Magdalena Koleśnik – rocznik 1990. Absolwentka krakowskiej PWST związana z warszawskim Teatrem Powszechnym. Ta drobna, eteryczna blondynka z przyjemnością łamie stereotypy, zrywając z wizerunkiem grzecznej dziewczynki. Broni swojego zdania, nie boi się krytyki, jest zaczepna i szalenie zdolna. 

Do konkursu głównego na festiwalu w Gdyni został zakwalifikowany film „Sweat” w reżyserii Magnusa von Horna. Magda gra w nim główną rolę, przeistaczając się w fitinfluencerkę Sylwię Zając, która mimo sukcesu, jaki odnosi na tzw. warszawskich salonach, musi zmierzyć się z samotnością w wielkim mieście, ale i pustką pożerającą ją od wewnątrz. „Sweat” jest obrazem, w którym historia i ujęcia prowadzone są poetycko – to charakterystyczne dla filmów von Horna. A Koleśnik wydaje się być stworzona do takich klimatów. Nie chodzi tu o krzyk. O opowiadanie o emocjach. Magdalena po prostu jest. I to wystarczy. Jednym z najciekawszych momentów filmu jest ten, gdy Sylwia Zając trenuje na bieżni. Kamera zastyga w jednym miejscu. Widzimy tylko oczy. Spojrzenie, które wyraża więcej niż tysiąc słów. 

Maja Chitro, ELLE: Czym jest dla ciebie aktorstwo?

To dla mnie sposób na skanalizowanie mojej wyobraźni. Platforma spotkań z innymi ludźmi i z sobą samą, szczerze i głęboko. Miejsce, gdzie pozwalam sobie na bycie bezbronną, jednocześnie czując moc i sprawczość. 

Co było największym wyzwaniem w roli Sylwii Zając w filmie „Sweat”?

Bardzo ważna jest dla mnie autentyczność. Nie lubię oszukiwać ani w życiu, ani w aktorstwie. Najtrudniejszy więc był cały długi, żmudny, kompleksowy proces nabierania kompetencji do autentycznego wcielenia się w postać Sylwii, która jest trenerką fitness i instagramerką. Zależało mi na takim przygotowaniu, żebym nie musiała udawać, że coś umiem. Tylko żebym po prostu potrafiła to zrobić, bez względu na to, czy byłby to martwy ciąg czy naturalnie nagrane story z przepisem na shake’a. Prawdziwą walkę musiałam jednak stoczyć z moją ambicją i perfekcjonizmem. Czasem te moje cechy przysłaniały mi rzeczy najważniejsze. Wtedy wracałam do pytania czego pragnie Sylwia i czego pragnie Magda i tym samym przestawałam starać się realizować to, co sobie założyłam, a bardziej żyłam życiem Sylwi, dając też nieco z Magdy. 

Masz jakąś guilty pleasure – swoją grzeszną przyjemność?

Wyznaję zasadę ze wszystko jest dla ludzi, jeśli jest w tym umiar. Dlatego staram się nie czuć winną za to, co robię, nawet jeśli są to rzeczy nie do końca rozsądne, zdrowe, bezpieczne czy legalne. Najważniejsze jest dla mnie dążenie do równowagi, a ona jest pomiędzy brawurą a bezruchem. A tak prosto i konkretnie – czasem pozwalam mojemu psu leżeć w moim łóżku. (śmiech)

Jest jakaś książka, albo film, które zmieniły twoje życie?

Niedawno w ramach Nowych Horyzontów widziałam film „Kala Azar” Janis Rafy. Film jest równie niezwykły, jak rozmowa z reżyserką o nim. Rafa zwraca uwagę na fakt, że większość filmów jest skrajnie skoncentrowana na człowieku jako bohaterze. Zwierzęta, krajobrazy, elementy przyrody nieożywionej, jak choćby pogoda, nie są bohaterami równorzędnymi z człowiekiem. W „Kala Azar” jest inaczej. Uwaga poświęcana jest zarówno ludziom, ich ciałom, ciałom zwierząt żywych i martwych, jak i tkaninom, ukształtowaniu terenu. Rewolucyjne jest dla mnie to, że wszystko co otacza człowieka opowiada tak wiele o nim samym, dopełnia go. I że warto czasem wyjść na zewnątrz, żeby uchwycić to, co w środku. 

„Sweat”, reż. Magnus von Horn

Trzy dni z życia Sylwii Zając, motywatorki fitness, której obecność w mediach społecznościowych nadała status celebrytki. Choć jest śledzona przez setki tysięcy osób, otoczona oddanymi współpra-cownikami i podziwiana przez dalekich znajomych, w jej życiu brakuje bliskości.