zależne ode mnie, a na co nie mam wpływu? Jakie mam zasoby, a jakie deficyty?

To wbrew pozorom bardzo trudne pytania. 

ORINA: Odpowiedź nie zawsze jest jednoznaczna. Wszyscy pozostajemy w ruchu wobec świata, ciągle się zmieniamy i to jest wspaniałe. Ale potrzebujemy też stabilnych punktów, żeby wiedzieć, czego się wewnętrznie złapać. Ważne, by znaleźć sposób na to, jak być dla siebie wsparciem, a z tym jest najtrudniej, bo często nie umiemy być dla siebie łagodni. 

A u Ciebie, Ralph, jakie sygnały świadczyły o tym, że dzieje się coś niepokojącego?

RALPH: Gdy podczas odwiedzin w domu rodzinnym kosiłem trawę, dotarło do mnie, że jedyne, czego chcę teraz od życia, to leżeć na kanapie w salonie z zamkniętymi oczami. Chwilę wcześniej rozpadł się mój wieloletni związek, byłem też fizycznie i psychicznie wykończony długą walką o to, by wydać debiutancki album. Przyszła wiosna. „Zaraz wszystko będzie dobrze” – tłumaczyłem sobie. Ale nie było. Zacząłem płakać. Jeden dzień, piąty, dziewiąty i nic, żadnej poprawy. Godzinami siedziałem w bezruchu i dawałem się wciągać najmroczniejszym myślom. To było przerażające, a zarazem w jakiś masochistyczny sposób przyjemne. W końcu wpisałem swoje objawy w wyszukiwarkę i doktor Google wydał diagnozę – depresja. Ja? Przecież to do mnie nie pasuje, zawsze byłem taki radosny! Nie miałem doświadczenia z tą chorobą, nie wiedziałem, od czego zacząć. Był maj, a psychiatra znaleziona w internecie miała gabinet na Saskiej Kępie. W środku radio grało zbyt głośno, na ścianach średnio estetyczne rysunki dzieci, a lekarka nie wykazała cienia empatii. „Ma pan depresję. Do widzenia” – mniej więcej tak przebiegła wizyta. Spojrzałem na receptę, na której był m.in. Xanax. Wiedziałem, że to silny środek, przestraszyłem się. Nie wziąłem leków, a to doświadczenie utwierdziło mnie w przekonaniu, że sam sobie najlepiej poradzę. I próbowałem jeszcze przez dwa miesiące. Od zawsze marzyłem o tym, żeby wystąpić na Open’er Festival. Myślałem, że to mnie wyzwoli, że po tym koncercie cudownie ozdrowieję. Tymczasem ledwo wyszedłem na scenę. Byłem tam ciałem, ale jakby wcale mnie nie było. Tłumy ludzi, oklaski, powinienem czuć się jak bóg, a schodząc, czułem się jak najgorsza na świecie osoba, nic niewart. Brnąłem przez nicość i beznadzieję. W końcu ktoś ze znajomych dał mi kontakt do psychiatry z polecenia. Tym razem było wspierająco – zaufałem lekarzowi, bo poczułem się bezpiecznie. Od pięciu lat jestem w terapii i już wiem, że to żaden wstyd mówić o tym głośno. Przeciwnie, mnie pomogły w chorobie wypowiedzi znanych i podziwianych osób, które otwarcie opowiadały o swoich lękach i zakrętach emocjonalnych. Czułem wtedy, że nie jestem w tym sam i że to minie, choć w to ostatnie trudno było mi uwierzyć. Postanowiłem, że w swojej twórczości będę opowiadał o sobie. A doświadczenie depresji to przecież ważna część życia, która ma wpływ na to, jakim człowiekiem i artystą dziś jestem. 

Trudno jest skonfrontować się z sobą i nazwać emocje po imieniu? 


