20-latka krząta się po planie. Przed chwilą brała udział w zdjęciach. Miała krótką kwestię. Nawet nie zdanie. Słowo. To jedna z tych modelek, z którymi czas chcą spędzać wszyscy. Dziś ma włosy lekko wykręcone na końcach. Ma też sukienkę, niby dziewczęcą, ale rewolucyjnie zbyt krótką. Jednak uwagę skupiają chabrowe oczy, w których zmieściłby się cały swingujący Londyn. Podchodzi do niej rok starszy młodzieniec, wzbudzając wściekłe westchnienia innych dziewcząt. Na planie ich nie brakuje. I śmiało – mimo nieśmiałości, z której słynie – patrząc w te chabrowe oczy, pyta: Wyjdziesz za mnie? Cisza. A jeśli nie, to może chociaż pójdziesz ze mną dziś na kolację? Nie poszła. Miała narzeczonego, fotografa Erica Swayne’a. Nie układało im się, ale nie miało to znaczenia. Była zajęta. Minął tydzień. Chłopak ponowił ofertę, już skromniej. Sama kolacja. Ślub niekoniecznie. Przynajmniej nie teraz. Zgodziła się. 

Plan komedii muzycznej „A Hard Day’s Night” („Noc po ciężkim dniu”) w reżyserii Richarda Lestera okazał się przełomowy dla Pattie Boyd i Beatlesa George’a Harrisona. U szczytu beatlemanii udało mu się poznać dziewczynę idealną, żadną fankę. Pattie wolała inny typ muzyki. „Życie w czasach beatlemanii było absolutnie przerażające” – mówi dziś. – „Pamiętam, pewnego razu poszliśmy z przyjaciółmi obejrzeć koncert Beatlesów w Londynie. George poradził, żebym wyszła przed ostatnim numerem, który zagrają. Więc gdy skończyła się przedostatnia piosenka, wstałam i skierowaliśmy się ze znajomymi do najbliższego wyjścia. Ale za nami natychmiast ruszyły dziewczyny, fanki, szły krok w krok, aż nas dogoniły. Potem zaczęły mnie kopać, ciągnąć za włosy, popychać w głąb długiego korytarza. Krzyczały: »Nienawidzimy cię!«”. Nie był to łatwy moment dla partnerek Beatlesów, którzy w niewytłumaczalny, z dzisiejszej perspektywy, sposób obudzili w młodych dziewczętach niebezpieczny szał podszyty chorą fascynacją. Był to zresztą jeden z powodów, dla których czwórka z Liverpoolu przestała koncertować – nie tylko w obawie o bezpieczeństwo swoje czy bliskich, ale ryk rozdzierający gardła po prostu zagłuszał muzykę. 

George z kolegami z zespołu rozpoczął tak zwaną brytyjską inwazję, Boyd świetnie dawała sobie radę w modzie. Jej styl próbowała skopiować nawet Twiggy – a w latach 60. modelki samodzielnie stylizowały się do sesji komercyjnych. Łatwo było je rozpoznać na ulicach, bo najczęściej ciągnęły za sobą ciężkie torby wypełnione butami, kapeluszami, torebkami i przyborami do makijażu. Pattie w modelingu była wyjątkowo zdyscyplinowana, a korzenie tej dyscypliny sięgają jej dzieciństwa. 

Pattie Boyd, 1966 rok.

