„Zatem jesteście razem?” – spytałam przyjaciółkę, która od dwóch miesięcy randkowała z nowym facetem. „Tak jakby” – odpowiedziała, wzruszając ramionami. Miała na myśli, że nie sypia z nikim innym, ale mogłaby, gdyby miała ochotę. Tak samo jak wspomniany facet.

„Jakieś życzenia kulinarne?” – spytałam grupę przyjaciół, którzy mieli wpaść na kolację. „Jestem tak jakby weganką” – odpowiedziała znajoma. Wytłumaczyła, że jej dieta opiera się przede wszystkim na roślinach, pije kawę z mlekiem owsianym, ale jeżeli zaserwuję jej pyszne cacio e pepe, to zje z przyjemnością.

„Oglądasz »Grę o tron«?” – zapytał mnie pewien facet na imprezie. „Powiedzmy…” – rzuciłam. Widziałam kilka odcinków, słuchałam podcastu na temat serialu i znałam imiona paru bohaterów. Sądziłam, że to lepiej podtrzyma rozmowę niż zwykłe „nie”. A nie chciałam go spławiać.

Niepewność i brak zaangażowania to duch tej epoki. Jesteśmy tak jakby abstynentami, tak jakby przyjaźni środowisku, tak jakby hetero. Wolimy subtelnie wspominać o etykietkach, niż śmiało się nimi podpisywać.

Dorastałam w latach 90. Wtedy wszystko było bardziej czarno-białe. Lubiło się albo Blur, albo Oasis. „Słoneczny patrol” albo „Miasteczko Twin Peaks”. A kiedy już wybrało się swoją stronę, było się jej wiernym. Wiadomo było, czego można spodziewać się po metalach, a czego po punkach. Dzisiejsi millennialsi mają luźniejsze podejście do idoli. Intagram zastąpił nastolatkom ściany obklejone plakatami. Teraz – zamiast przyklejać twarze ulubieńców nad łóżkiem – dzieciaki przeglądają ich zdjęcia. Od raperów do rodziny królewskiej. A lajki zostawiają pod… każdym.

Moja znajoma była gorliwą fanką pewnego kontrowersyjnego polityka. Była, bo w pewnym momencie zdała sobie sprawę, że traci z tego powodu przyjaciół, i przez to, że ma tak zdecydowaną opinię na temat polityki, uchodzi w towarzystwie za kosmitkę. Pozostała przy swoich poglądach, ale nauczyła się ostrożnie je okazywać. „Powinnam była żyć w Paryżu w latach 50., wtedy posiadanie opinii było sexy” – mówi.

Z kolei inna moja kumpela, Sylwia, mawia, że jest trochę żydówką. Dorastała jako ateistka, ale jej matka pochodzi z żydowskiej rodziny. Obchodzi Boże Narodzenie, nie chodzi do synagogi i nie jada koszernie, ale ceni sobie kulturę i historię swojej rodziny. „Mam ogromny szacunek do przodków i tego, co przeszli. Szczególnie dziś, kiedy znów antysemityzm staje się powszechny” – mówi.

Młodzi ludzie nienawidzą etykietek. Amerykanie zrobili na ten temat badania i okazało się, że prawie połowa osób do 24. roku życia nie była w stanie jednoznacznie określić, czy są hetero, czy homoseksualni. Gdybym była dwie dekady młodsza, zapewne określałabym się jako queer (osoba nieheteronormatywna) i z reguły weganka (czyli „veganish”). To brzmi lepiej niż nudna lesbijka wegetarianka. Ale ta dzisiejsza elastyczność bywa wkurzająca. Irytują mnie znajomi, zadeklarowani wegetarianie, którzy jedzą mięso, nabiał i ryby, gdy mają taką ochotę. Ja jestem wegetarianką przez całe życie i umiem być konsekwentna.

Z drugiej strony… Daniel Vennard ze Światowego Instytutu Zasobów mówi, że lepiej być wegetarianinem chociaż w pewnym stopniu niż wcale. „Wiemy, że w 2050 roku na świecie będzie
10 miliardów ludzi. Nasza dieta będzie musiała ulec zmianie, tak by dopasować się do zasobów środowiska”.
Badania pokazują, że ograniczenie mięsa – głównie wieprzowiny i jagnięciny (niekoniecznie całkowita z niego rezygnacja) – będzie niezbędne. Dieta oparta w dużej mierze na roślinach to dobry sposób, by chronić przyszłość naszej planety.

Tak samo jak częściowe odstawienie alkoholu to dobry sposób, by dbać o swoje zdrowie. Nauka udowodniła, że dodatkowy kieliszek wina dziennie może skrócić nasze życie o 30 minut. Ograniczenie alkoholu jest łatwiejsze niż jego całkowite odstawienie. Możemy przecież wypić kieliszek chłodnego wina w letni wieczór, jeżeli mamy na nie ochotę. Rośnie też sprzedaż kawy bezkofeinowej, bo lepiej jest wypić jej zdrowszą wersję niż nie wypić wcale.

Może kiedyś było po prostu łatwiej wybrać coś, co określało naszą przynależność? Wszystkiego było mniej, a świat bez internetu nie ułatwiał wyszukiwania wciąż nowych idoli. Dziś mamy mnóstwo możliwości, a to często sprawia, że nie potrafimy wybrać. Pewnie dlatego tak trudno jest się dzisiaj zaangażować w coś „na maksa”.

Ja też czasem jestem „ish” i postępuję „tak jakby” dobrze. Staram się chronić środowisko. Martwi mnie globalne ocieplenie, segreguję śmieci, a czasem nawet wstawiam zdjęcia aktywistek z marszów klimatycznych na swoje Instastory. Jednak za bardzo kocham podróżować, żeby tak definitywnie przestać latać samolotami. Oczywiście, że mam wyrzuty sumienia. Ale niestety, zrezygnować nie potrafię. Lepiej grzeszyć sporadycznie niż non stop. Wiadomo. Zapomnieliśmy jednak w tym naszym niezaangażowaniu o korzyściach, które dają poczucie wspólnoty, jedności. Wciąż jednak pojawiają się jednostki waleczne, jak Greta Thunberg, które stawiają przed nami wyzwania. Są tak wyraziste, że nie sposób milczeć. Może nadchodzi czas, kiedy znowu będziemy głośno mówić o tym, w co wierzymy. Era braku zaangażowania dobiega końca. Jestem tego (prawie) pewna.

A Ty jak bardzo jesteś ish?

Ekologia
Trochę segregujesz śmieci, ale na marsze klimatyczne nie chce ci się chodzić?

Polityka
W sumie zaostrzenie ustawy aborcyjnej by ci się nie podobało, ale żeby od razu iść na czarny protest? W taki deszcz?

Kino
Co w tym złego, że nie masz swojego ulubionego serialu? „Wiedźmin” może być tak samo dobry jak „Sex Education”. To w dziecięcych pamiętniczkach trzeba było wybrać ulubioną książkę i film.

Miłość
Lubisz go, jest wam fajnie, ale po co od razu razem mieszkać? Fajnie mieć własną przestrzeń. W razie kłótni, łatwo się rozstać.

Dieta
Starasz się być wege, ale jak babcia zrobi wołowinę w grzybowym sosie… nie odmówisz?

 

Tekst Loffe Jeffs