RALPH: Potrzeba dużo czasu i skupienia, by rozsiąść się wygodnie ze swoimi emocjami. Uczenie się siebie przypomina naukę tańca czy gry na instrumencie. To nie jest gotowanie w Thermomiksie, ale długi proces uważności. Na początku myślałem, że skoro w gabinecie opowiadam o problemach, to one tam zostaną, a ja się uwolnię. Ale tak nie jest, bo choć czuję, że zdjąłem ciężki plecak doświadczeń, one codziennie mi towarzyszą. Sztuka polega na tym, żeby nauczyć się z nimi żyć na swoich zasadach. Przełom w terapii przychodzi czasem nawet po kilku latach. Ja dopiero teraz jestem gotów zmierzyć się z niektórymi mrocznymi tematami z przeszłości i wciąż mnie to dużo kosztuje. 

ORINA: Rozpoznawania i nazywania emocji uczyłam się długo. Konfrontacja z nimi nie zawsze jest przyjemna, ale wierzę, że niezwykle ważna. Według mnie ostatecznie nie da się uniknąć spotkania ze swoją ścieżką i z tym, co masz do przepracowania. Żałuję, że system nas w tym nie wspiera – wiemy, jak działa polska służba zdrowia. Czuję bunt wobec tego, że opieka jest tak jednowymiarowa. Od siedmiu lat wraz z zespołem prowadzę Fundację Małgosi Braunek „Bądź”, to swoisty testament mojej mamy. Zależało jej, żeby powstało centrum informacji i studiów nad holistycznym podejściem w medycynie. Dzisiaj trafiają do nas osoby z doświadczeniem onkologicznym i chorób przewlekłych, ale ogromna część naszej działalności to właśnie kompleksowa profilaktyka. Podchodzimy do procesu zdrowienia integralnie, dbając równocześnie o ciało, umysł i ducha. Podczas tej pracy spotykam wybitnych światowych specjalistów, dzięki nim powstała moja książka „Siła umysłu, siła emocji. Duchowe ścieżki zdrowia”, która porusza temat korelacji między ciałem, duchowością a umysłem. Wiele badań klinicznych potwierdza, że kluczowe w utrzymaniu zdrowia, balansu wewnętrznego i satysfakcji jest oparcie się na takich filarach jak zrównoważone odżywianie, ruch, bliskość natury, zdrowy sen, oddech.

Macie swoją receptę na to, jak zachować psychiczną równowagę? Jak zadbać o emocje, żeby uniknąć kryzysów? I czy to w ogóle jest możliwe?

ORINA: Wszyscy chcemy łatwych odpowiedzi, ale każdy musi znaleźć swoją drogę. Żyjemy szybko, więc zegarki dyktują nam, ile kroków mamy przejść, kiedy napić się wody, a spacer po lesie wpisujemy do kalendarza z kilkutygodniowym wyprzedzeniem. Przodkowie pewnie uznaliby nas za szalonych! Myślę, że bardzo ważne jest, by kontrolować swoje nawyki, ale bez wchodzenia w kierat. Jeśli zjem czekoladę i poleniuchuję, to nie znaczy, że mój świat się zawali. Mnie pomaga rutyna i codzienne rytuały. Picie gorącej wody po przebudzeniu, medytacja, joga, zrównoważona dieta. Zwłaszcza że mam nieregularną pracę – czasem wstaję o czwartej rano i cały dzień spędzam na planie serialu „Barwy szczęścia”. Miałam moment w terapii, kiedy żegnałam się z tym, co mi nie służy, i wtedy uznałam, że aktorstwo mnie spala, bo wywołuje zbyt wysokie oczekiwania od samej siebie. Gdy odpuściłam, zaczęło do mnie powracać i dzisiaj czerpię z niego ogromną przyjemność. Ostatnio zagrałam w najnowszym filmie mojego brata Xawerego Żuławskiego „Apokawixa” o tym, jak młodzież przeżyła czas pandemii COVID-19. Mam podejrzenia, że jako dziecko on raczej za mną – młodszą siostrą, która plątała się pod nogami – nie przepadał, ale dzisiaj jesteśmy z Xawerym bardzo blisko. Dobrze mi robi kontakt z naturą i odcięcie od bodźców, zwłaszcza od telefonu i internetu. Mamy rodzinne miejsce w Dębkach nad morzem, tam się resetuję. No i przyjaciele – nie byłoby mnie bez nich. A demony, jak to one, czasami powracają – w moim przypadku największym jest autokrytyka. Są też momenty, kiedy dopada mnie silny stres, ale dziś już wiem, czego się złapać. Łatwiej jest mi znaleźć siłę, równowagę i spokój w sobie. Rok temu przeszłam operację kręgosłupa, utknęłam w domu, musiałam przerwać treningi boksu i zdjęcia. Leżałam w łóżku i myślałam: „Co to dla mnie oznacza?”. Czasami mamy wrażenie, że znowu jesteśmy w tym samym punkcie, że zataczamy koło. Ale mimo że to miejsce wydaje się podobne, perspektywa jest już jednak inna. Można porównać to do spirali. Mijamy ten sam punkt, robimy zakręty, jednak jesteśmy już o kilka kręgów dalej. 