Boyd przyszła na świat w 1944 roku w osnutej mgłą Wielkiej Brytanii, ale wychowała się z rodzeństwem w Kenii, u dziadków. To tam przenieśli się jej rodzice, bo w żadnym innym miejscu ojciec Jock Boyd, były lotnik RAF-u, po wypadku, w wyniku którego doznał poparzeń ręki i twarzy, nie mógł się odnaleźć. Ale przeprowadzka nic nie zmieniła. Pattie pamięta, że nie można z nim było nawiązać kontaktu. Matka Diana natomiast była wyjątkowo oschła. Gdy rozwiodła się, a potem ponownie wyszła za mąż, oznajmiła to zaskoczonym dzieciom, gdy wróciły na święta ze szkół z internatem: Co się tak gapicie? To wasz nowy ojciec. No już, przywitajcie się. Nowy ojciec okazał się nawet bardziej problematyczny niż ten biologiczny. Miał skłonności sadystyczne, dla żartu podpalał włosy Pattie. Miała tego dość. Jako 17-latka rzuciła szkołę i wyjechała do Londynu. Znalazła pracę – ponoć najnudniejszą w życiu – w salonie Elizabeth Arden. Ale to właśnie tam jedna z klientek zwróciła uwagę na wyjątkowo szczupłą sylwetkę i długie nogi dziewczyny, proponując jej pracę w modelingu. Czy Pattie, która marzyła o karierze Jane Shrimpton pozującej przed obiektywem Davida Baileya, mogło spotkać coś lepszego w Londynie lat 60.? Szybko odnalazła się w modnym świecie, zaprzyjaźniła się ze swingującymi rewolucjonistami, zamieszkała w Chelsea, a jej sąsiadką była Grace Coddington. Po antyki i ubrania vintage w soboty chadzała na Portobello Road w Notting Hill, ale jej znajomi dużo podróżowali po hipisowskim szlaku – do Afganistanu i Indii – i przywozili stamtąd egzotyczne ubrania. Wkrótce zaczęli jej robić zdjęcia wielcy tego czasu, wspomniany Bailey czy Brian Duffy. Potem pojawiła się w telewizyjnej reklamie chipsów Smith’s. Wyszło na tyle dobrze, że dostała maleńką rolę w filmie „A Hard Day’s Night”. 

Pattie i George byli parą miłą dla oka. Ślub wzięli w 1966 roku. Razem się bawili, razem spróbowali LSD, razem zainteresowali się religiami Wschodu. Pattie oddała się medytacji, do której zachęciła męża. Niestety, Harrison zaczął się we Wschodzie zatracać, podobnie jak w narkotykach. Widywała go coraz rzadziej, a on wcale czasu dla niej nie szukał. Miała to zmienić przeprowadzka z londyńskiego mieszkania, okupowanego przez rozwrzeszczane dziewczyny, do wiktoriańskiej, neogotyckiej posiadłości Friar Park. Wprowadzili się tam w 1970 roku. „To był dom wariatów. Nasze życie napędzały alkohol i kokaina” – narzekała w wydanej w 2007 roku książce „Wonderful Tonight: George Harrison, Eric Clapton and me”. Kokaina bardzo zmieniła George’a. Do tego dołożyły się napięcia związane z rozpadem Beatlesów. „Oddaliliśmy się od siebie, nie byliśmy razem szczęśliwi. A gdy jesteś nieszczęśliwy, zaczynasz się źle zachowywać”. „Źle” w słowniku Pattie oznacza niewierność, picie do upadłego i ciągłe, niebezpiecznie odległe tripy. I sytuację, kiedy we własnym domu przyłapała Harrisona w niedwuznacznym uścisku z żoną Ringo Starra, Maureen. 

Pattie Boyd i George Harrison, 1966 rok.

Ale zanim do tego doszło, mąż napisał dla Boyd piosenkę, która według Franka Sinatry jest najpiękniejszym muzycznym wyznaniem miłosnym w historii.

(To) coś...

Pattie miała to „coś”. „Something” – zapisał George. Piosenka, która ukazała się na albumie „Abbey Road” w 1969 roku, powstawała bardzo długo. Jej tekst... Ach, te słowa jak na złość nie chciały się ułożyć. „Coś w jej ruchu / pociąga mnie jak...” No jak? – pytał George kolejno Johna, Paula i Ringo. Paul dał mu wskazówkę. Szukaj w każdym słowie, które przyjdzie ci do głowy. W końcu trafisz na to odpowiednie. Kolejne miesiące męki. Udało się. 25 lutego, w dniu 26 urodzin Harrisona. Mimo wszystko George wciąż nie był pewien utworu, dlatego postanowił zrobić prezent i podarować go Joe Cockerowi, który podczas nadchodzącego festiwalu Woodstock stał się szorstkim głosem nowego pokolenia. Po jakimś czasie Harrison jednak uznał, że to może być kawałek dla Beatlesów. Nie mylił się. Gdy „Something” usłyszał Lennon, powiedział, że to najlepsza piosenka z albumu. George nabrał wiatru w żagle. Dotąd jego utwory, w ograniczonej liczbie, zawsze nagrywano na stronach B 7-calowych singli, jako te mniej popularne. Tym razem szykował się komercyjny hit. Do dziś powstało ponad 200 coverów „Something”. Więcej doczekała się tylko napisana przez McCartneya piosenka „Yesterday”. 

