Skąd wiedziałaś, że Komeda na weselu Romana Polańskiego zagryzał wódkę kaktusami? Że wysłał żonie statkiem z Los Angeles czerwonego fiata? I w końcu – że kiedy umierał, ona owinęła mu stopy swetrem? 

Magdalena Grzebałkowska O kaktusach wiadomo od świadków, którzy byli na weselu. Czerwony fiat znajduje się w dokumentach – zachował się list przewozowy. O ostatniej drodze Komedy wiemy ze wspomnień jego żony, Zofii. Fakty trzeba weryfikować. Świadectw tak emocjonalnych jak wspomnienie owijania stóp umierającego nie da się potwierdzić. Ale niekoniecznie trzeba: nawet jeśli Komedowa zmyśliła tę scenkę, buduje ona pewną prawdę o niej i o nim.  

W Twoich książkach są miliony takich szczegółów. 

Moja szefowa z „Dużego Formatu”, Małgorzata Szejnert, powtarzała za Philipem Rothem, że szczegóły są palcami olbrzymów. Czasem wystarczy spytać świadków tamtych zdarzeń, co stało na stole, jaki zapach unosił się w powietrzu, i pamięć uruchamia całe sekwencje obrazów. Przy Komedzie nie było to proste, wymykał się nawet ludziom, którzy go znali. Musiałam szukać konkretów w tym, co go otaczało. 

Z Twojej książki wynika, że ludzie do niego lgnęli, że był modny nawet na tle tak barwnych osobowości jak Roman Polański. Co sprawiało, że wszyscy chcieli Komedy?

Jego specyficzna charyzma. Nie był showmanem, ale kiedy siadał do pianina, zapadała cisza. Miał w sobie coś nieuchwytnego. I świetnie komponował. Poza tym nie był zawistny, nie spiskował. Nie był zachłanny na sławę, nie żądał poklasku.  

Był szczęśliwy?

Jako muzyk bardzo. W życiu osobistym? Nie wiem, ale skoro uciekł od żony do Ameryki, można wątpić. Byli z sobą 13 lat. Wszyscy w towarzystwie zastanawiali się, dlaczego Komeda nie zostawi Zofii. Była zaborcza, porywcza, zazdrosna, agresywna, piła i wtrącała mu się w muzykę. Ale też ogarniała życie: gotowała, sprzątała, trzymała za rękę, kiedy mu wyrywali ząb, obcinała włosy, ubierała go, a miała świetny gust. Potrafiła powiedzieć tak, żeby wszyscy usłyszeli: „Krzysztof nagrywa w Danii muzykę do filmu zagranicznego reżysera”. Gdyby ich połączyć w jedno, jak yin i yang, to ona wzięłaby na siebie ciemne cechy. Zosia jest dla mnie postacią tragiczną. Miała trudny charakter, na to nakładał się alkohol. Na pewno byłaby wściekła za tę książkę, bo burzę jej legendę. Również tę obowiązującą dotąd w mediach, którą ona ułożyła na temat Komedy. 

Jaka relacja łączy Cię z Komedą?

Mam wobec niego dużo czułości. Budzi we mnie instynkty opiekuńcze, czyli takie, jakie często budził w otaczających go kobietach. Trzeba lubić bohatera, którego się opisuje. Jak inaczej wytrzymać z kimś dwa i pół roku? Myśl o nim towarzyszyła mi non stop, stał się czwartym członkiem rodziny. Odrabiałam matematykę z córką, myśląc o tym, z kim jeszcze muszę się spotkać do książki. 

Z kim musiałaś się spotkać?

Z Andrzejem Krakowskim z Hollywood, świadkiem fatalnego upadku Komedy. Z koleżanką z podwórka i wybitnymi jazzmanami. Z filmowcami. Łącznie ponad stu świadków tamtych czasów. 

Niezwykle poruszająca jest rozmowa z Krystyną Sienkiewicz...

O jej romansie z Komedą wiedziało środowisko, ona prawie o tym nie mówiła, nawet w swojej autobiografii nie wspomniała. To była prawdziwa miłość. Ale Komeda nie zrezygnował dla niej ze związku z Zofią. On najbardziej kochał muzykę.

Rozmawiała Anna Luboń