Trzeci dzień Open'er Festival 2014 minął nam pod znakiem ciągłego biegania od jednej sceny do drugiej. Czy uda nam się dotrzeć pod namiot? Mamy tylko pięć minut do koncertu na main stage! Kursowanie między nimi było niczym trening interwałowy i to na długi dystans!

Open'er Festival 2014: dzień 3

Piątek zaczęliśmy od występu Misi Ff (gwiazdy lipcowej okładki ELLE). Niestety ze względu na wczesną porę, koncert na scenie namiotowej zaplanowano na godzinę 18.00, tylko garstka festiwalowiczów mogła docenić świetny głos wokalistki. Mamy nadzieję, że następnym razem Misia dostanie lepszy czas.

Potem szybko pobiegliśmy na największą scenę, żeby się przekonać jaki popis da grupa Foals. Okazało się, że fani dopisali, a reszta widzów znająca zapewne tylko "Inhaler", czy "My Number" przyjęła ich bardzo entuzjastycznie. Skokom i tańcom nie było końca! Wokal Yannisa Phillippakisa brzmiał świetnie, aż żałowaliśmy, że zespół nie grał dłużej niż było to zaplanowane.

Po Foals przyszedł czas na bardziej nastrojowy występ, czyli Melę Koteluk. Nie będziemy nawet udawać - mamy do niej słabość. Ale kto nie ma? Poetycka muzyka laureatki Fryderyków w 2013 roku za najlepszy debiut i artystę roku oczarowała chyba wszystkich. Wzruszała podczas "Pieśni o szczęściu" (szkoda, że nie było Czesława Mozila), a w trakcie "Spadochronu" publiczność śpiewała refren i to bez końca.

Jednak to była tylko rozgrzewka przeg główną gwiazdą wieczoru. Ok, musimy to napisać: Jack White rozwalił system. I nie ma w tym ani odrobiny przesady. Moglibyśmy na tym stwierdzeniu poprzestać, ale podamy kilka argumentów niedowiarkom. Mimo, że to już czwarty występ Amerykanina na Open'erze (poprzednio wystąpił ze swoimi zespołami: The White Stripes, The Racounters i The Dead Weather) w wersji solo również robi ogromne wrażenie. Nie tylko ze względu na pojawienie się w setliście takich hitów jak "Seven Nation Army", "Steady, As She Goes", czy "We're Going to Be Friends". White genialnie mieszał gatunki przyplatając rock, z bleusem a nawet country, a publika od początku do końca jadła mu z ręki. Zwłaszcza jej żeńska część, gdy wokalistka przyznał, że matka kazała mu przywieźć z Polski żonę. Czy są kandydatki?

Gdy udało nam się wreszcie zebrać szczęki z trawy i sprawdzić, czy wszystkie kości są całe ponownie udaliśmy się do namiotu. Chcieliśmy sprawdzić jak na żywo brzmi Banks, którą od kilku miesięcy nałogowo słuchamy w redakcji. Mimo iż jej debiutancka płyta "Goddess" trafi do sprzedaży dopiero we wrześniu, mroczna bogini przez ostatnich kilka miesięcy udostępniała swoje piosenki m.in. na platformie SoundCloud. Jak wypadła na żywo? Fenomenalnie! Jillian Banks niczym syrena zahipnotyzowala nas swoimi minimalistycznymi, ale bardzo zmysłowymi utworami. To wrażenie potęgował jej trochę kanciasty, ale urzekający ruch sceniczny. "Drowning", "Brain", "Waiting Game", oraz "This Is What It Feels Like" zapamiętamy na długo.

To jednak nie koniec atrakcji. Tuż po 01.00 rozpoczął się show Lykke Li. Szwedka przyjechała do Gdyni w ramach promocji trzeciego albumu, zatytułowanego "I Never Learn". Jednak nie zabrakło również kawałków, za które ją uwielbiamy, czyli "Wounded Rhymes", oraz "I Follow Rivers". Nie sposób nie docenić gry świateł i oszczędnej, ale robiącej wrażenie scenografii. Lykke Li nadal urzeka, nawet ze złamanym sercem.

Na koniec, choć już ostatkiem sił, dotarliśmy na koncert Kamp!. Trio jak zawsze nie zawodzi. Tym razem w nowej odsłonie koncertowej i z nowymi numerami. Było to dosyć śmiałe posunięcie, ale jak twierdzą klasycy - kto nie ryzykuje ten nie pije szampana. Niecierpliwie czekamy na kolejne piosenki!

Open'er Festival 2014: dzień 3 >>

Zobacz również zdjęcia z Open'er Festiva 2014 na Instagramie @ellepolska i @ewa_elle