Ralph, czy na scenie zakładasz maskę? W końcu Twój ostatni hit „Bal u Rafała” jest o odwadze do życia, które nie zawsze jest kolorowe.

RALPH: Wizerunek sceniczny to moja zbroja. Myślałem, że skoro przy pierwszej płycie przyszła depresja, to może się powtórzyć przy kolejnych, dlatego na wszelki wypadek stworzyłem kreację artystyczną, która mnie chroni. Zresztą zawsze lubiłem się wyróżniać. Nie jest trudno obkupić się w drogie ciuchy, ale żeby znaleźć unikatowy styl, trzeba wysiłku i odwagi. Pseudonim artystyczny też mi pomaga – pochodzę z małego miasta, imię Rafał wydawało mi się pospolite. Ralph to był mój pseudonim, gdy w liceum założyłem konto na Myspace. Tak naprawdę to bliskie jest mi moje drugie imię Stanisław. A wracając do pytania, wydaje mi się że szukanie poklasku na zewnątrz, karmienie się tym, co ludzie powiedzą, nie jest dobrym pomysłem na życie. Łaska show-biznesu na pstrym koniu jeździ. Dość szybko zorientowałem się – a przynajmniej mam taką nadzieję – że blichtr, fame, eventy i instalans wprawdzie są kuszące, ale na ogół kończą się jakąś osobistą tragedią. Nieprzypadkowo ludzie z wielkim talentem i wybitnymi osiągnięciami są skromni, zwyczajni i rzadko ich obchodzi, ilu mają followersów. Staram się być uważny na swoje potrzeby – mógłbym pracować codziennie, rozpoczynając kolejne projekty, ale wiem, że jeśli nie zadbam o emocje, zdrowie i relacje, obudzę się totalnie wypalony. Znam swoją wartość, wiem, że to, co robię, jest dobre, ale też rozumiem, że nie każdemu musi się to podobać. Ale wciąż nie umiem uodpornić się na hejt. I gdy dostaję np. wiadomość w stylu: „Zabij się!”, to jest to bardzo mocne. Nie wiem, jak bym zareagował, gdybym nie pokonał depresji i nie chodził na terapię. 

ORINA: Bez edukacji i wsparcia dla każdej grupy społecznej i wiekowej, także dla dzieci i młodzieży, którzy w konfrontacji z czekającym na nich światem są coraz częściej sami, nie osiągniemy zmiany w sposobie myślenia o zdrowiu jak o dobrostanie. Dlatego naszym celem jest dotrzeć do jak największej liczby osób, również do szpitali i szkół. 

RALPH: Mam nadzieję, że gdy jakiś młody człowiek będzie przechodził ciężkie chwile, może przeczyta naszą rozmowę i zrozumie, że nie jest w kryzysie sam. Dlatego tak ważne jest, żeby otwarcie mówić o tym, jak wygląda prawdziwe życie. Bo uśmiechnięte twarze na zdjęciach, kolorowe sukienki i hashtagi o szczęściu nie mówią o nas całej prawdy.

Tu uzyskasz darmową pomoc znajdź swoje Centrum Zdrowia Psychicznego: czp.org.pl 

Antydepresyjny Telefon Zaufania Fundacji ITAKA 22 484 88 01, stopdepresji.pl