"Nie smaruj się niczym, czego byś nie zjadła” – mówi na YouTubie z promiennym uśmiechem top modelka Miranda Kerr. Nie, nie wymyśliła tego. To jedna z głównych zasad ajurwedy, znana od tysięcy lat, którą jak mantrę powtarza dziś coraz więcej osób. Faktem jest, że nasza skóra nie potrzebuje
kremu z całą tablicą Mendelejewa. Zwłaszcza w obliczu wszechobecnej chemii, z którą mamy do czynienia na każdym kroku. Ale co to właściwie znaczy, że kosmetyk jest naturalny?

W Polsce nie ma w tej kwestii jasnych regulacji prawnych. Efekt? Dezinformacja, zamęt na rynku i coraz powszechniejsze zjawisko greenwashingu, czyli tzw. ekościema albo zielone kłamstwo. Albo przynajmniej chodzenie na skróty. Przykład? Ekolinie wypuszczane przez popularne marki kosmetyczne, w których obok składników pochodzenia naturalnego (najczęściej rafinowanych, o słabszym działaniu aktywnym) są syntetyczne zapachy, konserwanty i wypełniacze z ekologią niemające nic wspólnego.

DOBRY SKŁAD
Powiedzenie „nie oceniaj książki po okładce” sprawdza się także w przypadku kosmetyków. Zielone listki, szare kartony czy napisy „bio” i „eko” na opakowaniu nie są żadną gwarancją naturalnego (i dobrego) składu kremu. Co innego certyfikaty. Jedne z najbardziej znanych to Ecocert, NaTrue, Cosmos Natural/Organic. Żeby je otrzymać, trzeba spełnić restrykcyjne wymogi co do receptury i procesu produkcji. – Nie każdą firmę na to stać, zwłaszcza że kosmetyki naturalne często są produkowane przez niszowe, rodzinne marki. W przypadku braku certyfikatu trzeba czytać listę składników INCI. Im mniej jest tam cyferek i nazw przypominających lekcje chemii, a więcej łacińskich nazw roślin, tym lepiej. Ważne jest też miejsce na liście, a więc jeśli kosmetyk z aloesem, to sok z aloesu powinien być na początku, gdy jest na końcu – nie warto kupować, bo produkt zawiera jego śladowe ilości – tłumaczy prawniczka specjalizująca się w prawie kosmetycznym, Dominika Chirek. Prowadzi też bloga „Naturalnie proste”, na którym demaskuje „ekościemy” na rynku kosmetyków.

Czego nie znajdziesz w naturalnych kosmetykach? To głównie konserwanty o silnym potencjale alergennym, np.:
• Benzylhemiformal
• Methenamine
• Paraformaldehyd, formaldehyd
• 2-bromo-2-nitropropane-1,3-diol
• 5-bromo-5-nitro-1,3-dioxane
• Diazolidinyl urea
• DMDM hydantoin
• Imidazolidinyl urea
• Quaternium-15
• Methylisothiazolinone (MI)
• Methylchloroisothiazolinone (MCI)

(NIE) DLA ALERGIKÓW I WEGAN
Kosmetyk naturalny nie dla każdego będzie dobry. – Substancje pochodzenia naturalnego, np. olejki eteryczne, są jednymi z najsilniejszych alergenów. Zawsze występują na końcu listy składników. Dlatego warto czytać ją od dołu – mówi Magdalena Szymanowska, założycielka marki organicznych i bezzapachowych płynów do higieny intymnej 4organic. I dodaje, że aby produkt nie uczulał, musi być pozbawiony barwników i składników zapachowych. Warto też pamiętać, że kosmetyki wegańskie nie muszą być naturalne. Nie zawierają substancji pochodzenia zwierzęcego, jak miód, wosk pszczeli, lanolina, ale mogą mieć chemiczny skład.

Przy wyborze kosmetyków nie kieruj się opakowaniem. Zielone listki i napisy „bio”, „eko” nie są wyznacznikiem dobrego (i naturalnego) składu produktu.

PLUSY I MINUSY
Jeśli na etykiecie jest opis: 99 proc. naturalnych składników aktywnych, nie daj się zwieść. – Ich ilość w kosmetyku może stanowić 5–10 proc., więc 99 proc. liczymy z tych 5–10 proc. A reszta? – komentuje Magda Szymanowska. Warto pamiętać też, że ekokosmetyk, np. na bazie tłoczonych na zimno, nierafinowanych olejów, może mieć nieco kleistą konsystencję (w przeciwieństwie do supergładkich i niezostawiających tłustej warstwy kremów z syntetycznymi sylikonami). Ma też krótszą datę ważności: do sześciu (a czasem tylko trzech) miesięcy od otwarcia, a często i wyższą cenę niż jego drogeryjny odpowiednik. – Jeśli firma nie produkuje kosmetyków na dużą skalę, za to używa jakościowych surowców, to jej produkty muszą być droższe.

Jednak będą też wydajniejsze, dzięki czemu wystarczą na dłużej – mówi kosmetolożka Anna Grela. Nierafinowane oleje zawierają znacznie więcej substancji korzystnych dla skóry, więc wystarczy ich niewielka ilość. Zmniejszają też zapotrzebowanie na konserwanty i wypełniacze. I wodę, która wciąż stanowi główny składnik wielu kosmetyków, choć jej zasoby się kurczą i niedługo może się stać cenniejsza niż ropa naftowa. Według Światowego Instytutu Zasobów w 2030 roku 470 milionów ludzi nie będzie mieć dostępu do wody. Uważnie podchodźmy też do pochodnych ropy naftowej, jak Paraffinum Liquidum, Paraffin Oil, Paraffin, Mineral Oil, Petrolatum, Cera Microcristallina. – Są to substancje syntetyczne, tworzące niewidoczną barierę, która może zaburzać metabolizm skóry i np. zapychać pory, powodując zaskórniki – ostrzega Magda Szymanowska. Kontrowersyjnym składnikiem są też parabeny. Żeby było jasne: w odpowiednich stężeniach część z nich jest dopuszczona do stosowania w kosmetykach. Nie znajdziemy ich jednak w produktach naturalnych, bo według niektórych badań są one potencjalnie szkodliwe i ich dawki mogą kumulować się w organizmie.

BEZ PRZESADY
Nie popadajmy jednak ze skrajności w skrajność. Niektórych składników, jak witamina C, praktycznie nie da się pozyskać naturalnie w dużych ilościach. I tu do gry wkracza biotechnologia, która daje szansę na ochronę zasobów naturalnych i zachowanie różnorodności biologicznej, np. przez pobieranie bakterii ze środowiska i tworzenie z nich kwasu hialuronowego. Syntetyczne składniki w kosmetykach mogą pomóc w ograniczeniu rolnictwa hodowlanego i wycinki lasów, a w konsekwencji zmniejszyć ślad węglowy, czyli wpływ danego produktu na zanieczyszczenie środowiska. Czasem więc „chemia” może okazać się lepsza niż natura.

Artykuł pochodzi z majowego wydania ELLE z 2020 roku.