„Pomyślałam, że jest piękna – mówiła Pattie. – Mam swoją ulubioną jej wersję – tę, którą George zagrał mi w kuchni w Kinfauns”. Inspiracją dla George’a była Boyd. Choć potem, gdy już źle się między nimi układało, a rozmowy małżeńskie zastępowały głucha cisza lub paraliżujący ryk, Harrisona irytowała ta miłosna interpretacja. Utrzymywał nawet, że to list miłosny do hinduistycznego Kryszny. Ale tej interpretacji zaprzecza odręcznie zapisany tekst, z ostatnim wersem, którego Harrison nigdy nie wyśpiewał: „I love that woman of mine” – kocham moją kobietę. Tylko Pattie. 

Klip powstał, gdy wszyscy Beatlesi poszli już własnymi ścieżkami. Zgodzili się natomiast, żeby sfilmować ich oddzielnie w ich rezydencjach. Był październik. John i Yoko przebywali nieopodal w Ascot, George i Pattie w Kinfauns w Esher, Ringo i Maureen w Brookfield w Elstead. Ale Paul i Linda byli daleko od nich, na szkockim ranczo Mull of Kintyre. Dostali więc wyjątkowe zadanie – mieli sami nagrać wideo. Wybrnęli z tego, doczepiając kamerę do tyłu traktora, aby zmieścić się razem w kadrze.

Piosenka „Something” oparta jest na prostej strukturze. Żadne komplikacje nie są jej potrzebne. Na warsztat wzięli ją później między innymi Chet Baker, Frank Sinatra, Ray Charles, Elvis Presley, a nawet Ewa Bem. W każdej z nich czuć obecność Pattie.

Mimo rozwodu i ciemności, które w pewnym momencie pogrążyły małżeństwo państwa Harrison, udało im się odbudować przyjaźń. „Miłością mojego życia był George. Jest ze mną na zawsze” – powiedziała Pattie w jednym z wywiadów. George Harrison zmarł w 2001 roku. W 2002 zorganizowano wielki koncert w londyńskiej Royal Albert Hall, podczas którego „Something” zaintonował na ukulele – ukochanym instrumencie Harrisona – Paul McCartney. „Something in the way she moves / attracts me like no other lover...”. („Coś w sposobie, w jaki się porusza / Pociąga mnie, jak u nikogo innego”). Dwie pierwsze zwrotki zaśpiewał tylko w towarzystwie tego instrumentu i delikatnych uderzeń perkusji Ringo. Przy trzeciej dołączyła orkiestra i najbliższy przyjaciel Harrisona – Eric Clapton. Clapton śpiewający: „Something in the things she shows me / I don’t want to leave her now” („Coś w rzeczach, które mi pokazuje / Nie chcę jej teraz opuszczać”) jest chwilą, w której cichnie wszechświat. Słowa napisane dla żony przez George’a recytuje mężczyzna, który tę kobietę również kochał. Z tym że nieprzytomnie. I też napisał dla niej piosenkę – krzyk rozpaczy. Miłosny trójkąt się dopełnił.

