Kiedy szał na #10yearschallange powoli się kończy i zobaczyliśmy już chyba setki starych zdjęć, warto zrobić sobie krótki przegląd i zastanowić się, jakie wyzwania ta ostatnia dekada stawiała przed branżą fashion. Co ciekawe, to co dziś uważamy, za „must-have”, jeszcze dziesięć lat temu było obciachowe, a rzeczy będące wtedy en vogue, najlepiej byłoby teraz pozbyć się z szafy… no chyba że przeleżą w niej kolejne dziesięć lat, czekając na swoje lepsze czasy.

Gdy ktoś nas pyta: "a pamiętasz jak było 10 lat temu?", często myślami wracamy do ostatniej dekady XX wieku. Kiedy rozglądamy się po sklepach, widzimy, że obecne kolekcje mocno inspirowane są tamtymi czasami, które często wspominamy z łezką w oku. Przenieśmy się jednak nieco dalej w czasie, do roku 2009. Wtedy "rządziły" stylizacje oparte na spodniach biodrówkach, biżuterii w rozmiarze XXL i szalikach, których nie ściągano przez cały dzień (nawet w biurze, czy szkolnej ławce). Bolesne wspomnienie dotyczy także "rybaczek" – na własną prośbę skracałyśmy sobie nogi, a wzrostem modelki niestety mało kto mógł się pochwalić. Były jednak trendy, którym skutecznie się opierałyśmy. Na przykład popularny w 2009 roku wzór paisley. Teraz, co prawda pomalutku, cichaczem wraca od do łask, nigdy też nie zszedł z chust i szali, natomiast 10 lat temu, bycie modnym oznaczało na przykład założenie sukienki całej w paisley. Ten babciny szyk był jednak znacznie lepszą opcją niż „egg-dress”, czyli sukienka nie tyle pozbawiająca kobiecych kształtów, co dodająca kolejne „krzywizny”. Niektóre marki pokusiły się nawet o stworzenie modelu odcinanego nad biustem. Rok 2009 to także czas eksperymentowania z maksymalnym zakrywaniem lub odkrywaniem stóp. Dwie pary butów, których dziś już prawie nikt nie włożyłby do szafy (chyba że na samo jej dno) to kozaki o długości powyżej połowy uda (i nie mówimy tu o eleganckich zamszowych muszkieterkach, ale o dziwnych, opinających nogę butach, które ktoś przyrównał nawet do… bandaży egipskiej mumii) i botki z odkrytymi palcami. Jeśli chodzi o te ostatnie, uczciwie trzeba przyznać, że punkt odsłonięcia wędruje po stopach – dziś "stawiamy" na nagie pięty lub kostki. 10 lat temu można było jeszcze poczytać inspirujące cytaty, a ściskając czyjąś rękę (pamiętacie te gumowe bransoletki?) i casualowy outfit pomylić z wojskowym drylem – militaria były wtedy bardzo na topie. Były też trendy, którym już w 2010 roku mówiono stanowcze "nie", tylko po to, aby dziś wróciły jak bumerang. Taki los spotkał między innymi neonowe kolory i frędzle. Te pierwsze wkradają się nawet na salony (podpatrzyć warto stylizacje w stylu „z siłowni na wybieg” Kim Kardashian West czy Rihanny). Frędzle z kolei wywołują skojarzenia retro, a dziś wszystko to, co retro znów jest świeże i odkrywcze. W związku z powyższym wyobraźcie sobie jaką ekscytację wywołują neonowe frędzle.

Są jednak także takie elementy ubioru, na które dekadę temu patrzono raczej krzywo, a o których teraz myślimy z rozrzewnieniem (bo zamiast dać im przeleżeć na dnie szafy, wyniosłyśmy je do second-handu). Na szczęście i nieszczęście jednak, z pomocą przychodzą sieciówki, w których modowa pętla czasu jest widoczna najbardziej. Dlaczego na nieszczęście? Trzeba się bowiem bardzo nagłówkować, żeby nie wyglądać jak wszyscy. Może właśnie dlatego modna jest eklektyczna „furtka” – trencz łączony ze sportowymi butami, cętki z paskami – takie nieoczywistości są jeszcze wciąż szansą na oryginalność.

Co ciekawe, to co 10 lat temu nas śmieszyło, dziś jest obiektem pożądania. Pierwsze miejsce w tym zestawieniu zajmują zdecydowanie „brzydkie” sportowe buty, na ciężkiej, grubej podeszwie. Zestawiamy je z lekkimi sukienkami, dla zrównoważenia ciężaru, albo, w najbardziej oryginalnej wersji – z kolarkami i długą marynarką. 10 lat temu nikt nie wyściubiłby nosa z domu w kolarkach, pomijając oczywiście jednostki okrążające ze słuchawkami w uszach osiedla i parki. Warto tu wtrącić, że 10 lat temu ze stylu życia fit też jeszcze trochę się śmialiśmy. Ale później dopadły nas boczki i inne "dodatki", które chętnie ukrylibyśmy w „egg-dress”. Czarowi kolarek poddawała się księżna Diana, musiało jednak minąć 30 lat, aby te krótkie spodenki wróciły do łask. Dekadę temu czas nie był wyrozumiały także dla innych spodni, a dziś (ku rozpaczy niektórych) są znów popularne. Mowa o dzwonach. Ich zwolennicy przekonują, że w zestawieniu z wysokimi szpilkami i białą koszulą, dżinsowe dzwony stanowią szczyt szyku, przeciwnicy z kolei twierdzą, że takie spodnie powinny były umrzeć razem z Elvisem (są to zarówno przeciwnicy dzwonów, jak i teorii, że Król Rock’n Rolla wciąż żyje). Silnym trendem z 2009 roku (potem na chwilę znikł) jest też moda na oversize. Jednak teraz dbamy o to, aby to, co za duże, nie zaburzało proporcji sylwetki.

Takich przykładów można by wymieniać jeszcze sporo. Jeśli do tematu wrócimy za rok, czy dwa, odkryjemy kolejne perełki. Jaki jest więc sposób na to, aby nie pogubić się w ciągle mieszających się trendach, a przede wszystkim – nie stracić własnego stylu?

Radą, jakiej wszyscy potrzebujemy jest kolejna prawda, stara jak świat – warto stworzyć bazową garderobę, bo ta nigdy się nie starzeje. Spójrzcie na zdjęcia Audrey Hepburn. Są takie stylizacje, które sprawdzą się zawsze, niezależnie od tego, czy w planie dnia znajdzie się eleganckie przyjęcie czy „zaledwie” zagryzanie croissanta przed witryną sklepu Tiffany.

Ulubione jeansy Rachel Green i Brendy Walsh to najmodniejszy fason spodni na wiosnę 2019