Na początek mały disclaimer: mam cerę wrażliwą, mieszaną, skłonną do trądziku i zaskórników, z pierwszymi oznakami starzenia. Jeśli macie inny rodzaj skóry, moja top lista może nie sprawdzić się u was tak genialnie jak u mnie – ale i tak uważam, że każda z pięciu pozycji, które pokazuję, jest warta wypróbowania. Czy magicznie wymażą wszelkie niedoskonałości z waszej skóry? Raczej nie, a przynajmniej nie od razu. Czy zadziałają jak botox, Photoshop i złote nici w jednym? Wątpliwe. Ale jak na możliwości, które oferuje współczesna biotechnologia i przemysł kosmetyczny, należą do czołówki produktów wyróżniających się jakością i działaniem.

Resibo Nightcall Regenerujący krem na noc z efektem subtelnej opalenizny

Uwielbiam widok lekko muśniętej słońcem twarzy – wygląda wtedy na zdrowszą, żywszą, bardziej promienną. Opalania jednak unikam, a samoopalaczy nie cierpię, bo jakkolwiek bym się starała, zawsze coś jest z nimi nie tak – nie ten odcień, nie ta konsystencja, widoczne smugi, chemiczny zapach… Na szczęście pojawił się na mojej drodze krem Resibo, który pozwala uzyskać subtelny, brzoskwiniowy odcień cery kompletnie bez wysiłku. Aplikuję go na noc jak zwykły krem i budzę się z wypoczętą, lekko ozłoconą skórą. Genialne. Tym produktem nie sposób zrobić sobie krzywdy – efekt jest bardzo delikatny, po pierwszej nocy ledwie zauważalny. Ale jeśli zaczynamy stosować krem codziennie, opalenizna się utrwala i pogłębia. Jeśli uznam, że skóra uzyskała właściwy koloryt – po prostu robię 2 dni przerwy i znowu wracam do Nightcall. Nie uwzględniłabym tu jednak tego kosmetyku, gdyby nie jego właściwości pielęgnacyjne. Zawarto w nim ekstrakt z grzybków Fu ling, który podkręca syntezę kolagenu i odmładza skórę podczas snu, a także kompleks regenerujących olejków i maseł. Działanie wygładzające i napinające jest naprawdę widoczne – zawsze gdy budzę się rano, jestem mega zadowolona z wyglądu cery. Dodatkowo, krem przyjemnie otula, pięknie się wchłania, nie tłuści skóry i mam wrażenie, że dobrze koi moje zaczerwienienia. Ideał, zwłaszcza na jesień, gdy chcemy zatrzymać trochę letniej opalenizny.

Dr Irena Eris Face Zone Tonujący krem antyrodnikowy na dzień SPF 50+

Szukanie idealnego podkładu to dla mnie niekończąca się odyseja. Choć przetestowałam ich dziesiątki, mało który potrafi mnie do siebie przekonać. Co innego kremy BB – kocham je za wielofunkcyjność, za brak dylematów typu: czy polubi się z moim filtrem? czy nie podkreśli suchych skórek? Ostatnio na czołówkę moich ulubieńców wysunął się tonujący krem Dr Irena Eris z filtrem SPF 50. Zapałałam do niego uczuciem podczas tegorocznych wakacji, gdy szukałam czegoś ultraszybkiego w aplikacji, co zapewni mi wyrównanie kolorytu, nawilżenie, wysoką ochronę i trwałość. I od Face Zone dostałam nawet więcej. Nie dość, że stapia się ze skórą w kilka sekund, to daje efekt jedwabiście gładkiej tafli, która pięknie odbija światło. Twarz wygląda jak po instagramowym filtrze, serio! I co ważne – choć mam cerę mieszaną, która lubi wyświecać się na nosie i policzkach, produkt zaskakująco długo trzyma efekt zdrowego, satynowego matu. Wygląda naturalnie nawet w tych miejscach, w których dokładam dodatkową warstwę. Jego zaletą jest też wysoki faktor ochronny. Tak, wiem, że SPF w produktach do makijażu nie równa się temu w kremach, ale używałam Face Zone w naprawdę ekstremalnych warunkach i słońce nawet nie musnęło mojej skóry. Makeup przetrwał bez szwanku wspinaczkę po wzgórzach Ponta de São Lourenço i kilkugodzinną wędrówkę po parujących od wilgoci lewadach Madery. I choć lato się skończyło, wcale nie zamierzam rezygnować z tego kremu – jesienią służy mi jako podkład i ochronny krem miejski.