(Nie)możliwa

Byli najlepszymi kumplami. Clapton był już cenionym gitarzystą, bardzo zdolnym i lubianym. Wielokrotnie grywał z Harrisonem, często też razem wychodzili. Gdy George związał się z Pattie, wychodzili razem. Coś jednak w tej całej sielance nie dawało Ericowi spokoju. Okazało się, że chodzi o Boyd. „Ani George, ani Eric nie potrafili komunikować swoich uczuć w normalnych rozmowach” – narzekała. A więc i jeden, i drugi postanowili wyznać jej miłość piosenką. 

„Something” nuciło już pół świata, gdy pewnego dnia, kiedy Pattie krzątała się po kuchni, dostarczono jej krótki liścik. Wyznanie miłosne od tajemniczego wielbiciela podpisanego „E.”. Był 1970 rok. Boyd pokazała list Harrisonowi, ten zbył ją śmiechem. A co to za pomysł? List miłosny? Tajemniczy wielbiciel? Bajek ci się zachciało. Wieczorem odwiedził ich Clapton. To on. Tajemniczy adorator. Byli przyjaciółmi, więc fakt, że coraz częściej przebywali ze sobą, niekoniecznie wzbudzał podejrzenia. Tym bardziej że obecności George’a Pattie od długiego czasu już nie czuła – miał w głowie inne sprawy. I inne kobiety. Z Claptonem czas płynął inaczej, czuła, że jest pożądana, ważna. Aż za bardzo. Clapton, jak to artysta, stracił głowę dla dziewczyny, której mieć nie mógł – dla żony najlepszego przyjaciela. Fascynacja była na tyle intensywna, że doprowadziła go niemal do szaleństwa.

Pattie Boyd i Eric Clapton, 1975 rok.

W tym czasie gitarzysta był również blisko z przyjacielem, Abdalquadirem as-Sufim, który uznał, że na miłosne bolączki Erica może pomóc historia „Romea i Julii Wschodu” (jak nazywał ją Lord Byron) – Lajli i Madżnuna, spisana przez XII-wiecznego poetę, Nizamiego Ganjaviego. Lajla była księżniczką wydaną za mąż za mężczyznę, którego nie kochała. Quay miał na jej punkcie obsesję, pochłonęło go bez reszty pisanie wierszy miłosnych dla Lajli, dlatego przylgnął do niego przydomek Madżnun – szaleniec. Takim samym szaleńcem był Clapton, nic więc dziwnego, że w arabskiej historii odnalazł siebie.

Tego dnia Pattie i Eric mieli spotkać się wieczorem na przyjęciu w domu menedżera Claptona. Koło południa zadzwonił telefon. Przyjdź teraz, natychmiast muszę ci coś pokazać. Pattie wyszła pospiesznie z domu, nie mówiąc nikomu, dokąd się wybiera. Wkrótce dotarła do jego mieszkania. Posłuchaj. Eric włożył taśmę do odtwarzacza. „What'll you do when you get lonely / And nobody's waiting by your side?/ You’ve been running and hiding much too long / You know it's just your foolish pride” – usłyszała. To pierwsza zwrotka „Layli”. Piosenki zrodzonej z cierpienia i tęsknoty, w warstwie wokalnej do bólu surowej. Najważniejsze wyznanie dla Boyd z albumu grupy Derek and the Dominos. Początkowo Clapton myślał o balladzie, ale z charakterystycznym mocnym riffem gitarowym wybrzmiała cała rezygnacja, pasja i furia. Po raz pierwszy. Po raz drugi. Po raz trzeci. Z każdym kolejnym odtworzeniem obserwował najmniejsze ruchy mięśni na twarzy Pattie. Znalazł tam tylko przerażenie. Eric złożył jej publiczną deklarację miłości, a ona nie chciała zostawić męża. Każdy, kto słyszał „Laylę”, wiedział dla kogo powstała. Pattie była zachwycona, ale spanikowała. Robiło się zbyt gęsto. Clapton zrezygnowany rzucił: „Nie udało się. Wszystko to na nic”. Sytuacja była tym bardziej trudna, że Clapton w tym czasie mieszkał z Paulą, młodszą siostrą Pattie. Gdy Paula usłyszała słowa „Layli”, spakowała się i zatrzasnęła za sobą drzwi. Długo jeszcze miała żal, że muzyk wykorzystał ją po to, żeby zbliżyć się do jej starszej siostry. 

