Z Michałem Szulcem spotykamy się w jego nowym, warszawskim showroomie, położonym w sąsiedztwie modnych klubów Na Lato i Syreni Śpiew. To minimalistyczna biała przestrzeń z widokiem na klimatyczne podwórka Powiśla. Na wieszakach - aktualna kolekcja "Carbon" i "Statues" na wiosnę przyszłego roku. Obie znalazły się w naszych zestawieniach najlepszych pokazów kolejnych edycji FWP.

ELLE.pl: Podbijasz Warszawę. Prywatnie przeprowadziłeś się tu z Łodzi cztery lata temu. Czy Warszawa to konieczność?

Michał Szulc: Jeśli chce się pracować ze stylistami i dziennikarzami, to trzeba być w Warszawie. Wcześniej ubrania wisiały u mnie w mieszkaniu. Było to mało komfortowe, przewożenie ich... Wreszcie doczekałem się showroomu,  jestem przeszczęśliwy. Wiszą tu kolekcje, na miejscu jest zawsze ktoś, kto wypożycza je stylistom. Wygląda to tak, jak powinno wyglądać. Przerobiłem kiedyś wysyłanie ubrań dla ELLE pociągiem z Łodzi, jak jeszcze nie wszystko było tutaj na miejscu. Pracując w ten sposób zabierasz komuś tylko czas i energię.

Z drugiej strony nie wiem czy Warszawa to absolutna konieczność. Jest Misbehave, które działa w Krakowie. Są ludzie z Poznania, którzy świetnie dają sobie radę.

Showroom Michała Szulca na warszawskim Powiślu, fot. mat. prasowe

ELLE.pl: Co dalej? Planujesz sprzedaż stacjonarną?

Michał Szulc: Jeżeli chciałbym się zmierzyć z jakimś fajnym miejscem, mówię tu o okolicy Mokotowskiej, to jeszcze długa droga przede mną. Mokotowska ma plusy i minusy, ale wydaje mi się, że ten kierunek jest właściwy. Projektując ubrania marzysz o tym, żeby je sprzedawać, żeby mieć własny sklep. Po otwarciu showroomu trochę odetchnąłem. Mam wreszcie miejsce, do którego można przyjść, zobaczyć kolekcje, przymierzyć coś i kupić.  Na razie nie myślę o przestrzeni sklepowej z witryną.

ELLE.pl: Jesteś wierny FashionWeek Poland. Po ostatniej, 9. Edycji, kolekcja „Statues” zebrała świetne recenzje. Dotąd nie byłeś chyba zadowolony z ocen swoich pokazów, czułeś się niezrozumiany?

Michał Szulc: Wracasz do dawnych czasów, to chyba dwa lata temu…

ELLE.pl: Rzadko udzielasz wywiadów...

Michał Szulc: Tak, to prawda. Wtedy mówiłem o swoich wrażeniach po pierwszych FashionWeekach… FWP był potrzebny mi, innym projektantom, dziennikarzom. Tak naprawdę nie wiedzieliśmy, jaki będzie. Do pierwszej edycji wysłałem zgłoszenie, bo znałem organizatorów ze Złotej Nitki. Miejsce było to samo, zmieniła się nazwa, ale nikt nie wiedział, co to dokładnie będzie. Na pierwszym pokazie, który był w niedzielę o 13, miałem chyba 30 osób na widowni. Myślę, że stąd wynikały takie przemyślenia.

Od tego czasu dużo się zmieniło. Polska moda gna do przodu. Wydaje mi się, że nadganiamy wszystko, co mieliśmy do nadrobienia dużo szybciej, niż to się działo na Zachodzie. Pojawiają się blogi, moda na dresy i casual; wszystko zapala się i gaśnie bardzo szybko, wiele się uczymy po drodze. Wydaje mi się, że jest coraz lepiej.

ELLE.pl: W ciągu tych dwóch lat wiele zmieniło się też w odbiorze mody. Pojawia się coraz więcej sklepów internetowych, targów z modą od projektantów…

Michał Szulc: Moda przestała być celebrycka, choć w dużej mierze nadal tak funkcjonuje. Relacje z pokazów w dwutygodnikach to głównie zdjęcia celebrytek. Może taka jest specyfika naszego rynku, może trzeba to przeczekać. Na szczęście są też analizy. Dziennikarze, którzy publikują w internecie, chcąc zróżnicować swoje relacje z pokazów, zaczynają głębiej wchodzić w kolekcję. Mniej mówi się o dosłownych inspiracjach, częściej szuka kontekstu, sięga do poprzednich prezentacji, wyciąga wnioski. Oceny mają swoje uzasadnienie.

Czytaj dalej >>>