Frenemy, czyli toksyczna przyjaźń

W języku angielskim istnieje pojęcie ­„frenemy”, stworzone z wyrazów „friend” i „enemy”, czyli „wróg” i „przyjaciel”. Określa osobę, która czasami zachowuje się jak przyjaciel, a innym razem – zwłaszcza kiedy nam wiedzie się dobrze albo jej wiedzie się źle – stara się nas pognębić. W języku polskim nie ma takiego słowa, ale toksyczne relacje, w których przyjaźń przeplata się z wrogością, nie należą ­chyba do rzadkości? 

BIANCA BEATA KOTORO Wśród wielu moich pacjentek, które mają problemy w relacjach, są też takie, które narzekają na związki z kobietami pasującymi do definicji „frenemy”, którą ­podałaś. Nazywają te relacje przyjaźniami i myślę, że na potrzeby naszej rozmowy możemy tak je określać, chociaż bywają one dość dalekie od powszechnego rozumienia tego ­słowa. Rzeczywiście jest taki typ osób, które świetnie się sprawdzają, gdy komuś wiedzie się gorzej niż im, wtedy pomagają, są do rany przyłóż. Z kolei zupełnie nie radzą sobie z tym, że komuś się udało. Sukcesy i radości innych, nawet bliskich osób, wpędzają je w apatię, w depresyjny nastrój, skłaniają do zachowań agresywnych. Targają nimi tak silne emocje, że nie są w stanie normalnie funkcjonować ani nabrać dystansu. To, że jej przyjaciółka poradziła sobie w kryzysowej sytuacji, np. znalazła nową pracę, nie budzi u naszej frenemy nadziei. Ona nie myśli: „Mnie też się uda”, ani nie chce skorzystać z doświadczenia bliskiej osoby, tylko czuje przeogromną chęć umniejszenia jej sukcesu. 

Padają więc słowa: „Ja bym za takie pieniądze nie pracowała”, „Słyszałam, że to fatalna firma”…

Frenemy to osoba o niskim poczuciu własnej wartości, która na krótko je sobie podnosi kosztem przyjaciółki, poniżając ją, umniejszając jej sukcesy, demonstrując swoją pozycję i siłę. Takie zachowanie pomaga jej obniżyć powstałe z różnych powodów napięcie, sprawia, że czuje chwilową ulgę. Frenemy reguluje w ten sposób swoje emocje, zwykle dlatego, że tak właśnie robiono w jej domu. Nie zna innej metody. Kiedy pracuję z taką osobą w terapii, zdarza się, że jest zaskoczona, że można inaczej reagować. Mówi: „Przecież ludzie tak właśnie funkcjonują”. A przecież od spotkania z przyjaciółką oczekujemy, że wzbudzi w nas pozytywne emocje albo przynajmniej będzie neutralnie. Jeśli z kolei jesteśmy w bliskim związku z frenemy, to czasem po spotkaniu z nią czujemy się wspaniale, a innym razem fatalnie. Taki rollercoaster! Jak w typowym związku przemocowym, gdzie są kat i ofiara.

Ale w każdej bliższej relacji dochodzi czasem do zgrzytów. Większość z nas zagrała kiedyś nie fair wobec przyjaciółki czy usłyszała od niej coś złośliwego. Gdzie jest granica, za którą związek nazywany przyjaźnią można uznać za toksyczny?

Związki przemocowe to nie są relacje, w których ktoś raz zachowa się nie w porządku i ma z tego powodu wyrzuty sumienia. Są to relacje, w których agresywne zachowania powtarzają się cyklicznie. Między nimi są tzw. miesiące miodowe, podczas których wszystko cudownie się układa.

Czy frenemy wtedy stosuje jakąś grę? Udaje kogoś, kto jest nam życzliwy?
Czasem trochę gra, bo wie, że jeśli przed chwilą była agresywna, to teraz musi pochodzić na palcach, ale na pewno nie udaje przez cały czas. U niej po prostu te emocje się mieszają. Osobom, które weszły w związek z frenemy, trudno jest z niego wyjść, bo ta huśtawka emocjonalna jest uzależniająca. Poza tym, zgodnie z zasadą utraconych korzyści, szkoda im rezygnować z czegoś, w co zainwestowały czas, energię, uczucia. Często też racjonalizują: „Przecież było tyle wspaniałych chwil”, „Kiedy chorowałam, ona mi jednak pomogła”. Tłumaczą sobie, że w każdej relacji są problemy. Czasami rozżalone pytają: „Dlaczego to zrobiła?”, albo zastanawiają się, czy jednak nie zasłużyły na złe potraktowanie, na ostre słowa. 