Wieczorem, jak gdyby nigdy nic, odbyło się planowane przyjęcie. Harrison kręcił się między gośćmi, zniecierpliwiony nie mógł znaleźć żony. W końcu dostrzegł ją w oddali, w ogrodzie. Razem z Claptonem. Co tu się dzieje? Zapytał. Jestem zakochany w twojej żonie – odpowiedział Eric. Twarz George’a spurpurowiała. Zdążył tylko rzucić, że Boyd ma minutę, żeby zdecydować, z kim wraca do domu. Wróciła z mężem. Jak się miało okazać, nie na długo.

Pattie Boyd i Eric Clapton, 1983 rok.

„Layla” w 1970 roku nie radziła sobie najlepiej na listach przebojów. Jej skrócona, radiowa wersja nie porwała miłośników rocka, choć miało się to zmienić, gdy Clapton wydał ją ponownie dwa lata później. Początkowa porażka singla i odrzucenie przez ukochaną zawiodło go w mrok ciężkich narkotyków. „Angażowałem się w znajomość z kobietą, która była żoną mojego najlepszego przyjaciela. Miałem nowy zespół, narkotyków wokół było tyle, ile tylko chciałem. Przerażała mnie konieczność podejmowania decyzji zawodowych i osobistych. Narkotyki chyba pomogły mi wtedy się trochę znieczulić”. 

Clapton się nie poddał i szukał innych sposobów na zdobycie żony przyjaciela. Machał jej przed oczami fiolką heroiny, grożąc, że wstrzyknie całość, jeśli z nim nie ucieknie. Odmówiła. Clapton przez cztery lata nie mógł wyjść z nałogu. Nie zapomniał jednak o Pattie. A ona o nim. Gdy związek z Harrisonem już właściwie przestał istnieć, w 1974 roku oficjalnie związała się z Claptonem. Ale podobnie jak w prawdziwej historii Lajli i Madżnuna, tu też nie mogło być happy endu. 

Krótko przed ślubem pary w 1979 roku Clapton napisał inną balladę dla Pattie – „Wonderful Tonight”. Powstała w trakcie przygotowań narzeczonej przed wspólnym wieczornym wyjściem. Ona zmieniała sukienki, on zapisywał kolejne nuty. W kilkadziesiąt minut powstał jeden z największych hitów. I znów muzą była Boyd. Ale to Claptonowi nie wystarczyło. Okazało się, że żył po to, żeby za Pattie gonić. Zdobyta – nie wzbudzała już takich emocji. Szukał ich w ramionach innych. W końcu w połowie lat 80. przyznał się, że jest kobieta, która nosi pod sercem jego dziecko. Zakochał się. Wtedy, gdy Boyd poddawała się ostatniej próbie in vitro. Dla niej był to koniec. Rozwiedli się w 1989 roku.

„Był to związek pełen ekstremów, złamanych serc, ale też radości i śmiechu” – wspomina dziś Boyd. Wciąż też „Something” i „Layla” ściskają ją w trzewiach. Nie tylko ją. „Za każdym razem, gdy gram »Laylę«, coś mnie skręca. Za każdym razem, choć minęło tyle lat” – mówił Clapton w obszernym wywiadzie w magazynie „Uncut”. „Layla” ożyła raz jeszcze w wersji akustycznej, którą muzyk nagrał podczas koncertu w ramach projektu MTV Unplugged w 1992 roku. Rok później otrzymała zasłużoną statuetkę Grammy. 

Zarówno „Something”, jak i „Layla” są muzycznym obrazem tego, do czego może prowadzić miłość, nad którą rzadko panujemy. Strąca bogów z rockowego Olimpu wprost między nas, zwyczajnych śmiertelników. Bo jeśli chodzi o uczucia, jesteśmy tacy sami.

"Ballady i romanse" autorstwa Mai Chitro można kupić na platformie how2.shop.

Maja Chitro