BasicLab Serum ujędrniające 0,5% czystych peptydów miedziowych Elastyczność i wypełnienie

Działanie niebieskiego serum BasicLab zachwyciło mnie tak bardzo, że jakiś czas temu popełniłam nawet oddzielny tekst na jego temat. Kończę właśnie drugą buteleczkę i mogę powiedzieć bez cienia wątpliwości: ta kuracja daje efekty. Choć naprawdę trudno, żeby nie dawała – BasicLab umieściło w swojej formule absolutnie rekordowe stężenie peptydów, którego nie widziałam nawet w piekielnie drogich kosmetykach doktorskich zza granicy. To wysokoprocentowy koktajl, który łączy w sobie działanie peptydów miedziowych (0,5%), biomimetycznych (25%) oraz czynników wzrostu (10%). Tak wysokie stężenie substancji przeciwzmarszczkowych działa na skórę jak terapia szokowa i radykalnie zwiększa naturalną syntezę kolagenu. Pełen efekt widać po kilku miesiącach kuracji, więc warto uzbroić się w cierpliwość i potraktować ją długodystansowo. U mnie całkowicie zniknęły delikatne linie na czole, które zaczęły formować się po przekroczeniu trzydziestki (to zapewne zasługa peptydu botox-like, który widnieje w składzie serum). Zauważyłam też delikatne spłycenie bruzd wargowo-nosowych, a skóra wokół oczu wydaje się bardziej odprężona. Struktura cery ogólnie się poprawiła – jest gładsza, jakby wypełniona, pory są mniej widoczne (choć tu rolę odegrały też pewnie kwasy i retinoidy, które od jesieni wprowadziłam do pielęgnacji). Miłym skutkiem ubocznym kuracji jest też poprawa kolorytu i mniejsze zaczerwienienie skóry – to prawdopodobnie efekt działania peptydów miedziowych, które mają właściwości przeciwzapalne. Ogółem, jeśli szukacie uniwersalnej, globalnie odmładzającej kuracji na wszelkie objawy starzenia się skóry – peptydowe serum BasicLab będzie strzałem w dziesiątkę.

Veoli Botanica 20 Seconds Magic Eye Treatment Glam Serum pod oczy i na powieki

O kultowym serum 20 Seconds Veoli Botanica nasłuchałam (i naczytałam się) wiele, jeszcze zanim użyłam go pierwszy raz. Internautki pieją z zachwytu nad jego działaniem. Minął miesiąc, odkąd je stosuję i absolutnie przyłączam się do peanów na jego cześć. Dodam jedynie, że opisuję tu wersję Glam, czyli rozświetlającą. Serum występuje też w wersji bez drobinek i ma ona bardzo podobny skład, ale jeśli „worki” i cienie to wasza zmora, gorąco polecam wariant z efektem glow. To, jak świeżo, lekko i młodo wygląda skóra wokół oczu po jego zaaplikowaniu, jest nie do opisania. Kosmetyk ma formę perłowej emulsji, która odbija światło jak kryształ i natychmiastowo niweluje widoczność linii oraz cieni. Zaryzykowałabym nawet tezę, że robi to w mniej niż 20 sekund. Efekt jest na tyle dobry, że często odpuszczam sobie korektor – wystarczy mi sam glow pod okiem. Optyczne odmłodzenie to jednak nie wszystko, bo w formule serum zawarto też składniki liftingujące i przeciwobrzękowe: kofeinę, peptydy, aminokwasy, ferment z czarnej herbaty 3%, potrójny kwas hialuronowy 0,2%, kompleks Beautifeye™ 3% oraz proteiny soi Fision® Instant Lift 3%. I znowu muszę przyznać, że tak potężną dawkę substancji aktywnych w jednym kosmetyku trudno znaleźć nawet u zagranicznej konkurencji. Jest to prawdziwa „bomba” anti-aging – nie dziwi więc, że kosmetyk otrzymuje tak wysokie oceny od internautek i należy do bestsellerów polskiej marki. U mnie też z pewnością na jednym opakowaniu się nie skończy.

SLAAP Body Map Ujędrniający olejek do ciała i biustu

Na koniec coś dla ciała – złocisty, olejowy eliksir SLAAP Body Map, dzięki któremu nawet w deszczowy jesienny wieczór mogę poczuć się jak w SPA. Odkąd go używam, moja kolekcja balsamów całkowicie poszła w odstawkę. Pachnącego olejku używam do nawilżania ramion, nóg, ujędrniania pośladków, ud i biustu. Mimo bogatej konsystencji, wchłania się po kilku sekundach, pozostawiając na skórze przyjemny, jedwabisty woal. Komfort i nawilżenie ciała czuję aż do następnej kąpieli. Olejek świetnie poprawia elastyczność, a aplikowany w połączeniu z masażem daje wyraźne efekty w redukcji cellulitu – stosuję go od wakacji i widzę dużą poprawę. To prawdopodobnie zasługa wąkrotki azjatyckiej i olejku grejpfrutowego, które poprawiają mikrokrążenie oraz wzmacniają włókna kolagenowe. W recepturze znalazło się też miejsce dla kompozycji zapachowej, za którą jeszcze bardziej kocham ten produkt. Połączenie cytrusów i lawendy doskonale koi zmysły przed snem i wprowadza w błogi, zrelaksowany nastrój. Zasypiam wypielęgnowana, pachnąca i wyciszona.