Zwłaszcza kiedy słyszą, że przyjaciółka krytykuje, i co za tym idzie – sprawia ból dla ich dobra. 

Takie mówienie: „Dla twojego dobra sprawiam ci ból”, kojarzy mi się z argumentami mężczyzn, którzy biją żony: „No, przecież gdybym jej nie kochał, gdyby mi na niej nie zależało, tobym jej nie bił”. Oczywiście zgodzę się z tym, że przyjaciółka nie jest tylko od głaskania. Osobiście oczekiwałabym, że powie mi, gdy zauważy, że pakuję się w kłopoty. Jednak, po pierwsze, nie wszyscy muszą się z tym zgadzać, bo każdy ma prawo do swojej definicji przyjaźni, a po drugie, wszystko zależy od prawdziwych intencji. Czy rzeczywiście chodzi o dobro i troskę, czy może o poniżenie i poprawę nastroju naszym kosztem. Ktoś, kto publicznie wyśmiewa czy wytyka błąd przyjaciółki, nie robi tego z troski. Jeśli naprawdę zależałoby mu na jej dobru, przekazałby swoje uwagi w cztery oczy, w taki sposób, by jak najmniej zranić. Forma, okoliczności i dobór słów są w stanie wiele powiedzieć o prawdziwych intencjach. Słowa mają moc. 

Mam wrażenie, że kiedy ktoś przekazuje nam niemiłe ­informacje z troski, to możemy czuć pewien dyskomfort, ale także wsparcie, a kiedy ma złe intencje, czujemy się wręcz zmiażdżone.

Można tak powiedzieć. Chociaż oczywiście są osoby, które nie potrafią przyjąć żadnej krytyki, reagują na nią emocjonalnie i traktują wszystkich, którzy przekazują negatywne komunikaty, jak wrogów. Jeśli ktoś ma problem z odczytaniem intencji przyjaciółki, może zastanowić się, jak to jest w innych sferach jego życia. Jak reaguje, gdy w pracy mówią, że coś ma poprawić, albo gdy partner ma do czegoś uwagi. Jeśli okaże się, że słowa tylko jednej osoby ranią do żywego, to chyba jednak ta konkretna relacja nam nie służy. 

Rozumiem, że najlepsze, co możemy zrobić w relacji z frenemy, to ją zakończyć?

Mogę tylko zachęcić kobiety, które są w takiej relacji, by zastanowiły się, co jest tego przyczyną. Dlaczego to, że ktoś od czasu do czasu jest dla nich miły, serdeczny i pomocny, jest tak ważne, że godzą się na bycie workiem treningowym. Często ofiarami takiej relacji padają osoby, w których domu panował autorytarny styl wychowania. Tam, gdzie ojciec walił pięścią w stół, gdy ktoś się z nim nie zgadzał, czy gdzie matka zawsze musiała postawić na swoim. Albo gdzie rodzice nie interesowali się dziećmi, woleli wychowanie anarchiczne, a nie demokratyczne, i nie chcieli zauważać przemocy między rodzeństwem. Udawali, że nie widzą tego, że siostra raz jest dla brata cudowna, a raz okrutna. 

Znam osoby, które uznały, że koszty relacji z frenemy są zbyt wysokie, ale nie zerwały kontaktów, tylko zmieniły strategię, np. przestały mówić swojej przyjaciółce o sukcesach, by jej nie prowokować. Mają nadzieję, że dzięki temu zachowają ­korzyści, a zminimalizują straty. Mają rację?

Nie da się zjeść ciastko i mieć ciastko. To dość infantylne założenie, że jeśli w przemocowym związku przestanę mówić o swoich sukcesach, przestanę cierpieć. Wystarczy, że tej drugiej osobie noga się powinie, wpadnie w gorszy nastrój i znów zacznie poprawiać sobie humor naszym kosztem. Udowodniać, że wprawdzie u niej jest źle, ale u nas jeszcze gorzej. Nie wiemy tylko, kiedy to nastąpi. Nasz wybór nie jest jednak ograniczony do dwóch opcji: zerwać znajomość lub cierpieć. Możemy przecież jeszcze powiedzieć „stop”, postawić granice. Często kierujemy się myśleniem życzeniowym: „Przyjaciel nie powinien tak się zachowywać”, „Tego się nie ­robi”, ale nie protestujemy przeciwko złemu traktowaniu. Osobiście jestem za tym, żeby mówić wprost, konfrontować się, określić, czym dla nas jest przyjaźń, jakie mamy oczekiwania, co nas rani, z czym się nie zgadzamy. Zachęcam do uczciwości wobec samego siebie.

No dobrze, wyobraźmy sobie, że właśnie znalazłyśmy sobie nowego partnera, szczęśliwe zwierzamy się przyjaciółce, a ona mówi: „Współczuję ci, bo on ma troje dzieci z poprzedniego związku, zerwij, póki czas, bo to się nie uda”. Co mamy jej powiedzieć? 

Na przykład: „Jesteś moją przyjaciółką, więc dzielę się z tobą swoim szczęściem, ale nie chcę, żebyś mi dawała rady. Jeśli będę ich potrzebować, to cię o nie poproszę”. Mam wrażenie, że nie dostrzegamy wpływu, jaki każdy z nas ma na swoje życie, a więc także relacje. To powszechny problem. Zbyt często cierpimy w milczeniu i obwiniamy innych za swoje niepowodzenia. To tak jak z odchudzającymi się kobietami, które skarżą się, że bliska osoba sabotuje ich dietę – przekonuje, że jest nieskuteczna, namawia na inną albo podtyka torcik. Zakładam, że jeśli dorosła osoba postanawia się odchudzać, to bierze za to odpowiedzialność. Więc kiedy ktoś stawia przed nią ciastko, mówi: „Nie, dziękuję”, a nie zjada i potem ma pretensję, że przez kogoś nie zrealizowała swojego celu. Skąd ten pomysł, że wszyscy mają chodzić wokół niej na palcach i usuwać pokusy?

Usuwać pokusy może nie, ale ja jednak oczekiwałabym od przyjaciółki, że nie będzie mi rzucać kłód pod nogi, co notabene jest podobno charakterystyczne dla frenemy.

Jeśli uważamy, że tak właśnie robi, najlepiej powiedzieć jej o tym wprost: „Sabotujesz moje wysiłki, dlaczego to robisz?”. Albo: „Od dłuższego czasu mam wrażenie, że moje sukcesy cię martwią, a klęski cieszą”. 

Trudno mi sobie wyobrazić, że ktoś w takiej sytuacji przytaknie.

Pewnie nie przytaknie i nie podczas tej konkretnej rozmowy. Ale wierzę w to, że jeśli podamy konkretne przykłady, fakty, w których czułyśmy się źle potraktowane, i nie ograniczymy się do ogólników, to kiedy emocje opadną, nasza przyjaciółka spróbuje się z tym skonfrontować. Znam kilka przypadków, kiedy to zadziałało. Może dziś przyjaciółka nas wyśmieje, ale może wróci za kilka dni i odniesie się do naszych słów. Na przykład powie: „Z tym się zgadzam, z tym nie, a tę sytuację widzę trochę inaczej”. I może my też będziemy musiały się skonfrontować z jakimiś informacjami na temat naszego funkcjonowania w tej relacji. Nie twierdzę, że nagle wszystko się poprawi, ale coś się jednak zmieni, nastąpi jakiś ruch, a to zapowiada zwrot w tej znajomości. 

Naprawdę wierzysz, że można uzdrowić taki związek?

Oczywiście! Nie mam jednak wątpliwości, że to będzie wymagać dużo pracy. Za postawą typu frenemy stoją zwykle skomplikowane mechanizmy. Coś w życiu tej kobiety, prawdopodobnie w dzieciństwie czy okresie dojrzewania, poszło nie tak, jak powinno. I oczywiście najlepiej by było, gdyby przyjaciółka uświadomiła sobie swoje ograniczenia. Odkryła, jakie wspomnienia się w niej budzą, kiedy innym dobrze się wiedzie, co takiego sprawia, że cudze szczęście wywołuje w niej tak negatywne uczucia. Przepracowała to sama albo z pomocą psychoterapeuty. Zadbała o poczucie własnej wartości. Nauczyła się inaczej regulować emocje, zmniejszać napięcie. Ale, co ważne, osoba, która weszła w rolę ofiary, też musi wykonać duży wysiłek i pracę. Czeka ją wyjście ze strefy komfortu, ze strefy, którą zna, a to jest również trudne. Jeśli ma być lepiej, inaczej, obie muszą coś w sobie zmienić. Odpowiedzialność zawsze leży po dwóch stronach.

Czytaj też: Czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie >>>>